A może by tak wybrać się w góry? Była jeszcze piękna, kolorowa jesień, dogadzało nam słońce i akurat przydarzył się jeden dzień wolny dzień.
Jedźmy, nikt nie woła, a jakby
jednak wołał, zew natury i góry, wiadomo, ale też inny głos dawał się usłyszeć,
jedźmy, jeszcze można, kto wie co będzie jutro, może nie zamkną lasów, ale nas
zamknąć mogą. Jedźmy. Decyzja zapada nagle, z dnia na dzień, albo raczej z późnego wieczora na wczesne rano. Pieniny nie
tak daleko, wspinaczki nie uprawiamy, jakoś specjalnie szykować się nie trzeba. Jest
tylko jedno „ale” – nie mam niczego na drutach, a w samochodzie zwykle towarzyszy
mi jakaś robótka.
Wszystkie planowane projekty
wymagają na początku skupienia i jakichś wyliczeń, nie wspominając do doborze
przędzy. W ogóle nie mam na to czasu. Jeśli nawet moje dzierganie jest formą
uzależnienia, to nie sprowadza się tylko do machania drutami. Nie jest mi
obojętne, co robię, potrzebuję inspiracji, natchnienia albo przynajmniej
poczucia, że to co zamierzam wydziergać jest potrzebne. I bez względu na to,
czy mam zrealizować projekt dawno zaplanowany czy też spontaniczny to zawsze na
początku potrzebny mi jakiś impuls, zapał, zew, nie ważne jak zwał, bez tego
ani rusz.
Tamtego wieczora wiedziałam, że
mogę liczyć tylko na swoje zasoby i opanowane umiejętności. Sięgając wysoko do jednego z pudełek
zastanawiałam się, czy jego zawartość stanie na wysokości zadania i podpowie co
mam robić, albo czy ja sama widząc jakiś motek przypomnę sobie wcześniejsze
plany, na które dotychczas nie znalazłam czasu.
Myślałam o skarpetkach, tych mam
wiele w planie, włóczek odpowiednich też nie mało, a sama robótka zmieściłaby
się w bocznej kieszeni plecaka z termosem i kanapkami. I choć jak wspomniałam,
tych wełenek u mnie niemało, każda zakupiona bardzo mi się podobała, no ale to
jeszcze nie wystarczy żeby od razu nabierać oczka na druty. Oczy się muszą
zaświecić do koloru, wzoru, do pomysłu. Godzina późna, coś tam podpowiadam
synom, a sama wspinam się po taborecie, mąż się ze mnie śmieje, choć wiem że
mnie dobrze rozumie. Otwieram pudło i choć zastanawiam się nadal nad tymi
skarpetkami to nagle wpadają mi w oczy trzy kolory, które łączą się obłędnie w
prostą, swojską chustę. Z cieniowanym dropsowym Fabelem zgrały się zgodnie dwa
kontrastowe motki luny, naturalny kremowy i omszały bordowy. Czegoś takiego się
nie spodziewałam, przecież dobrze wiedziałam co mam, i mniej więcej co z czego
mogłoby powstać. Ze też nigdy tych trzech motków nie zestawiałam razem!
Nie muszę już pisać z jakim entuzjazmem zaczęłam robić chustę. Najprostszym znanym mi sposobem, oczkami prawymi i lewymi, z prostym ażurem, a potem dodałam jeszcze wzór gwiazdkowy. Robiłam tę chustę w drodze, z Krakowa do Krościenka i z powrotem, a potem zabierałam ją na wyjazdy nieco bliższe, na tyle jednak regularne że w dość szybkim czasie doszłam do ostatniego rzędu. Wtedy zabrałam chustę do domu, uprałam i zblokowałam i na zdjęcia znów zabrałam ją na wycieczkę. Jak na grudzień było przyjemnie, ale jednak chłodno, a chusta sprawdziła się świetnie, choć cienka i lekka to wyraźnie ciepła.
Oto ona:
Ależ zazroszczę Ci możliwości dziergania w podróży! Moja choroba lokomocyjna choć zelżała od okresu dzieciństwa to nadal nie pozwala mi w samochodzie patrzeć w dół. Dzierganie, czytanie, nawet pisanie smsów odpada:( Pięknie zestawiłaś kolory, zdjęcia bardzo klimatyczne - chusta perfekcyjnie wpisuje się w późno jesienny górski krajobraz.
OdpowiedzUsuńPierwszy raz wzięłam druty do samochodu na dłuższą podróż, potem także na krótsze, w sumie sporo czasu spędza się samochodzie, w korkach, a właśnie wtedy gdy nie ma specjalnych widoków za oknem lubię coś robić na drutach. Takie proste wzory są do tego idealne. Dziękuję za miłe słowa pod adresem chusty i zdjęć. Krajobraz w tle nie górski, a podkrakowski:-)
UsuńMam tak samo! Nałóg nałogiem, ale moment natchnienia jest niezbędny do poczucia sensownego dziergania. Ten przypadkowy mariaż motków dał świetny, przemyślany efekt - warto dbać o dziewiarską wenę, żeby podsuwała podobne pomysły...
OdpowiedzUsuńW ogóle warto dbać o to, czym się karmi swoją wyobraźnię. Serdecznie pozdrawiam:-)
UsuńTakie przypadkowe robótki najlepiej wychodzą:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję:-) Ta zasada sprawdza się także w innych spontanicznych przypadkach, np. szarlotkowych :-) Pozdrawiam niedzielnie
UsuńPodziwiam Twój zmysł do kolorów.
OdpowiedzUsuńKażda część ciekawa, ta z melanżem, ażurem i ta gładka. Wspólnie grają piękną gamę.
Zazdroszczę swobodnej jazdy samochodem. Niestety ja nie potrafię być wolna od lęków przechodzących z wiekiem w fobie lokomocyjną.
Piękne zdjęcia:)
Dziękuję za miłe słowa. Oczywiście nie prowadzę samochodu robiąc na drutach;-) Uświadomiłaś mi właśnie, że gdy jadę z przodu, nawet jako pasażer mam jakieś opory by robić na drutach, skupiam się na tym co przede mną. A że miejsce obok kierowcy zajmuje najczęściej mój autystyczny syn, który jest zafascynowany sytuacją drogową, ja mam tylne siedzenie pasażera, które sprzyja dzierganiu.
OdpowiedzUsuńWspółczuję lękowych problemów, najgorsze byłoby zmagać się z nimi przy konieczności prowadzenia samochodu. Serdecznie pozdrawiam
Prawo jazdy mam od szkoły średniej, mało jeździłam i zawsze bojaźliwie.
UsuńPsycholog miałby co robić.
A zresztą czy wszyscy musimy być kierowcami?
Na całe szczęście nie wszyscy muszą być kierowcami:-) Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńOstatnimi czasy projektantki prześcigają się w tworzeniu wzorów bez mała w rokokowym stylu, a tymczasem to prostota najbardziej potrafi zawrócić w głowie :-) Chusta jest przepiękna, ma i wzory, i kolory, styl i szarm :-) Wspaniała!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie. Takie rokokowe wzory w chustach choć pięknie wyglądają to potem w czasie używania mogą już być niewidoczne, raczej się nimi owijamy i otulamy niż chodzimy z rozpostartymi ramionami. Pozdrawiam ciepło:-)
OdpowiedzUsuńPrzez trzy lata w Malezji dużo podróżowaliśmy i zawsze miałam pod ręką robótkę podróżną. Ten rok jest wiadomo jaki i siedząc w domu zaczęłam kończyć moje podróznicze dzieła. Mam jeszcze jeden szal i chustę do skończenia. Zostało mi mało, ale ta końcówka mnie wykańcza.
OdpowiedzUsuńBardzo łądne kolory wybrałaś, łądnie pasują do ciebie i otoczenia:)))
Domyślam się, że samo kończenie dawnych projektów może być męczące, ale pomyśl jak potem będą cieszyć przywołując wspomnienia z egzotycznych podróży. Dziękuję za miłe słowa i serdecznie pozdrawiam:-)
OdpowiedzUsuńMam podobnie, rzadko podróżuję, ale jakąś prostą robótkę na ten czas zawsze muszę mieć:-) W ostatnie podróży też miałam chustę - virusa akurat. Fajnie, że udało się Wam wyrwać w góry, choćby na krótko, ale w takich okolicznościach na pewno cudownie się wypoczywało:-) A chusta wyszła przepięknie, idealnie dobrałaś wzory:-)
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie:-) O tak, warto było wybrać się w góry. Pozdrawiam serdecznie:-)
OdpowiedzUsuń