Całkiem niedawno trafiłam w
dziewiarskich zakamarkach Internetu na akcję pt. pokaż swoje zapasy. Wprawdzie nie
brałam w tym udziału ani nie czułam takiej potrzeby, ale uważam że to pomysł
sensowy i ciekawy. Sama dla siebie organizuję czasem włóczkowe seanse inwentaryzacyjne,
zawsze mają one inny zakres i charakter, raz są szukaniem igły w stogu siana,
czy raczej próbą nalewania z pustego, kiedy indziej karczowaniem lasów i ujarzmianiem
żywiołów. Lecz nie o tym dzisiaj chcę napisać. Nietypowy mój remanent, którego
właśnie dokonałam nie dotyczy włóczek ani dzianin, tylko dziewiarskich
doświadczeń, prac nieoczywistych, nawet niedokończonych, a jednak w jakiś
sposób ważnych, dających niespodziewane lekcje. To co daje radość czy nawet
ekscytację na polu rękodzieła to nie tylko efekt – udana praca. Ciekawe jest
to, co dzieje się po drodze, poznawanie ludzi, odkrywanie nowych terenów, możliwości ludzkich
rąk i różnych wcieleń tej samej materii. No i te supły, skręty, plączące się nitki
i inne zawirowania. Zdarzają się tez pasma sukcesów, nie powiem, ale w tej
dziedzinie nigdy nie są one takie oczywiste, czasem okupione aktem prucia, niby
bezbolesnym, a dojmująco przykrym, ale zarazem przynoszącym ulgę, odzierającym
ze złudzeń, że może jednak, że coś z tego będzie, a może na kogoś innego. Są
też emocje hazardowe, czy to się uda, czy starczy włóczki, czy się spodoba?
Muszę przyznać, że mam satysfakcjonujące życie dziewiarskie, między innymi
dlatego, że po prostu lubię to wszystko co się z nim wiąże, nawet tę niepewność
i niedosyt. Lekko przychodzi mi rezygnacja z nieudanych dzianin, nawet jeśli wcześniej
wyobrażałam sobie, że to będzie nie wiadomo co. Nie przywiązuję się zbytnio do wyników.
Czasem dziewiarskie przygody wychodzą
na plan pierwszy, a dzianina jest tylko pretekstem, bodźcem, tematem lekcji do
odrobienia.
Przytoczę trzy przykłady, trzy drutowe
przygody. Wątki dzianinowe to sweterek dla wnuczki, sweterek dla mnie i
skarpety dla syna. Sprawy odrębne a jednak powiązane, jak to bywa w życiu, również
dziewiarskim.
1.To miał być sweterek do
przedszkola. Z kupionej wcześniej wełenki Drops Baby Merino zaczęłam robić
sweterek w paseczki, kolory były miłe dla oka, ale coś mi nie pasowało, wizualnie
jakoś mdło i ciężkawo, bez sensu, nie czułam tego, sprułam. Postanowiłam zmienić
włóczki. Mało to ich w domu? Cóż, okazało się, że jednak mało. Jak już kolory
pasowały to różnice w grubości były zbyt duże, spasowałam więc z paskami i zmieniłam
koncepcję na gładki raglan. Z przekorną satysfakcją postanowiłam połączyć dwie bardzo
różniące się grubością włóczki i to wcale nie w melanż. Jednobarwny sweterek z
szarej, zgrzebnej włóczki wykończyłam różową niby koronką. Wyszło całkiem
nieźle, zaś główny problem z tym sweterkiem dotyczył … porównania z poprzednia
dzianiną. Była nią chusta z nieprzyzwoicie luksusowej włóczki z jedwabiem, z
kaszmirem, dziergana na tyle długo, że wciąż
pamiętałam wrażenia dotykowe. Pokazywałam ją tutaj. Sam sweterek od
września nie doczekał się specjalnej sesji, nie było sytuacji albo
pogody. Są tylko zdjęcia na płasko, a na dziecku jedno zdjęcie z komórki wykonane w pośpiechu.
2. Druga przygoda dotyczy swetra dawno zaplanowanego, z pięknej książki Jennifer Wood „Refined knits sophisticated Lace, Cable, and Aran Lace Knitwear". Pierwszy rzut oka na Idril i postanowiłam zrobić go dla siebie. Bez pośpiechu, bez presji, kiedyś, w swoim tempie, w swoim czasie, w międzyczasie. Pojawiła się właściwa przędza, nadszedł moment, otworzyłam księgę i podążając za wskazówkami autorki przystąpiłam do działania. Oczywiście próbka, wyliczenia, porównania, wszystko grzecznie. Do czasu. Pierwsza, zdecydowanie zbyt późna przymiarka ujawniła wcześniejsze podejrzenia, z mojego starannego i żmudnego dziergania wyszło coś dziwnego, dużo za dużego. Co poszło nie tak? Wtedy coś natchnęło mnie by zajrzeć na Raverly, gdzie nagle odkryłam nie tylko różne wykonania tego samego projektu, ale dopisane do nich uwagi. Jak dla mnie odkrycie.
Platforma Raverly nie jest mi
obca, ale bliska też nie jest. Raczej świadomie ograniczam moje w niej pobyty,
z braku czasu i z obawy że wpadnę po
uszy. Czasem coś przeglądam, oglądam, niekiedy kupuję. Domyślam się, że
dziewiarki mogą mocno się zdziwić tym moim wyznaniem. Urwała się z choinki i dynda
jeszcze zdziwiona.
Szukając innych wersji Idril
skupiłam się na komentarzach, że coś jest nie tak z wyliczeniem oczek, i że to
projekt „time consuming”. Czyż to nie zabawne, omijam Raverly, w obawie, że
taki czasożerny. Lecz gdybym wcześniej poznała te opinie to trochę czasu bym
oszczędziła. Zamierzam więc zmienić moją relację z Raverly, zaś tego swetra
kończyć nie będę. Jeszcze wprawdzie nie pruję, zachowam jako solidną próbkę do
następnej dzianiny.
3. I na pocieszenie wrzuciłam na druty piękną cieniowaną wełnę na skarpety dla syna. Ach jak ja rozumiem wszystkie miłośniczki skarpet!
Czasami tak jest, że coś co wydaje nam się idealne-zmienia się w koszmarek, ale uczymy sie na błędach- czyż nie? pozdrawiam
OdpowiedzUsuńO tak, uczymy się na błędach, najlepiej na własnych. Pozdrawiam ciepło:-)
UsuńZdecydowanie towarzyszą mi emocje hazardzisty:-) wynikające przeważnie z niepewności, czy wystarczy mi włóczki. Czasami emocje te mają źródło w niewiadomej końcowego efektu, głównie z powodu braku próbki i odpowiednich wyliczeń. Dlatego moje dziewiarstwo to przekładaniec, na który składają się w zmiennych proporcjach sukcesy i porażki;-)
OdpowiedzUsuńBez emocji dzierganie nie miałoby tego smaku! Ja nawet z próbką i wyliczeniami bywam niekiedy mocno zdziwiona. A skoro już wspomniałam o smaku (myślami zbliżam się już do świątecznych łakoci) - to muszę przyznać, że przekładańce są najpyszniejsze! A tak poważnie na dziewiarsko, to przecież te porażki biorą się z tego, że chcemy się uczyć, próbować nowych rzeczy. Przyszło mi do głowy, że gdyby chciało się mieć gwarantowany sukces dziewiarski to trzeba by ograniczyć się do jednej rzeczy i z każdą sztuką ją udoskonalać, nie byłoby błędów, ale byłoby szalenie nudno. Tylko, że wtedy można by popełnić błędy z nudów właśnie. Ostatnio trafiłam na zdjęcie skarpety robionej na drutach, tuż tuż przy końcu, która w miejscu palców miała drugą piętę...
OdpowiedzUsuńNasze wybory dziewiarskie czasem są bardzo skomplikowane,to prawda mijają się niekiedy z naszym wyobrażeniem finiszu. U mnie niekiedy działa znudzenie materiałem i robótka idzie w odstawkę.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się typ hazardzisty,ten dreszczyk emocji: starczy, nie starczy a na koniec irytacja:już mi się nie chce i w kąt. Po pół roku czasem przychodzi wtórna wena i kończę. Ale nie zawsze w tym chodzę i leży odłogiem. Wtedy najbardziej mi szkoda. Jak już odleży to pruję. Tak się koło czasem u mnie toczy jak na kołowrotek przystało. Nic złego co by na dobre nie wyszło.
Na nowy rok życzę Tobie samych udanych i kreatywnych prac.
Pozdrawiam:)
Cudna ta metafora z kołowrotkiem! A wtórna wena mogła być podchwytliwa, za wenę mogło przebrać się poczucie obowiązku, że skoro zaczęte to skończyć trzeba. Te nasze dzianiny czy to niedokończone, czy czekające do sprucia aż odleżą jakby miały swoje osobne życie, nie każdy to zrozumie.
UsuńDziękuję za życzenia, niech się spełniają. Dużo zdrowia i radości na święta i na cały Nowy Rok!
Piękny wpis, implikował we mnie krótką refleksję, którą od dawna chciałam ubrać w słowa, że nie umiem dziergać. Jednak dla mojego dzierganego zdrowia lepiej nie mieć w ogóle refleksji :-) Niechaj każda robótka będzie lepsza od poprzedniej!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie:-) Znając tylko Twoje prace mogłabym podejrzewać Cię o kokieterię, ale sama miewam takie stany, gdy uświadamiam sobie że nie potrafię robić na drutach i czuję się jak małe dziecko, jak głąb, zależy od dnia i od stanu w jaki akurat popadam. W moim dzierganiu jest pewien płodozmian, więc przy tej zmienności czasem zapominam o tym, co już opanowałam i zamiast doskonalić warsztat z każdą pracą znów uczę się od nowa. Ale i tak to lubię:-) Pozdrawiam najserdeczniej
OdpowiedzUsuńMam podobne emocje związane z dzierganiem, najczęstsze to chyba te związane z ograniczoną ilością włóczki, bo mam obsesję do wykorzystywania motków "do zera":-). Mocno przeżywam wszystkie swoje nieudane projekty, zazwyczaj nie potrafię odpuścić, nie pamiętam, kiedy ostatnio zdarzyło mi się coś zacząć i nie dokończyć, zawsze brnę dotąd, aż uznam, że jest ok. Ravelry znam, ale nie jestem fanką. Ale odkąd odkryłam Pinterest przestałam kupować gazetki robótkowe, inspiruję się tylko wizualnie i robię na co mi moje zapasy pozwalają:-)
OdpowiedzUsuńJak dla mnie dzierganie bez emocji byłoby bez sensu, nawet jeśli czasem to napięcie męczy człowieka. Pinteresta bardzo lubię, jest dla mnie formą odpoczynku, gdy nie mam już na nic siły, albo gdy utknę w niespodziewanej kolejce, wtedy lubię przeglądać zarówno swoje tablice jak i nowe podpowiedzi. Z książek i gazet nie rezygnuję jednak. Jestem zarówno analogowa jak i cyfrowa. Ostatnio po dwóch dniach poszukiwania wzoru na konkretną liczbę oczek w Internecie w końcu znalazłam idealny w gazetce. Nie powiem jednak, że niepotrzebnie buszowałam w sieci, co zobaczyłam przy okazji to moje;-)
OdpowiedzUsuń