wtorek, 9 grudnia 2025

Między morzem oczek a zachodem słońca

Bardzo cierpliwy jest blog „mottozmotka”. Domyślam się, że inne blogi również. O tym, co dzieje się po drugiej stronie, dowiaduję się z tego, co piszą ich twórcy.

Czasem ktoś napomknie, że blog pokrył kurz albo że rdzewieje, lecz wystarczy znów się pojawić, zamieścić zdjęcia, napisać parę słów i wraca się do spokojnej blogowej rzeczywistości.
Blog nie wysyła powiadomień, nie rozlicza, nie raportuje, nawet nie mobilizuje – za to lubię tę przestrzeń. Jeśli pojawia się na przykład poczucie nienadążania, to jego źródło jest w głowie, we własnych wymaganiach. On sam jest na nie zupełnie obojętny i z każdym nowo otwartym postem daje czystą kartę. To ode mnie zależy, co zamieszczę, w jaki sposób, które zdjęcia wybiorę, o czym napiszę. Czasem zastanawiam się nad zmianą formuły: pisać, nie pisać, może zdjęcia wystarczą?

Usłyszałam ostatnio o tym, jak przyjemnie spędziły czas mama z córeczką, przeglądając stronę "mottozmotka", i jak miłe były dla nich te chwile – oglądały zdjęcia, bez czytania tekstów. (Uwaga: chwalę się, że mnie chwalą 😉). Ten przemiły komplement nie tylko sprawił mi przyjemność, ale też przypomniał o wcześniejszych wahaniach co do zmian na blogu.

Usiadłam przed ekranem, by pokazać trzy rzeczy zrobione na drutach dla Elżbiety, i już byłam w ogródku, i już witałam się z nowym postem prawie wolnym od słów, kiedy refleksje napłynęły same, no i… zaczęłam pisać.
Nie wiem, czy kiedyś ograniczę się do samych zdjęć, co najwyżej z podaniem danych technicznych typu: rozmiar, numer drutów, włóczka i jej zużycie… Bo chociaż to ważne dziewiarskie sprawy, to uważam, że w dzianinowej pasji ciekawsze niż wspomniane zużycie jest samo życie 😉 – prawdziwe, ciekawe, nieprzewidywalne. Historia zamówienia, które przedstawię dziś na blogu, bardzo pasuje do tego opisu.

Tego doświadczenia, jakim jest wstępne omawianie projektu, nawet nie próbuję opisywać: żonglowanie między wyobrażeniami a konkretem, dopasowywanie pomysłów do ograniczeń materii, rozmowa, słuchanie, poszukiwanie formy, koloru, fasonu – kocham to, mimo sporej dawki niepewności i ryzyka.

Wcześniej umawiałyśmy się na szal, ale Ela zdecydowała się na sweterek oraz skarpety. Sweterek w kolorze morskim, z szerszymi rękawami, taki stonowany, za to skarpety w energetycznych barwach, przypominających zachód słońca. Z tymi wskazówkami zaczęłam poszukiwać pomysłów i odpowiednich włóczek. Na sweterek wybrałam mieszankę merynosa z bawełną – Drops Cotton Merino w kolorze „zgaszony niebieski”. Zrobiłam go od góry, raglanem, gładkim ściegiem; na tym tle plisa przy szyi stała się dekoracyjnym elementem. Jednak główną ozdobą miał być nawiązujący do fal wzór na dole swetra i przy rękawach. Robiąc od góry, tak sobie płynęłam przez to morze oczek prawych, potykając się od czasu do czasu o rafy niepewności, czy mi się to uda, i wyczekując, kiedy wreszcie dopłynę do brzegów.
W międzyczasie szukałam zachodów słońca wśród wielobarwnych włóczek; czasem nad jakąś się zatrzymałam, ale żadna z nich nie przypadła do gustu ani mnie, ani Eli – mimo licznych wędrówek po sklepach internetowych. I wreszcie pomysł wskoczył sam; aż zdziwiło mnie, że nie wpadłam na to wcześniej – „głębia oceanu” Fabelowa Dropsowa, idealnie pasująca do sweterka, plus pomarańczowa włóczka na palce, pięty i ściągacze.
Dodatkowo przyszedł mi do głowy pomysł połączenia słonecznych, ciepłych kolorów włóczki Alize Wooltime; chętnie powtórzę jeszcze gdzieś to zestawienie – nieoczywiste, bardzo przyjemne, optymistyczne.

W te dzianiny wplotły się morskie inspiracje z naszych wspomnień, zdjęć, skojarzeń; w rozmowach wymieniałyśmy się nawet miejscami wartymi odwiedzenia nad morzem i w Internecie – pięknymi i pozytywnymi. W tym czasie przypomniałam sobie z psychologii pojęcie „uczucia oceanicznego”. Teraz, chcąc opisać je bez fantazjowania, wrzuciłam hasło w wyszukiwarkę. Jako pierwsza wyrwała się do odpowiedzi sztuczna inteligencja, zaskakując mnie opisem wyzwań życia żeglarskiego, rejsów stażowych po Atlantyku itp. Natychmiast dostrzegłam swoją pomyłkę – wpisałam słowa „doświadczenie oceaniczne”, podczas gdy chodziło mi o „uczucie oceaniczne”, które odnosi się do subiektywnego, mistycznego poczucia bezgranicznej jedności ze światem zewnętrznym i bywa uznawane za jedno ze źródeł przeżyć religijnych (link do Wikipedii).
Takich stanów doświadcza się nie tylko podczas żeglowania, nurkowania czy na widok morza – można je przeżywać wszędzie, na przykład na łące, fotografując pazia żeglarza, a potem patrząc na zdjęcia…
By jednak nie odpłynąć zbyt daleko w tych dygresjach, kończę. Pozdrawiam i życzę wielu pięknych i dobrych wrażeń. 

A oto dzianiny:

































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz