sobota, 21 września 2019

Forest, manowce, parasole

Komplet z niebiesko szarej włóczki Forest skończyłam już chwilę temu, a dziś mogę go pokazać i napisać kilka zdań o jego powstawaniu. Siadam by zebrać myśli. Lubię ten zwrot. Aby jednak było co zbierać, wcześniej trzeba coś rozsiać, uwolnić, puścić na manowce. Dać sobie trochę luzu, zaufać swoim intuicjom, czasem ryzykować i wykorzystując posiadane umiejętności wprowadzać pomysły w życie, z  ciekawością obserwując co z tego wychodzi. Tak według mnie przebiega proces twórczy. Nie wgryzałam się w żadne teorie na ten temat, ale mogę przecież pisać o swoich doświadczeniach, a właściwie o pewnym ich ułamku, który daje ubrać się w słowa.
Tworzenie tego projektu od pomysłu po publikację na blogu odbywało się w trzech różnych fazach. Każda z nich bardzo intensywna, ciekawa a nawet trochę zwariowana. 
Po kolei. Poproszona o wydzierganie kompletu według mojego pomysłu daję się ponieść ekscytacji. Sytuacja dla dziewiarski luksusowa. Ograniczeniem jest jedynie forma dzianiny, ma to być czapka, mitenki, szalik. Jednak nawet w tych ramach nie udało mi się pozostać, szalik zastąpiłam chustą, a czapki zrobiłam dwie. Jeszcze pozostańmy w pierwszej fazie. To jest etap burzliwego przerzucania różnych pomysłów w głowie, poszukiwania odpowiedniego materiału. Wyciągam na światło dzienne włóczkowe zasoby, oglądam, dotykam, wyobrażam sobie ich przyszłe formy, ze zdziwieniem przypominam sobie o zapomnianych motkach, wcale nie tak dawno kupionych. Okazuje się jednak, że żadna z posiadanych wełenek ani grubością ani kolorem nie pasuje do rodzącego się w głowie pomysłu. Z poszukiwaniami przenoszę się do Internetu, trafiam na włóczkę Durable Forest i jakoś nie mogę się jej oprzeć. Zdaje się że to cienizna, boję się że do wiosny nie zdążę, ale ten kolor i jakby trójwymiarowa faktura uwodzą mnie na tyle skutecznie, że podsuwam tę propozycję przyszłej właścicielce kompletu. Też ją urzeka, więc klamka zapada. Czas na ostateczny wybór wzoru. Otwieram książki i czasopisma, oglądam ściegi, szukam wzoru który można powtórzyć zarówno w chuście, w mitenkach i czapce i który pasowałby do włóczki Forest. Uśmiecham się do siebie, wyławiając leśne nazwy ściegów - wszelkie jodełki, gałązki i mchy. Tym razem nie daję się prowadzić włóczce, a raczej jej nazwie. Wybieram wzór „parasole”, choć wiem że będę musiała go nieco zmodyfikować. Dokonuję wyliczeń, nabieram oczka na druty i jadę na krótkie wakacje, tym samym wchodząc w następną fazę.
W tej drugiej fazie powstała właściwie większa część kompletu. Czas to był intensywny, ciekawy i trochę zwariowany. Nie będę spisywać relacji z podróży, podzielę się jednym tylko doświadczeniem, zupełnie nieoczywistym i może nawet niezbyt wakacyjnym, ale głębokim i pięknie zapadającym w pamięć. Napiszę o tym, bo akurat wtedy miałam w rękach druty, było to wczesnym rankiem, a potem późnym popołudniem i potem znowu rano. Tym co mnie tak zachwyciło była po prostu cisza. Głęboka jak studnia, w której zapadły się wszystkie dźwięki, albo jakaś odległa przestrzeń w kosmosie, gdzie jeszcze nigdy żaden dźwięk nie dotarł. A to tylko cisza tu i teraz. Coś tak rzadkiego w zabieganym mieście, nawet w nocy. Co innego wiedzieć, że cisza wycisza, a co innego doświadczyć tego, jak bardzo jest ożywcza. Jak wchłania przeżyty zgiełk, jak przygotowuje do gwarnego dnia. Wyjazd nam się udał i udał się też komplet z parasolowymi motywami. Obawiałam się tylko, czy czapka nie będzie za cienka, więc z pozostałej włóczki wydziergałam jeszcze podwójną nitką prostą czapkę, powtarzając podstawowy wzór z chusty. Tak ukryłam supełki, aby czapka była dwustronna. Poobcinałam niteczki, uprałam i wysuszyłam komplet i następnego dnia komplet został sfotografowany. Po południu było jeszcze lato, a jednak z każdą minutą robiło się chłodniej, to już najwyższy czas na jesienne dzianiny. Szybko spakowałam paczkę, wysłałam i tak się złożyło, że właśnie wtedy zaczęła się trzecia faza. Nie będę ukrywać, niecierpliwie czekałam na moment by podzielić się efektami mojej pracy, ale niestety nie było szans. 
Nie weszłam w tę fazę, wciągnęło mnie w nią, porwało. Nie był to jakiś wiatr historii, ale zwyczajne życiowe sprawy. Na tyle ważne, intensywne że przez cały tydzień nie znalazłam nawet chwili by obejrzeć zdjęcia dzianinowego kompletu. Nie posuwałam się też do przodu z kolejną robótką, nie relaksowałam się choćby paroma rządkami. Czy było trudno – owszem. Czy to coś złego, skądże. Tym razem ważniejsze były inne sprawy. W końcu jednak przychodzi taka chwila, że spokojnym wieczorem na skraju jesieni siadam, by zebrać myśli…

A oto dzianinowy komplet - forest, manowce, parasole.
















2 komentarze:

  1. Jestem pod wrażeniem. Nie tylko prac dziewiarskich. Poemat prozą "na skraju jesieni..."

    OdpowiedzUsuń
  2. No proszę! Zrobiłam chustę, mitenki, dwie czapki i jeszcze wrażenie;-) Pozdrawiam gorąco!

    OdpowiedzUsuń