Nie narzekałam nigdy na brak pomysłów na to, co by tu zrobić na drutach, a gdy już zaczynałam jakąś rzecz to do jej dziewiarskiej materii przyklejały się różne myśli i refleksje. Z konkretnym szalem czy swetrem skojarzenia te pozostawały w związku ścisłym lub luźnym, albo tylko frazeologicznym. Wciąż mam co robić i o czym pisać. Ta pasja wypełnia mi myśli, plany, foldery, pliki, szafy i torebki. Przenikanie odbywa się też w drugą stronę, moje pomysły i refleksje wnikają do dzianiny. I jak już tak sobie plotę wychodzą różne rzeczy, dziwne i zwyczajne.
Każdy przedmiot ręcznie wykonany ma w sobie jakąś historię, ślad przeżywanych zdarzeń i emocji i jest też poniekąd sposobem na to, by poświęcony czas zachować na dłużej. Zabawa z rękodziełem to forma relaksu i odstresowania, ale też bywa wymagająca i doprowadza do frustracji. W różnych proporcjach i na różnych etapach pojawiają się te stany, ekscytację może zastąpić znużenie, a ból żmudnej nauki z czasem roztopi się w przyjemnej rutynie. To co w danej chwili jest na pierwszym planie może kiedyś stać się tłem, a drobne fragmenty pracy, podczas której prawie nie widać efektów tworzą sensowną całość w chwili tyle wyczekiwanej co niespodziewanej. Nawet nie wiem czy jest słowo oznaczające jednocześnie „nagle” i „no wreszcie”.
A to tylko prawe, lewe… czasem jeszcze jakiś nietypowy ścieg, tak jak w swetrze zrobionym dla Michała. Jest w nim połączenie porządku geometrycznych form z asymetrią i tak ciekawy układ wzorów, że nawet w trakcie pracy czasem zastanawiałam się czy to strona prawa czy lewa, przód czy tył.
Moja przygoda z tym swetrem była balansowaniem między dwoma dość odległymi stanami. Z jednej strony och, ach, niebanalny projekt, rozmach i powiew światowości, a z drugiej strony krok w tył, no bo taki model to ja mogę tylko w częściach i jeszcze na koniec zszywanie. Nie dość, że uwstecznienie to jeszcze odtwórczość. I na kanwie tych dwóch stanów – „hop do przodu” i „krok w tył” powstawał szary męski sweter. A w ostatnim dniu, gdy niewiele brakowało by wykończyło mnie jego wykańczanie, zrozumiałam i poczułam, że jest jeszcze jeden silny motyw obecny od samego początku, już od pierwszych dyskusji nad wyborem projektu. Te trzeci element to upór.
Może jednak zamiast szczegółowego opisywania moich dziewiarskich nastrojów i refleksji opowiem jak to z tym swetrem było.
Na urodziny Michała postanowiłam zrobić sweter, a że jest to już dorosłe dziecko, to może samo nie tylko wybrać włóczkę, ale też samodzielnie ją kupić. Dobre rozwiązanie dla wszystkich, syn ma kolor przez siebie wybrany, a matka radość z wełny, której nie znała. Choć nie stwierdzono, by przewożenie włóczki samolotem miało wpływ na jej właściwości i parametry to jakoś na mnie robi to wrażenie i podnosi atrakcyjność całego przedsięwzięcia. Mamy już wełnę, czas na wybór fasonu. Przeglądam w grafice męskie dzianiny i co ciekawsze podsuwam do wyboru. Konkurs wygrywa ciemny grafitowy pulower, także mój faworyt. Patrzę i wtedy okazuje się, że nie jest to najłatwiejszy do wykonania sweter, nie ma opisu ani nawet większej ilości zdjęć, nie dość, że nie znam zastosowanego wzoru to jeszcze całość będzie wymagała zszywania. Szukam więc innych projektów, podobnych, lepiej sfotografowanych, ciekawszych i z wiarą w siłę mojej perswazji co jakiś czas podsuwam nowe propozycje. Zobacz, może ten?… Nie, tamten. Przecież nawet kolor taki jak kupiona włóczka. Po kilku próbach ustępuję. Niech mu będzie, biorę się do pracy, choć nie wiem co mi wyjdzie. Idzie dobrze, nawet dziwię się, po co było tak demonizować metodę zszywaną, fajna jest, a poszczególne części szybko przybywają. Żeby nie było nudno, postanowiłam nauczyć się włoskiego początku. Innym początkującym mogę podpowiedzieć, że podwójny ściągacz nie stanowi ułatwienia w nauce tej techniki, ale jest do opanowania. Nie wiem czemu wcześniej się tego nie nauczyłam, co za efekt! Włoski początek i koniec, wydawać by się mogło technika ta sama, jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, że zamykanie igłą jest dużo trudniejsze do opanowania niż myślałam. To był jeden dzień, wolny dzień, poświęciłam go na zszywanie i wykończenie szyi. Gdy po kilku godzinach zszywania odetchnęłam z ulgą, bo okazało się, że części tworzą całość, przyszedł czas na ostatni etap - wydzierganie plisy przy szyi i wykończenie jej metodą włoską. Byłoby grubą przesadą gdybym porównała to moje wykańczanie z zachowaniem chirurga, który w czasie operacji po raz pierwszy zagląda do podręcznika, ale co poradzę, że tak właśnie się czułam. Ileż uporu wykazałam przy tym drobnym kawałku swetra! Upór, niecierpliwość, znów upór, zniecierpliwienie, zniechęcenie, krok w tył i od nowa. Ale udało się, skończyłam. Oto sweter.
Każdy przedmiot ręcznie wykonany ma w sobie jakąś historię, ślad przeżywanych zdarzeń i emocji i jest też poniekąd sposobem na to, by poświęcony czas zachować na dłużej. Zabawa z rękodziełem to forma relaksu i odstresowania, ale też bywa wymagająca i doprowadza do frustracji. W różnych proporcjach i na różnych etapach pojawiają się te stany, ekscytację może zastąpić znużenie, a ból żmudnej nauki z czasem roztopi się w przyjemnej rutynie. To co w danej chwili jest na pierwszym planie może kiedyś stać się tłem, a drobne fragmenty pracy, podczas której prawie nie widać efektów tworzą sensowną całość w chwili tyle wyczekiwanej co niespodziewanej. Nawet nie wiem czy jest słowo oznaczające jednocześnie „nagle” i „no wreszcie”.
A to tylko prawe, lewe… czasem jeszcze jakiś nietypowy ścieg, tak jak w swetrze zrobionym dla Michała. Jest w nim połączenie porządku geometrycznych form z asymetrią i tak ciekawy układ wzorów, że nawet w trakcie pracy czasem zastanawiałam się czy to strona prawa czy lewa, przód czy tył.
Moja przygoda z tym swetrem była balansowaniem między dwoma dość odległymi stanami. Z jednej strony och, ach, niebanalny projekt, rozmach i powiew światowości, a z drugiej strony krok w tył, no bo taki model to ja mogę tylko w częściach i jeszcze na koniec zszywanie. Nie dość, że uwstecznienie to jeszcze odtwórczość. I na kanwie tych dwóch stanów – „hop do przodu” i „krok w tył” powstawał szary męski sweter. A w ostatnim dniu, gdy niewiele brakowało by wykończyło mnie jego wykańczanie, zrozumiałam i poczułam, że jest jeszcze jeden silny motyw obecny od samego początku, już od pierwszych dyskusji nad wyborem projektu. Te trzeci element to upór.
Może jednak zamiast szczegółowego opisywania moich dziewiarskich nastrojów i refleksji opowiem jak to z tym swetrem było.
Na urodziny Michała postanowiłam zrobić sweter, a że jest to już dorosłe dziecko, to może samo nie tylko wybrać włóczkę, ale też samodzielnie ją kupić. Dobre rozwiązanie dla wszystkich, syn ma kolor przez siebie wybrany, a matka radość z wełny, której nie znała. Choć nie stwierdzono, by przewożenie włóczki samolotem miało wpływ na jej właściwości i parametry to jakoś na mnie robi to wrażenie i podnosi atrakcyjność całego przedsięwzięcia. Mamy już wełnę, czas na wybór fasonu. Przeglądam w grafice męskie dzianiny i co ciekawsze podsuwam do wyboru. Konkurs wygrywa ciemny grafitowy pulower, także mój faworyt. Patrzę i wtedy okazuje się, że nie jest to najłatwiejszy do wykonania sweter, nie ma opisu ani nawet większej ilości zdjęć, nie dość, że nie znam zastosowanego wzoru to jeszcze całość będzie wymagała zszywania. Szukam więc innych projektów, podobnych, lepiej sfotografowanych, ciekawszych i z wiarą w siłę mojej perswazji co jakiś czas podsuwam nowe propozycje. Zobacz, może ten?… Nie, tamten. Przecież nawet kolor taki jak kupiona włóczka. Po kilku próbach ustępuję. Niech mu będzie, biorę się do pracy, choć nie wiem co mi wyjdzie. Idzie dobrze, nawet dziwię się, po co było tak demonizować metodę zszywaną, fajna jest, a poszczególne części szybko przybywają. Żeby nie było nudno, postanowiłam nauczyć się włoskiego początku. Innym początkującym mogę podpowiedzieć, że podwójny ściągacz nie stanowi ułatwienia w nauce tej techniki, ale jest do opanowania. Nie wiem czemu wcześniej się tego nie nauczyłam, co za efekt! Włoski początek i koniec, wydawać by się mogło technika ta sama, jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, że zamykanie igłą jest dużo trudniejsze do opanowania niż myślałam. To był jeden dzień, wolny dzień, poświęciłam go na zszywanie i wykończenie szyi. Gdy po kilku godzinach zszywania odetchnęłam z ulgą, bo okazało się, że części tworzą całość, przyszedł czas na ostatni etap - wydzierganie plisy przy szyi i wykończenie jej metodą włoską. Byłoby grubą przesadą gdybym porównała to moje wykańczanie z zachowaniem chirurga, który w czasie operacji po raz pierwszy zagląda do podręcznika, ale co poradzę, że tak właśnie się czułam. Ileż uporu wykazałam przy tym drobnym kawałku swetra! Upór, niecierpliwość, znów upór, zniecierpliwienie, zniechęcenie, krok w tył i od nowa. Ale udało się, skończyłam. Oto sweter.
6.11.2018 Post scriptum. Sweter skończony, sfotografowany, tekst napisany i opublikowany już post. Jak widać na powyższym zdjęciu właściciel swetra odchodzi zadowolony. Teoretycznie mogłabym już skupić się na kolejnych projektach, ale jest coś co mnie dręczy, co dostrzegam dopiero w czasie robienia zdjęć i co również jest widoczne na załączonej fotografii. Te oto wałek na dole to ściągacz, a jak sama nazwa wskazuje powinien on raczej ściągać niż luzować. "Oddawaj mi ten sweter" mówię, bo nie można tego tak zostawić. Żeby jednak ściągacz poprawić musiałam wykonać dość ryzykowny manewr, nie dało się spruć bo przecież robiłam od dołu, wzięłam więc nożyczki i ciach, ucięłam po prostu, strzępki nitek usunęłam i dopiero gdy tak chirurgicznie otwarte oczka nałożyłam na druty adrenalina opadła. Spokojnie zrobiłam ściągacz na mniejszych drutach, a moje drugie w życiu włoskie zamykanie igłą poszło gładko, i co ważniejsze już bez instrukcji. Ach, wyszło na to, że w tym dzierganiu potrzebny nie tylko upór, ale też odwaga, męstwo... Kto by pomyślał?
A poniżej poprawiony ściągacz.
Piękny sweter! Trafiłam na Twój blog "mottozmotka", bo szukałam wzoru na sweter dla syna, dorosłego 30 letniego i Twój sweter mnie zauroczył, ciekawi mnie czy spodoba się również mojemu synowi.
OdpowiedzUsuńBardzo ładnie piszesz, a niektóre historyjki i przemyślenia związane z dzierganiem podobne do moich. Dziś już późno, ale jutro przeczytam wszystko.
Dziękuję pięknie! Życzę miłej lektury i oczywiście przyjemnego dziergania. Pozdrawiam serdecznie:-)
OdpowiedzUsuńŚwietny ten sweterek!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się spodobał:-)
OdpowiedzUsuńKochana ja tak chirurgicznej metody jak odcinanie nie stosuję po prostu wciągam nitkę włóczki na odpowiedniej wysokości przecinam ją i po kawałku wyciągam odcinam a pozostałe oczka nabieram na drut i tak aż do końca rzędu (polecam ten sposób)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Że też nie wpadłam na taki sposób, to naprawdę eleganckie rozwiązanie. W tej sytuacji to Twoja metoda jest bardziej chirurgiczna, moja - barbarzyńska. Dziękuję za podpowiedź i serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń