Te zasady dotyczą różnych planów, marzeń i osobistych
postanowień. Ja, jako dziewiarka, zilustruję temat przykładem nierozpoczętych
motków i niedokończonych dzianin. W minionym tygodniu udało mi się skończyć dwa
długo dojrzewające projekty. Jedna rzecz leżakowała rok, druga prawie trzy
lata. Wiem, nie jest to strasznie długo, w moich zapasach są też pokłady bardziej
wiekowe ale dziś nie będę pokazywać eksponatów o charakterze muzealnym tylko
to, co właśnie skończyłam.
Kiedy jakieś trzy lata temu wpadł
mi w ręce pewien motek o ciekawych kolorach, jednocześnie zgaszonych i
wesołych, postanowiłam zrobić szal i przekonać się czy naprawdę wzór falisty jest prosty. Okazało się, że
owszem, to ścieg przyjemny w dzierganiu,
intuicyjny. Barwy ładnie się poukładały, żółte, fioletowe i różowe plamki
zgrały się z szarym tłem. Niestety sam szal… ni przypiął ni wypiął, nie chciał
pasować do żadnej kurtki ani czapki. Mało tego, okazało się, że szalenie trudno
dobrać jakąś włóczkę na pasującą kolorystycznie czapkę. Przykładałam niejeden
motek z podobnej palety, ale wszystko wyglądało źle. Już miałam dać sobie
spokój z tym trudnym wyzwaniem kolorystycznym, ale wpadła moja siostra,
zobaczyła ten szal i stwierdziła, że się jej bardzo podoba, tylko żeby jakąś
czapkę… Od tej pory poszukiwałam odpowiedniego odcienia włóczki, najlepiej różowo czerwonej. Nie tak jak w
bajkach, że zostawiłam wszystko i z kosturem
w ręce wyruszyłam w świat na poszukiwanie właściwego motka, ale zwykle miałam
to w tyle głowy i przy każdych zakupach pamiętałam. A szal leżał wśród
włóczkowych zapasów, tak dla przypomnienia. Raczej mnie drażnił jako rzecz
niedokończona, myślałam, że już nigdy tego nie sfinalizuję. Aż w końcu tej
jesieni wpadła mi w ręce włóczka, która jako pierwsza nie gryzła się z
całością. W dwa wieczory zrobiłam czapkę tym samym falistym wzorem, stosując po
raz pierwszy w czapce włoski początek, ha!!! To uczucie, gdy udaje się skończyć
długo zalegającą sprawę daje tyle siły, że można rzucać kulą, oszczepem, młotem
lub cytatem i bez względu na kaliber nie traci się poczucia lekkości. Ja do
tego rzutu wykorzystam słowa Teodora Roosvelta – „Rób to co możesz, z tego co masz, tam gdzie jesteś”. Ten cytat
pozwoli mi gładko przejść do drugiego mojego projektu – chusty z malabrigo
rios. Czy gdybym wówczas nie sięgnęła po
przypadkowy motek, ten szaro kolorowy i nie uczyła się wciąż nowych technik to
czy teraz byłabym w tym punkcie mojego dziergania, w którym jestem? Czy tak z biegu zrobiłabym czapkę bez szukania
odpowiedniego modelu, bez ślęczenia nad ściegiem i bez obaw o ścisk czoła? Czy ot
tak kupiłabym sobie legendarne malabrigo i zrobiła według własnego pomysłu zwyczajną,
ciepłą chustę?
Leżakowanie trzech precelków malabrigo
rios trwało zaledwie rok i w przeciwieństwie do niektórych towarzyszących mu
motków niedobitków podczas przeglądania zasobów dostarczało przyjemnych wrażeń,
ten miękki ciężar, sprężysty splot, wysycenie barw… O kolorze nazwanym „cielo y
tierra” czyli niebo i ziemia można by napisać osobną opowieść. Ale nie teraz.
Na razie, póki jesień jeszcze taka łaskawa idziemy do parku zrobić zdjęcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz