W mojej dziewiarskiej pasji
rzadko zadaję sobie pytanie co za tym stoi. Czy to jest przyjaźń czy to jest
kochanie? Nie ma po co pytać, gdy wiadomo że to jedno i drugie i nawet jeszcze
więcej, i czucie i wiara i szkiełko i oko i całe mnóstwo oczek, prawych,
lewych, brzegowych, przekręconych, spuszczanych. Może jednak powinnam postawić
to pytanie, skoro wieszcz zapytał, Grechuta wiersz „Niepewność” zaśpiewał, a
melodie i wersy wplotły się w niejedno pokolenie i rozrosły poza grządki romantycznych
wzruszeń. I tak oto dziedzinie niepozornego hobby pojawiają się dylematy
opisane w wielkiej literaturze. W kwestiach tragicznych nie da się obejść bez
sparafrazowania Szekspira – pruć albo nie pruć, oto jest pytanie. Według mnie jeśli
już pojawiła się jakaś wątpliwość to zdecydowanie pruć, wróćmy jednak do pierwszego
pytania– czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?
Pod moją strzechą z drutami i z
wełną jest i miłość i przyjaźń. Jestem przekonana, że tak samo mają inne
dziewiarki. Czemu więc chcę to roztrząsać? Ano z powodu miotających mną uczuć
na dziewiarskim polu. Po zrobieniu całej serii drobnej galanterii zimowej,
czyli pracy dość szybkiej i wdzięcznej serce znów rwało się do większych form. Z
mieszaniny marzeń, posiadanych zapasów i z nowych zakupów wyłoniły się trzy
różne wizje, i to takie, że nie wiadomo jak się za nie zabrać. No i
sztorm, ja jedna sterem, żeglarzem,
okrętem, poza tym nie wiem gdzie chcę dopłynąć i czy aby wystarczy mi wełny.
Do pierwszego pomysłu na żakiet
nie wystarczyło i jednego z kolorów dokupić już nie można. Od początku czułam
to ryzyko, ale jakoś miałam nadzieję, że materia podda się idei, zachwyci się
pomysłem, zestawieniem kolorystycznym i wszystko zakończy się cudownym happy
endem. Niestety. Dziś schowałam do pudła
niedokończony żakiet z drutami i resztą
włóczki. Gdy zranione serce wizjonera nieco się uspokoi podejmę decyzję co
dalej, albo znajdę rozwiązanie albo to co zrobiłam bez żalu wyrzucę za burtę.
Nie porzucam jednak wizji, bo pomysł nadal mi się podoba. Czy straciłam czas? Niekoniecznie, sporo się
nauczyłam, nie tylko tego że materia nie chce naginać się do moich planów.
Drugi pomysł, który za mną chodzi
wymaga nauczenia się nowej techniki, posiadania specjalnej włóczki i
opracowania lub znalezienia wzoru. Aż trzy niewiadome nieco hamują żarliwe
pragnienie i ciekawość.
Na trzecią dużą formę mam już
zarys projektu i długo wyczekiwaną włóczkę, jest to kaszmir tak cieniutki, że wykonanie
sweterka może mi chyba zająć parę lat, więc przy wyborze ostatecznej wersji
fasonu i wzoru pośpiech niewiele zmieni.
Tak to się wciąż bujam, a w tle całej
tej szarpaniny romantycznych wzlotów pewne pocieszenie daje mi jedna mała
robótka. Właściwie odtwórcza, do dziergania na spokojnie, bez emocji. Kiedy
parę miesięcy temu zakończyłam taką chustę od razu na druty nałożyłam kolejną wersję
z bliźniaczej włóczki, tyle że w innym kolorze. Była zwykle pod ręką, czasem
sięgałam po nią, ale robiłam bez szału uniesień, bez wysiłku, ale z
przyjemnością , czasem wręcz z ulgą. Oczka chusty zamykałam w tego dnia, w
którym mój niedokończony szalony żakiet ujawnił
całą prawdę o sobie czy raczej o mnie i musiałam usunąć go z pola widzenia. Dobrze
mieć na drutach taką bezpieczną, zapasową pracę, która nie zawiedzie i nawet
nieproszona pocieszy tak jak prawdziwy przyjaciel.
Oto kolejna wersja chusty Close
to you.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz