Bardzo cierpliwy jest blog „mottozmotka”. Domyślam się, że inne blogi
również. O tym, co dzieje się po drugiej stronie, dowiaduję się z tego, co
piszą ich twórcy.
Czasem ktoś napomknie, że blog pokrył kurz albo że rdzewieje, lecz wystarczy
znów się pojawić, zamieścić zdjęcia, napisać parę słów i wraca się do spokojnej
blogowej rzeczywistości.
Blog nie wysyła powiadomień, nie rozlicza, nie raportuje, nawet nie mobilizuje
– za to lubię tę przestrzeń. Jeśli pojawia się na przykład poczucie
nienadążania, to jego źródło jest w głowie, we własnych wymaganiach. On sam
jest na nie zupełnie obojętny i z każdym nowo otwartym postem daje czystą
kartę. To ode mnie zależy, co zamieszczę, w jaki sposób, które zdjęcia wybiorę,
o czym napiszę. Czasem zastanawiam się nad zmianą formuły: pisać, nie pisać,
może zdjęcia wystarczą?
Usłyszałam ostatnio o tym, jak przyjemnie
spędziły czas mama z córeczką, przeglądając stronę "mottozmotka", i jak miłe były
dla nich te chwile – oglądały zdjęcia, bez czytania tekstów. (Uwaga: chwalę
się, że mnie chwalą 😉). Ten przemiły
komplement nie tylko sprawił mi przyjemność, ale też przypomniał o wcześniejszych
wahaniach co do zmian na blogu.
Usiadłam przed ekranem, by pokazać trzy rzeczy
zrobione na drutach dla Elżbiety, i już byłam w ogródku, i już witałam się z
nowym postem prawie wolnym od słów, kiedy refleksje napłynęły same, no i…
zaczęłam pisać.
Nie wiem, czy kiedyś ograniczę się do samych zdjęć, co najwyżej z podaniem
danych technicznych typu: rozmiar, numer drutów, włóczka i jej zużycie… Bo
chociaż to ważne dziewiarskie sprawy, to uważam, że w dzianinowej pasji
ciekawsze niż wspomniane zużycie jest samo życie 😉 – prawdziwe, ciekawe,
nieprzewidywalne. Historia zamówienia, które przedstawię dziś na blogu, bardzo
pasuje do tego opisu.
Tego doświadczenia, jakim jest wstępne
omawianie projektu, nawet nie próbuję opisywać: żonglowanie między wyobrażeniami
a konkretem, dopasowywanie pomysłów do ograniczeń materii, rozmowa, słuchanie,
poszukiwanie formy, koloru, fasonu – kocham to, mimo sporej dawki niepewności i
ryzyka.
Wcześniej umawiałyśmy się na szal, ale Ela
zdecydowała się na sweterek oraz skarpety. Sweterek w kolorze morskim, z
szerszymi rękawami, taki stonowany, za to skarpety w energetycznych barwach,
przypominających zachód słońca. Z tymi wskazówkami zaczęłam poszukiwać pomysłów
i odpowiednich włóczek. Na sweterek wybrałam mieszankę merynosa z bawełną –
Drops Cotton Merino w kolorze „zgaszony niebieski”. Zrobiłam go od góry,
raglanem, gładkim ściegiem; na tym tle plisa przy szyi stała się dekoracyjnym
elementem. Jednak główną ozdobą miał być nawiązujący do fal wzór na dole swetra
i przy rękawach. Robiąc od góry, tak sobie płynęłam przez to morze oczek
prawych, potykając się od czasu do czasu o rafy niepewności, czy mi się to uda,
i wyczekując, kiedy wreszcie dopłynę do brzegów.
W międzyczasie szukałam zachodów słońca wśród wielobarwnych włóczek; czasem nad
jakąś się zatrzymałam, ale żadna z nich nie przypadła do gustu ani mnie, ani
Eli – mimo licznych wędrówek po sklepach internetowych. I wreszcie pomysł
wskoczył sam; aż zdziwiło mnie, że nie wpadłam na to wcześniej – „głębia
oceanu” Fabelowa Dropsowa, idealnie pasująca do sweterka, plus pomarańczowa
włóczka na palce, pięty i ściągacze.
Dodatkowo przyszedł mi do głowy pomysł połączenia słonecznych, ciepłych kolorów
włóczki Alize Wooltime; chętnie powtórzę jeszcze gdzieś to zestawienie –
nieoczywiste, bardzo przyjemne, optymistyczne.
W te dzianiny wplotły się morskie inspiracje z
naszych wspomnień, zdjęć, skojarzeń; w rozmowach wymieniałyśmy się nawet
miejscami wartymi odwiedzenia nad morzem i w Internecie – pięknymi i
pozytywnymi. W tym czasie przypomniałam sobie z psychologii pojęcie „uczucia
oceanicznego”. Teraz, chcąc opisać je bez fantazjowania, wrzuciłam hasło w
wyszukiwarkę. Jako pierwsza wyrwała się do odpowiedzi sztuczna inteligencja,
zaskakując mnie opisem wyzwań życia żeglarskiego, rejsów stażowych po Atlantyku
itp. Natychmiast dostrzegłam swoją pomyłkę – wpisałam słowa „doświadczenie
oceaniczne”, podczas gdy chodziło mi o „uczucie oceaniczne”, które
odnosi się
do subiektywnego, mistycznego poczucia bezgranicznej jedności ze światem zewnętrznym
i bywa uznawane za jedno ze źródeł przeżyć religijnych (
link do Wikipedii).
Takich stanów doświadcza się nie tylko podczas żeglowania, nurkowania czy na
widok morza – można je przeżywać wszędzie, na przykład na łące, fotografując
pazia żeglarza, a potem patrząc na zdjęcia…
By jednak nie odpłynąć zbyt daleko w tych dygresjach, kończę. Pozdrawiam i
życzę wielu pięknych i dobrych wrażeń.
A oto dzianiny: