Od czasu, kiedy po raz pierwszy
zetknęłam się z określeniem „cywilizacja obrazkowa” minęło już wiele lat, a możliwości
związane z tworzeniem, przetwarzaniem i przesyłaniem obrazów wciąż się
rozwijają i to w sposób, który jeszcze całkiem niedawno mógłby się wydawać absolutnie
niemożliwy.
Robienie zdjęć stało się tak
proste i dostępne, że po aparat, a dziś częściej telefon, sięgamy w rozmaitych sytuacjach niemal
odruchowo. Robimy mnóstwo zdjęć, dużo i często. Stało się to już nieodzowną
częścią naszego codziennego funkcjonowania. Nie wiem czy myślimy obrazami, ale
na pewno żyjemy obrazami i porozumiewamy się nimi. Oczywiście nie zastępuje to innych
form międzyludzkiej komunikacji ale wzbogaca je i uzupełnia.
Myślę, że dlatego tak bardzo pokochaliśmy to robienie
zdjęć, bo w pewnym sensie jest to zabawa z czasem. Uchwycić moment, miejsce, nastrój
i jeszcze naznaczyć je naszą obecnością, naszym jej wtedy widzeniem… Nie tylko
czas teraźniejszy jest obiektem tej gry. Robienie zdjęć jest bardzo często
projektowaniem przyszłych wspomnień, wyobrażaniem sobie jak to, co dziś jest
teraźniejszością w przyszłości będzie przeszłością. Najlepiej taką, w której
jesteśmy zadowolenie z siebie, ze swojego życia, więc trochę kontrolujemy, by
było odpowiednie miejsce, tło, oczywiście mina.
A potem? Okazuje się że gdy później
ogląda się te zdjęcia to zupełnie inne detale z przeszłości do nas przemawiają.
Ze zdziwieniem patrzymy na obraz dobrze znajomy i zarazem odległy, dawne fryzury
i ubrania, a w tle jakieś nieistotne przedmioty pozostawione na parapecie nagle
budzą wzruszenie. To jest dopiero przygoda z czasem!
Bardzo lubię przeglądać domowe
pliki ze zdjęciami, nie robię tego zbyt często, powiedziałabym że zdecydowanie
za rzadko. Tłumaczę, że przecież nie mam na to czasu. Myślę jednak, że powinnam
to zmienić. Być może zrezygnuję z dotychczasowego trybu „konieczność” lub „spontaniczność”
na rzecz jakiegoś rytuału przeglądania i porządkowania plików. Od czasu pewnej
przygody z telefonem zaczęłam regularnie zrzucać i przesiewać zdjęcia. Przyznam,
że polubiłam to zajęcie, choć początkowo trochę się do tego zmuszałam.
Lubię zdjęcia, doceniam
możliwości jakie daje smartfon i chętnie korzystam z tych dobrodziejstw. Często
w biegu zapisuję chwilę, miejsca, nastroje i kształty, a potem mogę do nich
wrócić, już na spokojnie.
Inną kategorią są zdjęcia robione
przez mojego męża za pomocą urządzenia stworzonego tylko do czynności fotografowania.
Są świetne, samo ich przeglądanie jest gwarancją dobrze spędzonego czasu, celebrowaniem
uchwyconych obrazów.
Dlaczego piszę tu o zdjęciach? Nie
przypadkiem. Dzianina, którą dziś prezentuję to etui na obiektywy do aparatu. Pomysł
na taki przedmiot podpowiedziało życie. Gdy wychodziliśmy na spacer, albo na
jakąś rodzinną uroczystość, oprócz aparatu, zabieraliśmy zwykle zapasowe obiektywy, do plecaka czy do torebki,
zależało od sytuacji, trzeba było tylko jakoś je zabezpieczyć. Początkowo
chciałam poprosić krawcową o uszycie takiego etui, jednak z powodu epidemii
poszukiwanie materiałów nie wchodziło w grę. Pewnego razu mnie olśniło, że taką skarpetę na obiektyw
mogę zrobić na drutach. Bardzo spodobał mi się wzór skośnych pasów,
postanowiłam w pewnym miejscu zmienić im kierunek, co nasuwało skojarzenie z
pryzmatem w aparacie. Podstawę zrobiłam na szydełku, górę na drutach, troczki
łańcuszkiem. A tak oto wyglądają te mieszki.
Potrzeba matką wynalazków. Potwierdziłaś to powiedzenie. Super pomysł. Ja mam torbę na aparat i obiektywy, więc nawet nie musiałam myślec nad ochraniaczami na obiektywy. Poradziłaś sobie fantastycznie z problemem:)))
OdpowiedzUsuńRozważałam też zakup nowej torby, ale uznałam że przy naszym trybie życia niekoniecznie byłoby to dobre rozwiązanie. Używamy oryginalnej torby -etui, z którą kupiony był aparat. Jest niewielka i nie mieści obiektywów które dokupywane były później, ale jest bardzo praktyczna i poręczna. Dodatkowy obiektyw odziany w dzianinowy ochraniacz pakujemy do torby czy plecaka. Serdecznie pozdrawiam:-)))
Usuń