Mam sporo wełny i mnóstwo planów.
O ile ilość włóczek dynamicznie pulsuje, to spada, to wzrasta, tak projektów, które chciałabym wcielić
w życie codziennie przybywa. Z
zainteresowaniem obserwuję, co się dzieje w dzianym świecie i ciągle coś
przykuwa moją uwagę, a lista ciekawych projektów wydłuża się, zapełniają się
półki i pliki, puchną katalogi. Gdy
jednak przychodzi co do czego, to znaczy gdy mam coś zrobić na drutach, wtedy zaczynam
wszystko od początku, od poszukiwania inspiracji. W tym procesie lista
intrygujących projektów, z którymi warto byłoby kiedyś się zmierzyć znowu się
wzbogaca. Jednak mimo tak obfitego zaplecza, z którego mogłabym czerpać bardzo
lubię zrobić coś po swojemu, a jest to możliwe właśnie dzięki wszystkim
wcześniejszym projektom już zrealizowanym i dzięki tym nowym, tak kuszącym, że
warto dla nich nauczyć się czegoś nowego. Nie wiem, czy jasno się wyraziłam,
chodzi mi o to, że dobrze jest mieć trochę praktyki, wypróbować różne
możliwości, sprawdzić czy się je lubi czy nie, nowe pomysły nie wyskakują ot
tak z rękawa, nawiasem mówiąc emocje związane z dzierganiem rękawów to całkiem
inny temat.
Mam mnóstwo planów dziewiarskich
wypływających z ciekawości, fascynacji i z potrzeby odziania rodziny w dzianiny.
Mogłabym w dowolnej wolnej chwili rozpocząć dzierganie zaplanowanej chusty albo
swetra. Zdarza się jednak, że pojawiają się całkiem nowe wyzwania. W lutym mój
dziewiarski repertuar poszerzył się o mitenki, które nie licząc się z się z tymi wszystkimi niezaczętymi chustami i
nieskończonymi swetrami wskoczyły na moje druty i skradły niejedno serce. Nie
wiem ile serc dokładnie, ale na pewno trzy, właśnie tyle par mitenek zrobiłam
ostatnio. Dwie pierwsze pokazałam poprzednio, dziś kolejne w komplecie z
czapką. Gdyby ktoś pomyślał, że dzierganie tych samych drobiazgów u schyłku
zimy staje się już nudne bardzo by się mylił. Odpowiedziałabym mu, właściwie to
się dopiero rozkręcam, chciałabym jeszcze dwie pary mitenek zrobić przed
nadejściem wiosny, jedne dłonie już niecierpliwie czekają, a drugie nawet nie
wiedzą, że są wobec nich jakieś plany. To jednak melodia przyszłości, niedalekiej ale jednak. Teraz czas na
pokazanie ostatnio zrobionego kompletu, z którym mam wiele dobrych wrażeń,
począwszy od decyzji, przez proces tworzenia aż po reakcję właścicielki.
W przeciwieństwie do swetrów na
mitenki i czapkę nie trzeba dużo włóczki. Będzie w czym wybierać, a zapasy mam
przecież spore. Przeglądam więc moje wszystkie pudła z wełnami na chusty
niezaczęte i swetry nieskończone. I choć są tam skarby różnorakie, żaden motek
nie pasuje do jeszcze niepewnej wizji. Co z tego, że mam tyle włóczek, że
mogłabym przez dwa lata dziergać nie
wychodząc z domu. Jako dziewiarka oprócz wełny potrzebuję weny i nierzadko
znajduję ją w nowej wełnie właśnie. Tak też było tym razem. Pomysł na wzór
znalazłam w mojej głowie, właściwie nie szukałam go celowo, pomyślałam sobie
tylko „jaka ma być ta czapka, prosta i zarazem ciekawa, jaki motyw powtórzyć na
dłoniach i na głowie”. W sklepie internetowym zobaczyłam włóczkę, wiedziałam że
tylko ta i żadna inna, skonsultowałam wybór z przyszłą właścicielką kompletu i
gdy ona również zachwyciła się tymi kolorami złożyłam zamówienie. Gdy czekałam
na przesyłkę projekt sam się pojawił, prosty, oczywisty, a jednak ciekawy i
zupełnie nowy. Jako że zawierał techniki i motywy dobrze mi znane nie myślałam nawet
o innych opcjach, z zapałem zaczęłam rysować
i wyliczać rozkład kropelek na dzianinie. A oto co wyszło z mojej głowy i z
pracy rąk. Jedenaście kropel, pięć na głowę i po trzy na każdą dłoń.
Gdyby jednak się znudziły te motywy na głowie, to czapka jest dwustronna, zadbałam aby by na obydwu stronach nie było
żadnej wiszącej nitki ani sterczącego supełka.
a może ten projekt otworzy mi jakieś nowe drzwi?
Dopracowane w każdym szczególe. Wzór nieprzekombinowany. Czapka i mitenki stanowią piękny komplet.
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie:-)
OdpowiedzUsuń