Czy łączy mnie coś z szewcem? Tak, jest to pasja, tyle że moja nie szewska, a dziewiarska. I podobnie jak szewc, który bez butów chodzi, ja nie mam dzierganej chusty. Sama nie wiem jak to możliwe i nie znajduję żadnego usprawiedliwienia, przecież nie brak mi własnych pomysłów ani gotowych wzorów. Najłatwiej byłoby się wytłumaczyć brakiem czasu, co jest zgodne z prawdą, ale przecież inne rzeczy jakoś wskakują na druty i z codzienności gęsto utkanej obowiązkami potrafią powyciągać luźne chwile na dzierganie. Na niedobór włóczek też nie mogę narzekać, przeznaczyłam nawet osobne pudełka na przyszłe chusty, etole i szale jak tiule. A im bardziej ponosiła mnie fantazja w planowaniu form, wzorów i łączeniu barw tym wyraźniejszy i dotkliwszy stawał się brak czegoś własnoręcznie wydzierganego dla otulenia ramion i szyi. Ów brak przypominał o sobie w letnie poranki i na wieczornych spacerach, a zanim nadeszły prawdziwe jesienne chłody w zaciszu domowego laptopa zogniskowały się pokazy chust i szali wszelakiego rodzaju, prostych, wyrafinowanych, ciepłych, przytulnych, cienkich jak pajęczyna, tęczowo kolorowych albo stonowanych i wydawało się, że każdy kolejny okaz piękniejszy od poprzedniego. Czasem takie bogactwo możliwości, zwłaszcza cudzych zwyczajnie zniechęca, nie chce się próbować bo niedościgniony ideał onieśmiela. Ale w moim przypadku coś takiego nie zadziałało, owszem podziwiam, podpatruję ale nie cierpię na chorobliwą zazdrość, nie stresuję się, bo rękodzieło to nie wyścigi.
Osoba pewna swojej niewinności może zareagować stawiane jej zarzuty stwierdzeniem, że jedyne co można jej zarzucić to peleryna w chłodny dzień, albo szal, a może chusta. A ja nawet nie zaczęłam jeszcze dziergać. Wciąż czegoś mi brakowało, żeby zebrać się w sobie, jakiegoś impulsu, który pozwoliłby mi – nawiązując znów do szewskich atrybutów - ruszyć z kopyta.
Usłyszałam kiedyś takie powiedzenie, że jak nie wiesz co robić to lepiej nic nie rób. Nie jest to moje życiowe motto, ale w przypadku tego szalowego marazmu przekonałam się, że takie podejście ma sens. Bywa, że tkwimy w impasie, a wszelkie plany i przygotowania są jak buksowanie w miejscu i okopywanie utrudniające ruch. Czasem rozwiązanie przychodzi samo, z zupełnie niespodziewanej strony i wtedy po prostu przystępuje się do działania. Tak też było z szalem, który przedstawiam poniżej. Kiedy Renata zapytała, czy zgodzę się wydziergać dla niej coś do otulenia szyi, ciepłego, ale z ażurem, nie wahałam się ani chwili, gdy zaś okazało się że w kwestiach wszelakich wybór należy do mnie poczułam wiatr w żaglach. Spokojnie, już kończę ten tekst, w stylistykę szant nie zamierzam wchodzić. Gdy zaczęłam myśleć co tu zrobić, porzuciłam wszystkie wcześniejsze szalowe plany, zapomniałam o swoich włóczkach, pudełkach i wzorach, nie chciałam by to był gotowy projekt. Wpadłam na ambitny pomysł, że zrobię kilka rzeczy i dam do wyboru. Oczywiście miałam na uwadze urodę, styl i charakter Renaty, ale jak zawsze zresztą chciałam dziergać coś co mi się podoba, bo inaczej nie potrafię. W ten sposób wersje niewybrane zostałyby dla mnie. Kupiłam miękką wełnę o obiecującej barwie „Happy in red” i po raz pierwszy wydziergałam szal ze skosu zdobiąc go regularnie przeplatanymi ażurowymi pasami. Spodobał się od pierwszego wejrzenia. Nie było dylematów, na który egzemplarz się zdecydować, bowiem na razie powstał tylko jeden. Tak oto Renata ma nowy szal, a ja kolejne pomysły, ale żeby nie zapeszać, to o tym na razie cicho, sza!
Osoba pewna swojej niewinności może zareagować stawiane jej zarzuty stwierdzeniem, że jedyne co można jej zarzucić to peleryna w chłodny dzień, albo szal, a może chusta. A ja nawet nie zaczęłam jeszcze dziergać. Wciąż czegoś mi brakowało, żeby zebrać się w sobie, jakiegoś impulsu, który pozwoliłby mi – nawiązując znów do szewskich atrybutów - ruszyć z kopyta.
Usłyszałam kiedyś takie powiedzenie, że jak nie wiesz co robić to lepiej nic nie rób. Nie jest to moje życiowe motto, ale w przypadku tego szalowego marazmu przekonałam się, że takie podejście ma sens. Bywa, że tkwimy w impasie, a wszelkie plany i przygotowania są jak buksowanie w miejscu i okopywanie utrudniające ruch. Czasem rozwiązanie przychodzi samo, z zupełnie niespodziewanej strony i wtedy po prostu przystępuje się do działania. Tak też było z szalem, który przedstawiam poniżej. Kiedy Renata zapytała, czy zgodzę się wydziergać dla niej coś do otulenia szyi, ciepłego, ale z ażurem, nie wahałam się ani chwili, gdy zaś okazało się że w kwestiach wszelakich wybór należy do mnie poczułam wiatr w żaglach. Spokojnie, już kończę ten tekst, w stylistykę szant nie zamierzam wchodzić. Gdy zaczęłam myśleć co tu zrobić, porzuciłam wszystkie wcześniejsze szalowe plany, zapomniałam o swoich włóczkach, pudełkach i wzorach, nie chciałam by to był gotowy projekt. Wpadłam na ambitny pomysł, że zrobię kilka rzeczy i dam do wyboru. Oczywiście miałam na uwadze urodę, styl i charakter Renaty, ale jak zawsze zresztą chciałam dziergać coś co mi się podoba, bo inaczej nie potrafię. W ten sposób wersje niewybrane zostałyby dla mnie. Kupiłam miękką wełnę o obiecującej barwie „Happy in red” i po raz pierwszy wydziergałam szal ze skosu zdobiąc go regularnie przeplatanymi ażurowymi pasami. Spodobał się od pierwszego wejrzenia. Nie było dylematów, na który egzemplarz się zdecydować, bowiem na razie powstał tylko jeden. Tak oto Renata ma nowy szal, a ja kolejne pomysły, ale żeby nie zapeszać, to o tym na razie cicho, sza!
Dziewiarka bez szala chodzi. Ha, ha, ha, skąd ja to znam. A własnie wczoraj wpadł mi na rav... kolejny piękny otulacz, już nawet włóczkę chciałam kupować, ale włączył mi się tryb racjonalny, że może najpierw zrobię z tego, co już kilka lat czeka na "swoją" chustę.
OdpowiedzUsuńJak zwykle tym tekstem trafiłaś w dziesiątkę.
Chociaż, przepraszam, mam jeden (!) otulacz z pięknego czerwonego malabrigo.
Dziękuję:-). Malabrigo w czerwieni, mmmm! Tak, tryb racjonalny powściąga różne szalone impulsy, ale i między te tryby zaplącze się czasem coś niespodziewanego. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń