Na początku bajki o Koziołku Matołku dostawało się obietnicę, że film ten wszystko wam opowie o tym co, przeżył i co widział bohater. Wtedy nawet nie śniło mi się o tym, że można filtrować albo nawet kwestionować napływające informacje, czy też formę w jakiej są podane, a mimo to zachowywałam pewien dystans wobec oszałamiającej historii Koziołka. Że tak ciekawe rzeczy go spotkały to jedno, ale fakt że film może opowiedzieć wszystko to już zupełnie inna bajka. Już łatwiej mi było pojąć „Przygód kilka wróbla Ćwirka”.
Ostatnio wydziergany szal nasunął mi tak wiele skojarzeń i wątków do opisania, że aż nie do opisania. Gdybym podeszła do tematu po kronikarsku powstałby raport dłuższy niż sam szal, a rozwijając luźne skojarzenia musiałabym napisać jakąś sagę. Aż tyle tego widzę przez luźne oczka ażurowej dzianiny. A jako że ambitny plan opowiedzenia wszystkiego jest według mnie niemożliwy i bezcelowy zaczęłam zastanawiać się jakiego użyć klucza by te moje refleksje zamknąć w krótkim tekście i otworzyć dostęp do szalowych przygód. Jednak i takie rozwiązanie wydaje się mało realne. Kluczowe w moim dzierganiu jest to, że choć lubię utrzymywać pewien poziom koncentracji przy pracy to zdarza mi się zamyślić, zagapić, zagadać. Skutek tego taki, że oczka przeze mnie zrobione nie są identyczne i nawet jeśli wzór zakładał równość, to potem wychodzi inaczej, może nie aż tak źle, że przeważa wolność i rozwleczenie, a z równości nici, jednak otwory różnią się od siebie i po prostu nie da się użyć jednego klucza. Zatem dość już kluczenia wokół tematu, nie będę pisać o przygodach z doborem koloru przędzy, ani o tym, z jakiej okazji i od kogo dostałam książkę, w której pochodzi projekt, nie będę opisywać przyjemnych wrażeń związanych z włóczkową przesyłką, nie rozgadam się o miejscach, w których szal dziergałam. Nie widzę też powodu wyciągania na światło dzienne popełnionych błędów, straconego czasu, prucia i nadrabiania. Daruję sobie opisy włóczki, nie rozpłynę się nad znakomitością tego włókna, idealnego dla nadwrażliwców, nie opiszę jak jest delikatne i czułe, ani jak chłonie zapachy, czy to morską bryzę czy swąd spalenizny. Nie użalę się nad sobą, jak to bałam się finalnego zszywania i podchodziłam do tej czynności jak pies do jeża. I nie będę też opisywać uroczystości w mieście, ani przygód z parkowaniem, które dały temu szalowi dodatkową godzinę na nieoczekiwaną sesję w centrum. Koniec dywagacji, szal Anwen gotowy, ja swoje zrobiłam, a teraz niech on mówi sam za siebie. Ja zwrócę tylko uwagę na jedną praktyczną właściwość tego projektu. Chociaż jest to szal w kształcie prostokąta, a zatem rzecz zupełnie zwyczajna, jednak układ wzoru na środku pleców sprawia, że przypomina on sweterek, zaś faliste brzegi owijające ramiona mogą służyć za rękawy. Świetne rozwiązanie gdy trudno zdecydować czy lepszy byłby sweter, bolerko, a może chusta. A przy wahaniach temperatury wygodny do nakładania i zsuwania z ramion.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz