O czym myślę, kiedy biegam po stronach ze wzorami dziewiarskimi?* To zależy. Od sytuacji, od celu poszukiwań i od przeróżnych skojarzeń, których ścieżki wciąż się rozgałęziają.
Gdy zatrzymałam wzrok na tej białej,
ażurowej dzianinie mój umysł wypełniły obrazy japońskiej estetyki, łączącej
prostotę i harmonię. To zdjęcie zapraszało do podróży w odległe rejony, choćby
tylko za pomocą drutów i włóczki. Było to kilka miesięcy temu, gdy razem z Anią
szukałyśmy inspiracji na wiosenną dzianinę dla niej.
„Ten będzie następny! ” – powiedziała
patrząc na projekt „Orgabits One Shawl”. Choć obydwie byłyśmy oczarowane tym wzorem,
to przyznam, że trochę zaskoczyła mnie pewność Ani, gdyż wydawało mi się, że do
następnego razu na horyzoncie może pojawić się wiele nowych, równie
atrakcyjnych pomysłów. Minęła wiosna, a potem lato, a jednak ten japoński
fenomen nie pozwolił o sobie zapomnieć i wróciłyśmy do wcześniejszego planu. Mimo
bardzo prostej formy szala tworzenie tej dzianiny nie było ani trochę nudne, miało
w sobie coś nowego, a nawet przygodowego, począwszy od wyboru przędzy aż po robienie
zdjęć.
W oryginalnym projekcie sugerowana była włóczka bawełniana, ale obawiając się twardości samej bawełny, zaczęłam szukać jakichś mieszanek. Przygotowałam listę propozycji, były na niej włóczki znane i sprawdzone oraz coś całkiem nowego, mieszanka bawełny z włóknem sojowym Laines du Nord Baby Soft, poczułam jakiś błysk intuicji, że to byłby najlepszy wybór. Robić coś dla kogoś, z nieznanego, niesprawdzonego materiału to ryzykowne – wiedziałam o tym, a jednak miałam ochotę na eksperyment. Mało tego, postanowiłam nie szukać opinii o tej włóczce po internetach, żeby się nie sugerować. Wysłałam listę wszystkich propozycji i choć każda z włóczek była świetna to Ania bez wahania postawiła na Baby soft! Złożyłam więc zamówienie i podekscytowana czekałam na przesyłkę. Moteczki miały piękny kolor, przypominający perły, zachwyciły mnie nienachalnym, szlachetnym połyskiem i przyjemną miękkością. Zaczęłam nieśpiesznie przerabiać kolejne rządki, z których wyłaniały się coraz dłuższe ażurowe pasy.
A teraz trochę odległa niedziewiarska dygresja.
Jest coś takiego w estetyce kultury
japońskiej, co sprawia że nas intryguje, zachwyca, skłania do zadumy, ta prostota,
harmonia i asymetria. Z przyjemnością
odnajdujemy te wpływy w sztuce, w modzie, popularna jest japońska literatura. Dla
mnie japoński fenomen polega na tym, że pod warstwą prostoty jest coś, co umyka,
coś tajemniczego, i nie sądzę by chodziło tylko o nieznajomość tamtejszych realiów
i kodów kulturowych. Wspomniałam o tym dlatego, że podobne odczucia jakie miałam
podczas lektury japońskich powieści pojawiły się wraz z fotografowaniem szala. To
coś co umyka…
Wcześniej wyobrażałyśmy sobie sesję
zdjęciową szala w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, lecz póki co nie
doszło to do skutku. Wiadomo, dzianina
to nie eksponat muzealny, lecz rzecz użytkowa, która powinna być używana. I tak
w biegu różnych spraw umówiłyśmy się na spotkanie w kawiarni, dzień wcześniej
postanowiłam jednak na spokojnie zrobić parę zdjęć dzianiny, i owszem powstało
kilka, choć o mały włos nie doszłoby to do skutku z powodu deszczu.
Następnego dnia kawiarnia, w której
byłyśmy umówione przedpołudniową porą była wypełniona po brzegi, szukając innego miejsca i podziwiając wrześniowe kwiaty
byłyśmy tak pochłonięte rozmową, że jakoś nie przyszło nam do głowy, by zrobić na
ich tle zdjęcia dzianiny. To coś co umyka… Nadrobiłyśmy to w uroczej, maleńkiej
kawiarni w towarzystwie kotów na plakatach, i zanim wystygła kawa** zrobiłyśmy
klika zdjęć.
Ach, żeby nie umknęło,
sprawdziłam opinie o włóknie sojowym, są świetne, mówi się o nim roślinny
kaszmir.
Ps. Aluzje do japońskich powieści:
* Haruki Murakami „O czym mówię,
gdy mówię o bieganiu”
** Kawaguchi Toshikazu - ”Zanim
wystygnie kawa”