wtorek, 21 października 2025

Czy zamykać drzwi za latem?

Jesień rozgościła się już u nas na dobre, na początku była smutnawa i deszczowa, teraz  nabrała malarskiego rozmachu, równoważąc chłód ciepłymi kolorami. Któż nie lubi tych jesiennych widoków? Taniec liści podrywanych przez wiatr, wirujących w powietrzu, unoszących się i opadających  pozostawia po sobie  złoty dywan, który zaprasza, by szuraniem zanurzyć się w tej chwili, zanim jesień nie zmiecie wszystkich kuszących szeptów i szelestów. Idąc dalej w te nastroje łatwo wyobrazić sobie ciąg dalszy, z ciepłym światłem świecy, gorącą herbatą i przytulnym kocem… Z lekturą i oczywiście  z całą tą puchatą menażerią włóczek, przecież to taka jesieniarska pasja! Lubię te klimaty, lecz nie zamierzam zapominać o letnich dziewiarskich przygodach.

Niektóre letnie dzianiny będą stale w użyciu, inne odłożę do następnego lata. Przygotowałam już miejsce w szafie na cienkie bluzeczki, torebki i kapelusze z rafii, ułożyłam je do zimowego snu, a czy będą tęsknić za latem, za lasem, a może za morzem… tego nie wiem i się nie dowiem…

Dwie rzeczy, które chcę dziś pokazać to torebka z rafii i skarpety. Łączy je to, że powstały latem i każda z nich była okazją by nauczyć się czegoś nowego.

W szydełkowej torebce zastosowałam nową dla mnie technikę wzmocnionego dna, polegającą na oplataniu sznurka. Dzięki tej metodzie dno jest twarde i stabilne, przede wszystkim jednak pięknie wygląda. Uświadomiłam sobie, że mój ulubiony kosz wykonany jest właśnie taką techniką, więc od razu wyobraziłam sobie kolejne kosze i pojemniki, które mogłabym kiedyś zrobić. Może. Sama torebka powstała jako drugie wcielenie dla szarej rafii ispia, pierwsze pokazywałam tutaj, była to torebka na drutach, która nie miała najszczęśliwszej formy, a poza tym wzór pelargonii zrobiony kombinacją oczek prawych i lewych przypominał raczej baobab niż pelargonię, więc bez żalu sprułam. Wiedziałam jaki kształt i jaką wielkość  miała mieć nowa torebka i podążałam za tą wizją. Zadowolona z dna kontynuowałam szydełkowanie torebki nie wiedząc jakie będzie wykończenie, a zwłaszcza jakie ma być mocowanie uszu. Kupiłam biały sznur, ręcznie przymocowałam go kawałkami taśmy, nie korzystałam  żadnych instrukcji, rozwiązanie przyszło samo, może wcześniej gdzieś to widziałam i zapadło mi w pamięci, a może wymyśliłam sama, nie wiem.

Druga dzianina - skarpetki „Bluszcz socks”  powstały w ramach testowania wzoru Agnieszki Dzikiewicz Krawczyk Instagram. Przepiękny, botaniczny wzór i możliwość poznania nowej techniki roosimine były bardzo kuszące. Nigdy wcześniej nie stosowałam tego w moich pracach i przyznam, że nawet obawiałam się trudności, bo patrząc na malarski efekt roosimine w innych pracach wydawało mi się to jakąś magią. Tymczasem poradziłam sobie dobrze, jeden krótki film instruktażowy przygotowany przez Agnieszkę był wystarczający, by wiedzieć jak pracować i o co w tym właściwie chodzi. Zrobiłam różowe skarpety z wrzosowymi wzorami, wykorzystując posiadane włóczki. Użycie włóczek o różnej grubości dało dużo więcej możliwych kombinacji kolorystycznych i co za tym idzie więcej przyjemności w dobieraniu kolorów, szukaniu odpowiedniego zestawienia. Niespodziewanie skarpetki dopasowały się do cieniutkiej, letniej spódnicy, teraz dopasowują się do innych rzeczy. Wełniane skarpety są dla mnie całoroczne, wspominałam już o tym kiedyś, że również latem sprawdzają się świetnie, a teraz zimą to już w ogóle można szaleć skarpetkowo!

To tyle na dziś, pięknego jesiennego czasu nam życzę. 

























czwartek, 2 października 2025

Żeby nie umknęło…

O czym myślę, kiedy biegam po stronach ze wzorami dziewiarskimi?* To zależy. Od sytuacji, od celu poszukiwań i od przeróżnych skojarzeń, których ścieżki wciąż się rozgałęziają.

Gdy zatrzymałam wzrok na tej białej, ażurowej dzianinie mój umysł wypełniły obrazy japońskiej estetyki, łączącej prostotę i harmonię. To zdjęcie zapraszało do podróży w odległe rejony, choćby tylko za pomocą drutów i włóczki. Było to kilka miesięcy temu, gdy razem z Anią szukałyśmy inspiracji na wiosenną dzianinę dla niej.

„Ten będzie następny! ” – powiedziała patrząc na projekt „Orgabits One Shawl”. Choć obydwie byłyśmy oczarowane tym wzorem, to przyznam, że trochę zaskoczyła mnie pewność Ani, gdyż wydawało mi się, że do następnego razu na horyzoncie może pojawić się wiele nowych, równie atrakcyjnych pomysłów. Minęła wiosna, a potem lato, a jednak ten japoński fenomen nie pozwolił o sobie zapomnieć i wróciłyśmy do wcześniejszego planu. Mimo bardzo prostej formy szala tworzenie tej dzianiny nie było ani trochę nudne, miało w sobie coś nowego, a nawet przygodowego, począwszy od wyboru przędzy aż po robienie zdjęć.

W oryginalnym projekcie sugerowana była włóczka bawełniana, ale obawiając się twardości samej bawełny, zaczęłam szukać jakichś mieszanek. Przygotowałam listę propozycji, były na niej włóczki znane i sprawdzone oraz coś całkiem nowego, mieszanka bawełny z włóknem sojowym Laines du Nord Baby Soft, poczułam jakiś błysk intuicji, że to byłby najlepszy wybór. Robić coś dla kogoś, z nieznanego, niesprawdzonego materiału to ryzykowne – wiedziałam o tym, a jednak miałam ochotę na eksperyment. Mało tego, postanowiłam nie szukać opinii o tej włóczce po internetach,  żeby się nie sugerować. Wysłałam listę wszystkich propozycji i choć każda z włóczek była świetna to Ania bez wahania postawiła na Baby soft! Złożyłam więc zamówienie i podekscytowana czekałam na przesyłkę. Moteczki miały piękny kolor, przypominający perły, zachwyciły mnie nienachalnym,  szlachetnym połyskiem i przyjemną miękkością. Zaczęłam nieśpiesznie przerabiać kolejne rządki, z których wyłaniały się coraz dłuższe ażurowe pasy.

A teraz trochę odległa niedziewiarska dygresja.

Jest coś takiego w estetyce kultury japońskiej, co sprawia że nas intryguje, zachwyca, skłania do zadumy, ta prostota, harmonia i asymetria.  Z przyjemnością odnajdujemy te wpływy w sztuce, w modzie, popularna jest japońska literatura. Dla mnie japoński fenomen polega na tym, że pod warstwą prostoty jest coś, co umyka, coś tajemniczego, i nie sądzę by chodziło tylko o nieznajomość tamtejszych realiów i kodów kulturowych. Wspomniałam o tym dlatego, że podobne odczucia jakie miałam podczas lektury japońskich powieści pojawiły się wraz z fotografowaniem szala. To coś co umyka…

Wcześniej wyobrażałyśmy sobie sesję zdjęciową szala w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, lecz póki co nie doszło to do skutku.  Wiadomo, dzianina to nie eksponat muzealny, lecz rzecz użytkowa, która powinna być używana. I tak w biegu różnych spraw umówiłyśmy się na spotkanie w kawiarni, dzień wcześniej postanowiłam jednak na spokojnie zrobić parę zdjęć dzianiny, i owszem powstało kilka, choć o mały włos nie doszłoby to do skutku z powodu deszczu.

Następnego dnia kawiarnia, w której byłyśmy umówione przedpołudniową porą była wypełniona po brzegi, szukając  innego miejsca i podziwiając wrześniowe kwiaty byłyśmy tak pochłonięte rozmową, że jakoś nie przyszło nam do głowy, by zrobić na ich tle zdjęcia dzianiny. To coś co umyka… Nadrobiłyśmy to w uroczej, maleńkiej kawiarni w towarzystwie kotów na plakatach, i zanim wystygła kawa** zrobiłyśmy klika zdjęć.

Ach, żeby nie umknęło, sprawdziłam opinie o włóknie sojowym, są świetne, mówi się o nim roślinny kaszmir.

 

Ps. Aluzje do japońskich powieści:

* Haruki Murakami „O czym mówię, gdy mówię o bieganiu”

** Kawaguchi Toshikazu - ”Zanim wystygnie kawa”