środa, 30 kwietnia 2025

Sesja z rozmachem

Zgodnie z zapowiedzią z poprzedniego wpisu „Ażurowe zaangażowanie” miałam ten post uzupełnić  i dodać zdjęcia kaszmirowego sweterka na właścicielce. Gdy jednak zobaczyłam fotografie, przysłane mi przez Kasię uznałam, że nie będzie to żadne uzupełnienie ani dodatek, bowiem tak wspaniała sesja zdjęciowa powinna mieć całkiem osoby post.

Poprzednio pokazałam sweterek na manekinie, zwróciłam uwagę na detale, przedstawiłam kwestie warsztatowe i podzieliłam się wrażeniami z pracy twórczej.

Gdy kilka dni po wysłaniu przesyłki otrzymałam wiadomość, że rozmiarowo jest idealnie i w ogóle sweterek bardzo się spodobał odetchnęłam z ulgą, tak – przyjemny oddech ulgi to trafne określenie na moją reakcję. Po kilku dniach wraz ze świątecznymi pozdrowieniami dostałam zdjęcie z rodzinnego spotkania, podczas którego Kasia miała na sobie nowy sweterek. Dla mnie było ono  potwierdzeniem, że rozmiarowo jest ok i dzianina układa się właśnie tak, jak chciałyśmy. Wtedy poczułam radość i dziewiarską dumę. Gdyby ktoś zwrócił mi uwagę, że uwierzyłam dopiero gdy zobaczyłam😉 mogłabym odpowiedzieć, że wiarę w swoje umiejętności warto czasem sprawdzać, a pasja dzianinowa nieustannie daje ku temu okazje.  

To jedno zdjęcie przyniosło łagodną falę radości i satysfakcji, zaś fala wrażeń, które przypłynęły wraz z nadmorską sesją z Hiszpanii zalała mnie mocą pozytywnych myśli i emocji.

Podsumowując przygodę związaną z tym projektem ujęłam ją w dwóch słowach – rozmach i dyscyplina.

Dyscyplina przydatna jest nie tylko podczas pracy na drutach ale także przy pisaniu, zatem kończę opowiadanie o swoich wzruszeniach i oddaje miejsce właścicielce dzianiny. Popatrzcie na te zdjęcia. Ależ to jest rozmach! 

        


 




















środa, 23 kwietnia 2025

Ażurowe zaangażowanie

Zaangażowanie w nowy dzianinowy projekt zaczyna się od decyzji, że chcę i że mogę coś zrobić. Ważne jest też pojawienie się takiego poczucia, jak to dobrze że mogę, bo właśnie odkrywam, że przecież tego chcę.To stan, w którym  wchodzę w nową dzianinową przygodę. Słowo „wchodzę” brzmi  dość spokojnie i pewnie, ale często bywa  tak, że daję się ponieść, porwać, otwieram się na nowe, chociaż nie wiem jak mi wyjdzie. Pewność czerpię z tego, co mam już opanowane, a są to oczka prawe, lewe, przekręcone, narzuty itp., zaś energii dostarcza mi ciekawość i chęć sprawdzenia czy to, co sobie wyobrażam da się przenieść na materialny konkret.

W przypadku tworzenia dzianiny na zamówienie „chcieć i móc” również mają kluczowe znaczenie, jednak sytuacja jest o wiele bardziej złożona. Byłaby ona znacznie łatwiejsza, gdyby chodziło o kolejne powtórzenie jakiegoś modelu, a nie samodzielne opracowanie projektu swetra w oparciu o znajomość czyichś upodobań, zarys oczekiwań i ustalone wspólnie wyobrażenia przyszłej dzianiny.

Porwałam się na tak wymagający i skomplikowany projekt, w dodatku na odległość, bez możliwości mierzenia i sprawdzania na żywo. Czy to było rozsądne? Niech to pytanie zostanie bez odpowiedzi, za to z dodatkowym pomocniczym pytaniem „jak wyglądałby ten świat, gdyby jedynym doradcą były racjonalne kalkulacje?” A poza tym - czyż nie zdarza się tak w życiu, że nawet wtedy, gdy wszystko zdaje się przewidywalne, sprawdzone i pewne to coś jednak wyjdzie inaczej, pójdzie w inną stronę? I znów nomen omem dochodzimy do kwestii związanej z chodzeniem. W wykonywaniu dzianin użytkowych najważniejsze jest by wyszły nie tylko ładnie, atrakcyjnie wizualnie, ale przede wszystkim tak, żeby lubiło się w nich chodzić😊 Kaszmirowy sweterek, który zrobiłam dla Kasi spełnił obydwa te kryteria😊 a moja radość jest wprost proporcjonalna to wcześniejszych obaw, niepewności i ekscytacji. Wróćmy jednak do tematu, od którego zaczęłam, czyli zaangażowania. Jest taki moment na początku pracy nad każdym projektem, gdy decyduje się o rodzaju włókna i kolorze. Na początku nie wiadomo jeszcze, w którą stronę podążać, ale po jakimś czasie z całego oceanu możliwości wyłania sie  pasmo wrażeń, które najlepiej rezonuje z własnymi potrzebami i przeczuciami. Tak wiem, to „czucie”  nie brzmi zbyt racjonalnie, nie przypomina instrukcji jak wybrać włóczkę na sweterek i nie jest radą udzielaną dziewiarskiemu światu. Jeśli jednak tak to wygląda u mnie, to zapewne zdarza się innym i też może być ważne.

Faza poszukiwań, przedstawianie różnych propozycji i wreszcie decyzja co kupić było szczególnym doświadczeniem. Wybór kaszmirowego włókna w nasyconym burgundowym kolorze wydawał się idealnym rozwiązaniem, ale przekonać się o tym można było dopiero wtedy, gdy przesyłka doszła (znowu mamy chodzenie!)  Na żywo kolor okazał się jeszcze piękniejszy niż na ekranie, szlachetny i głęboki. Sfotografowałam kaszmirową szpulę, założyłam nowy zeszyt do wyliczeń i notatek i rozpoczęłam pracę. Spodziewałam się czegoś wspaniałego, wyobrażałam sobie nawet, że bardzo często będę robiła jakieś zdjęcia, jakby ten proces był ceremonią wartą upamiętniania na każdym etapie. I faktycznie był taki, zaangażowałam się w niego całą sobą,  ale jednak nie odsłaniałam go fotografiami w trakcie pracy, poza sytuacjami, gdy konsultowałam z Kasią jakieś detale. 

Na początku jako sugestię dostałam zdjęcia fabrycznego, ażurowego sweterka, zapamiętałam wrażenie tej uroczej dzianiny, ale nie spoglądałam na niego żeby nie sugerować się technicznymi szczegółami, nie próbować odtwarzać, tylko znaleźć wzór  do zrobienia na drutach. Potem posunęłam się jeszcze dalej i postanowiłam nie korzystać z żadnych dostępnych projektów tylko opracować pomysł na sweter samodzielnie. Wiedziałam, że ma być bardzo romantyczny, pełen ażurów, z lekkimi, zwiewnymi rękawami, z szerokimi mankietami.

Gdybym teraz w dwóch słowach miała opisać powstawanie tej dzianiny to tymi słowami byłyby rozmach i dyscyplina. Rozmach w komponowaniu wzorów, a dyscyplina w takim ich zestawianiu aby pasowały do siebie wizualnie i pod kątem liczby oczek w raporcie i względem całości. Zeszyt okazał się w tych wyliczeniach i rysunkach bardzo przydatny😊 Ażury, które wybrałam do wzorzystego panelu przodu, do falbanek rękawów, dołu oraz do rękawów widać na pierwszy rzut oka. Niezwykle ważną kwestią było modelowanie fasonu, tak aby dzianina dobrze układała się na sylwetce. Oprócz odejmowania i dodawania oczek po bokach, wykorzystałam też inny sposób na taliowanie. Na bocznych szwach i po bokach wzoru na przodzie wplotłam ściągaczowe plisy z oczkami przekręconymi, to świetne rozwiązanie ułatwiające elastyczne układanie się dzianiny. Przy szyi zrobiłam na plecach zapięcie na guziczek, którego reliefowe zdobienia nawiązywały  kształtem do ażurowego wzoru. Takie rozwiązanie z łezką na szyi miało też uzasadnienie praktyczne, by dobrze dopasowana góra mogła luźno przechodzić przez głowę. Właśnie przeszło mi przez głowę, że ten projekt, ta najtrudniejsza dzianina jaką kiedykolwiek robiłam sprawia, że z drżeniem serca pokazuję ją światu. Czy zdjęcia które zamieszczam poniżej dobrze oddają i ogólne wrażenie i niuanse tego projektu? Cóż, posiadanie manekina jest pewną pomocą w fotografowaniu dzianin, jednak nie nazwałabym tego idealnym wyjściem.

Mam nadzieję, że niedługo uzupełnię wpis o zdjęcia tej dzianiny na nowej właścicielce.




                    


                        






środa, 9 kwietnia 2025

Inne impresje

Byłam w trakcie pracy nad bardzo wymagającym sweterkiem, następną większą dzianiną miała być chusta. Obydwie rzeczy ważne, absorbujące, ciekawe i zupełnie nie kwalifikujące się jako „robótka podróżna”, toteż wyjeżdżając na kilka dni te ambitne projekty zostawiłam w domu. Uznałam, że przerwa dobrze mi i im zrobi. Ale co w takim razie zabrać na drogę? Tyle kolorowych motków tylko czeka na taką okazję, zwłaszcza włóczki skarpetkowe kuszące kolorami i wizją wygodnej niewielkiej rozmiarowo robótki. Jednak bardziej niż uroku nowości potrzebowałam zdystansowania się do swoich wielu czekających pomysłów i narzucenia na druty czegoś, do czego będę miała głębokie przekonanie, że właśnie to chcę zrobić. Tym czymś okazała się zaplanowana już trzy lata temu dzianina z włóczki z odzysku. Nie przeszkadzało mi zupełnie, ani to,  że były to niemałe motki, ani niepewność czy wystarczy włóczki. Wystarczyło dobrze się przygotować. Najpierw zważyłam kłębki wszystkie razem i każdy osobno, podpisałam, do podręcznej kosmetyczki włożyłam jeden motek, druty i potrzebne akcesoria do większej resztę włóczki. Chwile z drutami były bardzo przyjemne, może z powodów o których pisałam wcześniej, takiego przekonania i przygotowania, a może po prostu dlatego, że to lubię. Nie za wiele zrobiłam w ciągu tych kilku dni, lecz przecież nie o efektywność dziewiarską chodziło😊

Spędziliśmy kilka dni w przepięknej Pradze, w słowie „spędziliśmy” ukryty jest „pęd”, cóż nie ukrywam że nasze nogi też to odczuły, choć tak naprawdę zachowywały się jak uskrzydlone i jakby same chciały pójść i tu i tam, gdzie tyle piękna i moc wrażeń. Każdą chwilę zachwytu chciałoby się wydłużyć, zatrzymać, dobrze, że robiło się zdjęcia, i dobrze że się do nich wraca. Bezpośredni kontakt z praskimi cudami był jak nagłe olśnienie, eksplozja zachwytu, a ponowne przypominanie sobie sprawia że wrażenia nie blakną, nie płowieją jak dzianina wystawiona na słońce i deszcz. Nawet jeśli zdjęcia nie są doskonałe to i tak utrwalają zauważone obrazy, są jak odżywka dzięki której rosną „pędy” inspiracji architekturą, sztuką, przypominają się obłędnie piękne zestawienia barw witraży, fresków, świateł, formy kamienne, roślinne, dawne i współczesne. I oczywiście twarze - ludzkie i boskie i bajkowe, na średnio- i - różnowiecznych malowidłach, na posągach, na mostach, w metrze… Lecz czas wracać do tu i teraz i odpowiedzieć na pytanie jak to się ma do tematyki bloga mottozmotka. Nie nosiłam z sobą drutów w Pradze, nie przywiozłam też  stamtąd żadnych materialnych pamiątek dziewiarskich. Pewnie gdybym na trasie trafiła do sklepu włóczkowego nie wróciłabym z pustymi rękami, a gdyby sklep był zamknięty to pewnie zrobiłabym sobie tam zdjęcie, ale takiej sytuacji nie było. Wcale nad tym nie ubolewam, bo ten wyjazd nie był ekspedycją dziewiarską. Przyznam jednak, że w jednym miejscu będącym po połączeniem kawiarni i kiosku z prasą nawet rozglądałam się za branżowymi pismami, ale niczego nie takiego wypatrzyłam, za to moją uwagę przykuł leżący w wygodnej pozycji Faraon Bolesława Prusa😉  

Choć nie kupiłam żadnej włóczki ani czasopisma, to spotkało mnie tam piękne dziewiarskie zaskoczenie. Wchodząc na zamek w Wyszehradzie w jednym z zabudowań zobaczyłam w oknach prace plastyczne wykonane wieloma technikami, szczególną uwagę zwróciłam na słoje z resztkami włóczek, w zupełnie nieprzypadkowych i miłych dla oka kolorach. Po paru godzinach spędzonych na tym malowniczym wzgórzu, z pięknym kościołem, niezwykłym cmentarzem i parkiem, gdy czułam że już jestem wysycona wrażeniami i potrzebowałam odpocząć nagle zobaczyłam na murach dzianiny. Niemało. Niebywałe. Nieoczywiste. Niesamowite. Zaskoczenie i zachwyt sprawiły że poczułam jakby przybyło mi sił. Zresztą zobaczcie sami, czyż to nie jest wspaniałe! Te wszystkie kwiaty, postaci, pojazdy zwierzęta, lis wychodzący z nory z rękawa i ta szpica z ogrodzenia tak naturalny sposób wpleciona kompozycję jako czubek wieży. Jak potem sprawdziłam Indigo Kids jest anglojęzycznym przedszkolem (materska skola) stawiającym na rozwój indywidualny i kreatywność dzieci. No proszę! Zaczęłam ten post od dwóch zamówionych dzianin, które odłożyłam wyjeżdżając do Pragi pod koniec marca. Dziś, gdy obydwie są już skończone, wysłane i mają zrobionych trochę zdjęć mogę znów je zostawić i ponownie wrócić do Pragi moich wspomnieniach i na zdjęciach.

                            







   

                                  




                                                                           





 Poniżej już nie dziewiarska, lecz książkowa niespodzianka:                                                  


 

A tak przygotowywałam "bułeczki" na drogę😊