sobota, 14 kwietnia 2018

Włóczki cieniowane i cienie dziergania


Wiosna nareszcie! Chociaż tak długo wyczekiwana znów wywołuje zaskoczenie, zachwyt szamoce się z niedowiarstwem w zwykłe przyrody zmartwychwstanie. Jest taki moment niepewności, gdzie przynależę, jeszcze nie tu, już nie tam ani nawet pomiędzy. Zima dawno obrzydła, do lata brak przygotowania, a oczekiwana naiwnie pora przejściowa już od lat wielu nie istnieje. A tak by się chciało stabilności, przewidywalności i równowagi. Byłoby fajnie… albo raczej potwornie. Na szczęście życie jest dynamiczne, a równowaga powstaje w ruchu. Tak oto od zaskoczenia eksplozją wiosny przeszłam do prawd o życiu, które jest różnorodne i wielobarwne, a zmiany kolorów przechodzą nagle lub subtelnie, tak jak we włóczkach cieniowanych. I jedną z tych życiowych prawd dziewiarki mam zamiar dziś wyciągnąć z cienia.

Dotychczas pisząc w tym miejscu o dzierganiu wysławiałam jego wszechstronne pożytki, błogosławione skutki i czystą radość. Czegoś brakuje w takiej palecie, namalowany obrazek może wyjdzie ładny, ale do pokazania prawdy nieodzowne są też cienie. Brak cierpliwości, błędy w obliczeniach, za mało wełny,  rozczarowanie, niewiele czasu i jeszcze sporo innych minusów w mniejszym lub większym nasileniu zawsze towarzyszy mi w dzierganiu, ale całkiem nieźle sobie z nimi radzę. Ostatnio jednak ich wysyp osłabił mnie jak wiosenne przesilenie, które choć nieprzyjemne to jednak ma swój sens, bo uświadamia w jakiej jest się kondycji i pomaga zaadaptować się do nowych warunków. A najważniejsze, że jest to stan przejściowy. Minusy, cienie i wszelkie trudności to tylko część prawdy, równie ważna jak inne. A cała sztuka to zachować między nimi równowagę.

Zwykle poruszamy między trzema obszarami, tak w życiu jak i w robieniu na drutach. Pierwszy z nich to stan zdobywania, tworzenia, szukania pomysłów, wybierania, kupowania, radosnego działania, no same plusy.
Po drugiej stronie są przeszkody, niepewność, znużenie, porażki i wszelkie inne minusy.
Jest też trzeci stan, to luz, to bycie po prostu, bez strachu, bez walki ani bez tryumfowania. Tego dostarcza znajome dzierganie powtarzalnego wzoru. Swojsko i przyjemnie, ale czy miałoby sens trwanie w relaksacyjnym dzierganiu jakiegoś absurdalnie niekończącego się szalika?
Prawdziwą satysfakcję można osiągnąć przy zachowaniu równowagi między tymi trzema formami bycia, radosną ekspansją, przechodzeniem przez trudności i zwyczajnym byciem. Utknięcie w jednym z tych obszarów na dłużej nie ma sensu i chyba nawet nie jest możliwe. Każdy projekt zaczyna się od ekscytującego pomysłu i potem przez naprzemienne fazy zmagań z trudnościami i relaksującego przekładania oczek prawych i lewych doprowadza do finału, do gotowego swetra czy chusty. A wtedy wszystkie te trudne godziny, wylane łzy i postękiwania nabierają innego znaczenia. Jak w tym powiedzeniu że cierpliwość jest gorzka, ale jej owoce słodkie. Kusi mnie, by nie poprzestać na tej słodyczy i sięgnąć gwiazd z łacińskiego przysłowia per „aspera ad astra” ale pokornie cofam się o krok, bowiem w dalszym ciągu zmagam się z projektami których efekt jest niepewny. Kończę żakiet z resztek, który dał mi mocno popalić, spokojne dzierganie na małych drucikach dłużyło się w nieskończoność, zarówno w kaszmirowym sweterku jak i w kołowcach, a następny projekt do którego bardzo się zapalam  powstanie z opisu, który na pierwszy rzut oka jest zupełnie niezrozumiały. Dziś przedstawiam dwa kołowce z siostrzanych włóczek z Pracowni rękodzieła Zagroda. Ten ciemniejszy jeszcze niedokończony załapał się na nieplanowaną sesję zdjęciową. Jednak warto mieć z sobą robótkę.






















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz