poniedziałek, 20 lipca 2020

Doganiać lato


Oto lato, przynosi to co wyczekane i zaskakuje niespodziewanym. Właściwie to nie wiadomo czy bardziej wyczekujemy tego niespodziewanego, nowych wrażeń, miejsc, smaków i zapachów czy może zadziwia i zaskakuje nas to, co znane i zwyczajne, gdy w przypadkowych chwilach odsłania swoją głębię. Od wielu lat takim fenomenem są dla mnie letnie poranki. Zwykle tajemniczość przypisywana jest porze nocnej czy wieczornej, to naturalne, ciemności zakrywają wówczas nie tylko ziemię.
Nastrój poranka w inny sposób jest nieodgadniony. Czy to świeżość budzącego się dnia, zapachy, albo dźwięki? Może czystsze powietrze i wyraźne obrazy niezamazane jeszcze śladami zmęczenia? Skąd pochodzi ta obietnica i przekonanie, że chętnie weźmie się wszystko co ma przynieść dzień, zwykłą codzienność i atrakcje, odpoczynek albo znój, bo przecież każdy przejaw życia wydaje się cenny i niezastąpiony. Czasem jedna chwila takiego stanu wystarczy by całą resztę dnia przeżyć lżej, ale i pełniej. Fenomen letniego poranka to nie są żadne słowa, powtarzane jak mantry, to nie są nawet myśli, tylko coś,  czego fizycznie się doświadcza. Jak łyk źródlanej wody, jak dotyk zwiewnej, letniej sukienki, jak przypływ energii przy wychodzeniu pod górę w czasie wakacyjnej wycieczki.
Lato jest cudne, ale ulotne, chciałoby się smak takich chwil zachować na dłużej jak owocowe przetwory na zimę. Kto wie, może jest to możliwe, pomyślę jak to zrobić i spróbuję. Że to nie to samo? No cóż, dżem i soki też nie są już owocami świeżymi, ale przecież one nadal tam są, chociaż przetworzone.
A  może jest tak, że wyjątkowy smak lata polega na tej jego ulotności? Na tym, że każdy wyjazd skończy się raczej prędzej niż później, letnie buty nie zdążą się zniszczyć i nie wiadomo ile razy będzie można ubrać najcieńsze jasne bluzki i sukienki. Miałam to na uwadze poszukując włóczki na jakiś niewielki kardigan, który pasowałby do kilku moich letnich ubrań, zwłaszcza do białej spódnicy w fioletowe kwiaty, którą dostałam w prezencie ubiegłego lata. W ogóle fiolet jest kolorem dość trudnym, w tej palecie od odcieni ciężkich i smętnych po landrynkowe słodkości lila wcale nie tak łatwo znaleźć coś ciekawego. Kiedy więc wpadła mi w oczy włóczka z efektem przetarcia, taki ledwo zauważalny melanż bladego fioletu z bielą nie wahałam się ani chwili by ją zamówić. O ile zwykle najpierw dziergam to, co komuś obiecałam, a moje rzeczy mogą poczekać,  bo przecież dla siebie mogę zrobić w każdej chwili, tak tym razem było inaczej. Lato umyka tak szybko. Wprawdzie sweterek, który zrobiłam nie jest typowo letnią dzianiną, ale nawet najcieplejsze lipcowe czy sierpniowe dni mogą zaczynać się rześkim porankiem i kończyć chłodnym wieczorem, mogą też zaskoczyć okrutnym powiewem klimatyzacji, dobrze wtedy ubrać coś cieplejszego na ramiona. Zrobiłam więc taki kardigan według własnego pomysłu, choć ten popularny wzór już nie raz widziałam.
Sweterek wyszedł zbyt krótki, podobnie jak każde lato. Jeśli dokupię motek włóczki mogę zmienić jego długość, natomiast skracających się letnich dni nie wydłużę ani trochę.
Co do szczegółów technicznych – włóczka Yarn and Colors Charming,  kolor  052 orchid. Druty 4 a może nawet 5, już nie pamiętam. Zdjęcia przy okazji spaceru, spódnica ciemna, ale w przeciwieństwie do ubrań do których przeznaczony jest sweter, tę spódnicę było mi najwygodniej zabrać z sobą i szybko założyć w plenerze.
Detalem wartym uwagi jest wykończenie techniką „I cord”, która świetnie stabilizuje brzegi jersejowej dzianiny, dobrze to widać na rękawie, na tym samym zdjęciu zupełnie bezstresowo pozuje także konik polny. Guziki – pamiątka z ubiegłorocznych wakacji, początkowo nie wiedziałam czy zdecydować się na zapinaną wersję czy nie, ale te guziki jakoś tak same przypomniały o sobie i klamka zapadła.
Motyw liści zaczerpnęłam z czasopisma z wzorami dziewiarskimi, poza tym sweter robiłam z głowy. Lubię taką swobodę pracy, ale ma ona swoje minusy, do końca nie wiadomo jak wyjdzie. Zawsze jednak można coś zmienić, wydłużyć lub skrócić, albo nawet spruć wszystko i zrobić jakiś golf na jesienne chłody😊 Ale to tylko wtedy, gdy dzianina się nie sprawdzi, póki co jeszcze o tym nie wiem, czuję że przede mną dobrych parę poranków, dni lub wieczorów w sytuacjach sukienkowych. I to jeszcze tego lata.














czwartek, 2 lipca 2020

Migawki


Od czasu, kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z określeniem „cywilizacja obrazkowa” minęło już wiele lat, a możliwości związane z tworzeniem, przetwarzaniem i przesyłaniem obrazów wciąż się rozwijają i to w sposób, który jeszcze całkiem niedawno mógłby się wydawać absolutnie niemożliwy.  
Robienie zdjęć stało się tak proste i dostępne, że po aparat, a dziś częściej  telefon, sięgamy w rozmaitych sytuacjach niemal odruchowo. Robimy mnóstwo zdjęć, dużo i często. Stało się to już nieodzowną częścią naszego codziennego funkcjonowania. Nie wiem czy myślimy obrazami, ale na pewno żyjemy obrazami i porozumiewamy się nimi. Oczywiście nie zastępuje to innych form międzyludzkiej komunikacji ale wzbogaca je i uzupełnia.
Myślę, że  dlatego tak bardzo pokochaliśmy to robienie zdjęć, bo w pewnym sensie jest to zabawa z czasem. Uchwycić moment, miejsce, nastrój i jeszcze naznaczyć je naszą obecnością, naszym jej wtedy widzeniem… Nie tylko czas teraźniejszy jest obiektem tej gry. Robienie zdjęć jest bardzo często projektowaniem przyszłych wspomnień, wyobrażaniem sobie jak to, co dziś jest teraźniejszością w przyszłości będzie przeszłością. Najlepiej taką, w której jesteśmy zadowolenie z siebie, ze swojego życia, więc trochę kontrolujemy, by było odpowiednie miejsce, tło, oczywiście mina.
A potem? Okazuje się że gdy później ogląda się te zdjęcia to zupełnie inne detale z przeszłości do nas przemawiają. Ze zdziwieniem patrzymy na obraz dobrze znajomy i zarazem odległy, dawne fryzury i ubrania, a w tle jakieś nieistotne przedmioty pozostawione na parapecie nagle budzą wzruszenie. To jest dopiero przygoda z czasem!
Bardzo lubię przeglądać domowe pliki ze zdjęciami, nie robię tego zbyt często, powiedziałabym że zdecydowanie za rzadko. Tłumaczę, że przecież nie mam na to czasu. Myślę jednak, że powinnam to zmienić. Być może zrezygnuję z dotychczasowego trybu „konieczność” lub „spontaniczność” na rzecz jakiegoś rytuału przeglądania i porządkowania plików. Od czasu pewnej przygody z telefonem zaczęłam regularnie zrzucać i przesiewać zdjęcia. Przyznam, że polubiłam to zajęcie, choć początkowo trochę się do tego zmuszałam.
Lubię zdjęcia, doceniam możliwości jakie daje smartfon i chętnie korzystam z tych dobrodziejstw. Często w biegu zapisuję chwilę, miejsca, nastroje i kształty, a potem mogę do nich wrócić, już na spokojnie.
Inną kategorią są zdjęcia robione przez mojego męża za pomocą urządzenia stworzonego tylko do czynności fotografowania. Są świetne, samo ich przeglądanie jest gwarancją dobrze spędzonego czasu, celebrowaniem uchwyconych obrazów.
Dlaczego piszę tu o zdjęciach? Nie przypadkiem. Dzianina, którą dziś prezentuję to etui na obiektywy do aparatu. Pomysł na taki przedmiot podpowiedziało życie. Gdy wychodziliśmy na spacer, albo na jakąś rodzinną uroczystość, oprócz aparatu, zabieraliśmy zwykle  zapasowe obiektywy, do plecaka czy do torebki, zależało od sytuacji, trzeba było tylko jakoś je zabezpieczyć. Początkowo chciałam poprosić krawcową o uszycie takiego etui, jednak z powodu epidemii poszukiwanie materiałów nie wchodziło w grę. Pewnego razu  mnie olśniło, że taką skarpetę na obiektyw mogę zrobić na drutach. Bardzo spodobał mi się wzór skośnych pasów, postanowiłam w pewnym miejscu zmienić im kierunek, co nasuwało skojarzenie z pryzmatem w aparacie. Podstawę zrobiłam na szydełku, górę na drutach, troczki łańcuszkiem. A tak oto wyglądają te mieszki.