wtorek, 21 października 2025

Czy zamykać drzwi za latem?

Jesień rozgościła się już u nas na dobre, na początku była smutnawa i deszczowa, teraz  nabrała malarskiego rozmachu, równoważąc chłód ciepłymi kolorami. Któż nie lubi tych jesiennych widoków? Taniec liści podrywanych przez wiatr, wirujących w powietrzu, unoszących się i opadających  pozostawia po sobie  złoty dywan, który zaprasza, by szuraniem zanurzyć się w tej chwili, zanim jesień nie zmiecie wszystkich kuszących szeptów i szelestów. Idąc dalej w te nastroje łatwo wyobrazić sobie ciąg dalszy, z ciepłym światłem świecy, gorącą herbatą i przytulnym kocem… Z lekturą i oczywiście  z całą tą puchatą menażerią włóczek, przecież to taka jesieniarska pasja! Lubię te klimaty, lecz nie zamierzam zapominać o letnich dziewiarskich przygodach.

Niektóre letnie dzianiny będą stale w użyciu, inne odłożę do następnego lata. Przygotowałam już miejsce w szafie na cienkie bluzeczki, torebki i kapelusze z rafii, ułożyłam je do zimowego snu, a czy będą tęsknić za latem, za lasem, a może za morzem… tego nie wiem i się nie dowiem…

Dwie rzeczy, które chcę dziś pokazać to torebka z rafii i skarpety. Łączy je to, że powstały latem i każda z nich była okazją by nauczyć się czegoś nowego.

W szydełkowej torebce zastosowałam nową dla mnie technikę wzmocnionego dna, polegającą na oplataniu sznurka. Dzięki tej metodzie dno jest twarde i stabilne, przede wszystkim jednak pięknie wygląda. Uświadomiłam sobie, że mój ulubiony kosz wykonany jest właśnie taką techniką, więc od razu wyobraziłam sobie kolejne kosze i pojemniki, które mogłabym kiedyś zrobić. Może. Sama torebka powstała jako drugie wcielenie dla szarej rafii ispia, pierwsze pokazywałam tutaj, była to torebka na drutach, która nie miała najszczęśliwszej formy, a poza tym wzór pelargonii zrobiony kombinacją oczek prawych i lewych przypominał raczej baobab niż pelargonię, więc bez żalu sprułam. Wiedziałam jaki kształt i jaką wielkość  miała mieć nowa torebka i podążałam za tą wizją. Zadowolona z dna kontynuowałam szydełkowanie torebki nie wiedząc jakie będzie wykończenie, a zwłaszcza jakie ma być mocowanie uszu. Kupiłam biały sznur, ręcznie przymocowałam go kawałkami taśmy, nie korzystałam  żadnych instrukcji, rozwiązanie przyszło samo, może wcześniej gdzieś to widziałam i zapadło mi w pamięci, a może wymyśliłam sama, nie wiem.

Druga dzianina - skarpetki „Bluszcz socks”  powstały w ramach testowania wzoru Agnieszki Dzikiewicz Krawczyk Instagram. Przepiękny, botaniczny wzór i możliwość poznania nowej techniki roosimine były bardzo kuszące. Nigdy wcześniej nie stosowałam tego w moich pracach i przyznam, że nawet obawiałam się trudności, bo patrząc na malarski efekt roosimine w innych pracach wydawało mi się to jakąś magią. Tymczasem poradziłam sobie dobrze, jeden krótki film instruktażowy przygotowany przez Agnieszkę był wystarczający, by wiedzieć jak pracować i o co w tym właściwie chodzi. Zrobiłam różowe skarpety z wrzosowymi wzorami, wykorzystując posiadane włóczki. Użycie włóczek o różnej grubości dało dużo więcej możliwych kombinacji kolorystycznych i co za tym idzie więcej przyjemności w dobieraniu kolorów, szukaniu odpowiedniego zestawienia. Niespodziewanie skarpetki dopasowały się do cieniutkiej, letniej spódnicy, teraz dopasowują się do innych rzeczy. Wełniane skarpety są dla mnie całoroczne, wspominałam już o tym kiedyś, że również latem sprawdzają się świetnie, a teraz zimą to już w ogóle można szaleć skarpetkowo!

To tyle na dziś, pięknego jesiennego czasu nam życzę. 

























czwartek, 2 października 2025

Żeby nie umknęło…

O czym myślę, kiedy biegam po stronach ze wzorami dziewiarskimi?* To zależy. Od sytuacji, od celu poszukiwań i od przeróżnych skojarzeń, których ścieżki wciąż się rozgałęziają.

Gdy zatrzymałam wzrok na tej białej, ażurowej dzianinie mój umysł wypełniły obrazy japońskiej estetyki, łączącej prostotę i harmonię. To zdjęcie zapraszało do podróży w odległe rejony, choćby tylko za pomocą drutów i włóczki. Było to kilka miesięcy temu, gdy razem z Anią szukałyśmy inspiracji na wiosenną dzianinę dla niej.

„Ten będzie następny! ” – powiedziała patrząc na projekt „Orgabits One Shawl”. Choć obydwie byłyśmy oczarowane tym wzorem, to przyznam, że trochę zaskoczyła mnie pewność Ani, gdyż wydawało mi się, że do następnego razu na horyzoncie może pojawić się wiele nowych, równie atrakcyjnych pomysłów. Minęła wiosna, a potem lato, a jednak ten japoński fenomen nie pozwolił o sobie zapomnieć i wróciłyśmy do wcześniejszego planu. Mimo bardzo prostej formy szala tworzenie tej dzianiny nie było ani trochę nudne, miało w sobie coś nowego, a nawet przygodowego, począwszy od wyboru przędzy aż po robienie zdjęć.

W oryginalnym projekcie sugerowana była włóczka bawełniana, ale obawiając się twardości samej bawełny, zaczęłam szukać jakichś mieszanek. Przygotowałam listę propozycji, były na niej włóczki znane i sprawdzone oraz coś całkiem nowego, mieszanka bawełny z włóknem sojowym Laines du Nord Baby Soft, poczułam jakiś błysk intuicji, że to byłby najlepszy wybór. Robić coś dla kogoś, z nieznanego, niesprawdzonego materiału to ryzykowne – wiedziałam o tym, a jednak miałam ochotę na eksperyment. Mało tego, postanowiłam nie szukać opinii o tej włóczce po internetach,  żeby się nie sugerować. Wysłałam listę wszystkich propozycji i choć każda z włóczek była świetna to Ania bez wahania postawiła na Baby soft! Złożyłam więc zamówienie i podekscytowana czekałam na przesyłkę. Moteczki miały piękny kolor, przypominający perły, zachwyciły mnie nienachalnym,  szlachetnym połyskiem i przyjemną miękkością. Zaczęłam nieśpiesznie przerabiać kolejne rządki, z których wyłaniały się coraz dłuższe ażurowe pasy.

A teraz trochę odległa niedziewiarska dygresja.

Jest coś takiego w estetyce kultury japońskiej, co sprawia że nas intryguje, zachwyca, skłania do zadumy, ta prostota, harmonia i asymetria.  Z przyjemnością odnajdujemy te wpływy w sztuce, w modzie, popularna jest japońska literatura. Dla mnie japoński fenomen polega na tym, że pod warstwą prostoty jest coś, co umyka, coś tajemniczego, i nie sądzę by chodziło tylko o nieznajomość tamtejszych realiów i kodów kulturowych. Wspomniałam o tym dlatego, że podobne odczucia jakie miałam podczas lektury japońskich powieści pojawiły się wraz z fotografowaniem szala. To coś co umyka…

Wcześniej wyobrażałyśmy sobie sesję zdjęciową szala w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, lecz póki co nie doszło to do skutku.  Wiadomo, dzianina to nie eksponat muzealny, lecz rzecz użytkowa, która powinna być używana. I tak w biegu różnych spraw umówiłyśmy się na spotkanie w kawiarni, dzień wcześniej postanowiłam jednak na spokojnie zrobić parę zdjęć dzianiny, i owszem powstało kilka, choć o mały włos nie doszłoby to do skutku z powodu deszczu.

Następnego dnia kawiarnia, w której byłyśmy umówione przedpołudniową porą była wypełniona po brzegi, szukając  innego miejsca i podziwiając wrześniowe kwiaty byłyśmy tak pochłonięte rozmową, że jakoś nie przyszło nam do głowy, by zrobić na ich tle zdjęcia dzianiny. To coś co umyka… Nadrobiłyśmy to w uroczej, maleńkiej kawiarni w towarzystwie kotów na plakatach, i zanim wystygła kawa** zrobiłyśmy klika zdjęć.

Ach, żeby nie umknęło, sprawdziłam opinie o włóknie sojowym, są świetne, mówi się o nim roślinny kaszmir.

 

Ps. Aluzje do japońskich powieści:

* Haruki Murakami „O czym mówię, gdy mówię o bieganiu”

** Kawaguchi Toshikazu - ”Zanim wystygnie kawa”






















 

czwartek, 4 września 2025

Liście jedwabne, złote, burszynowe

Przyjemny wrześniowy poranek, otwarte okna, w odświeżonej deszczem zieleni drzew widać coraz więcej złotych plam. Kolejny dzień smażą się powidła, ich aromat rozprzestrzenia się po mieszkaniu, miesza się z innymi zapachami, z dawnymi i niedawnymi wspomnieniami. Jest dobrze, jest rześko, ale czuję, że coś nie gra, ogarnia mnie jakaś niemoc i niechęć do tego, co zaplanowałam dziś zrobić. Wsłuchuję się w odgłosy deszczu i mam wrażenie, że ten stukot kropli o parapet coś do mnie mówi, jeszcze nie wiem co, próbuję rozszyfrować ten język, jakby to był alfabet morse’a. Nagle rozpoznaję o co chodzi, tak, to jest dobry czas by przygotować tekst na bloga. Z zapałem siadam więc do pisania odkładając inne rzeczy, tylko od czasu do czasu idę przemieszać  powidła drewnianą łyżką. Uśmiecham się do siebie, przypominając sobie, że to nie pierwszy raz, gdy deszcz pukający w parapet spowodował chęć pisania. Te krople deszczu skłoniły mnie do zmiany planów i do pobycia z moją pasją właśnie w taki sposób,  w zatrzymaniu, w refleksji i z pewnym dystansem do zakończonej już pracy.

Dziewiarskie konkrety, takie jak zdjęcia, dane techniczne, nazwa wzoru, rodzaj i kolor włóczki w prowadzeniu bloga są bardzo ważne i często bywają  pomocne także dla mnie samej. Przyznam jednak, że prowadzenie dokumentacji i archiwizacji samo w sobie nie jest zbyt pasjonujące, a że nie jest też pilne to po prostu czeka na swój czas, i wygląda na to ze właśnie teraz ten czas przyszedł, w parze z natchnieniem do pisania.

 Jako dziewiarski konkret do tego wpisu wybrałam jedwabną chustę zrobioną tego lata dla Anity. Robiłam ją dość długo, nie tylko z powodu dość wymagającego, dwustronnego wzoru, ale dlatego, że dałam sobie na to więcej czasu. Wcześniej jeszcze czekałam na dostawę wybranego przez Anitę koloru. Nie było jednak w tym czekaniu niecierpliwości, raczej odkładanie przyjemności, wzrost ciekawości, bo pojęcia nie miałam jak z tą przędzą się pracuje, jak cieniowanie kolorów będzie układać się w dzianinie.

Po raz kolejny sięgnęłam po projekt Alfaknits "Greenhouse knits 7 shawl". Wykonywałam już taką chustę pięć lat temu, z ciepłej wełny w chłodnej tonacji kolorystycznej. Chustę hipnotyczną, wodną, tymiankową (klik)  także robiłam latem, również wtedy towarzyszyła mi ona czasie jazdy nad morze. To kolejne z podobieństw, ale jest to zupełnie inna dzianina. Jak nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, tak nie robi się dwóch tych samych dzianin. Nawet jeśli z podobną chustą na drutach, jedzie się dwa razy nad to samo morze, to już w innym rozmiarze i chusty i drutów, z inną włóczką,  w innym czasie i okolicznościach. Ja też się zmieniam, choć niezmiennie lubię nasze morze za jego nieustanną zmienność.

 Cieniowane jedwabie Magic silk Austermann poznałam w czasie wiosennych włóczkowych targów Yarnmark wełny, więc kiedy zostałam poproszona o zrobienie cienkiej, melanżowej chusty jako jedną z opcji zaproponowałam właśnie Magic silk. Przyznam szczerze, że wybrany przez Anitę kolor gold na początku nie zachwycił mnie ani na ekranie ani nawet potem w kupionym już motku. Jednak gdy tylko włóczka zaczęła zamieniać się w chustę zaczęło się dziać coś magicznego, bo kolor ten urzekał mnie coraz bardziej. Dostrzegłam, że miał w sobie głębię i słoneczne refleksy. Nad morzem odkryłam, że jest to po prostu bursztyn, a kilka dni temu gdy zobaczyłam już jesiennie rozpalone złote drzewo dzikiej gruszy skojarzyłam tę chustę z ciepłem jesiennej kolorystyki.

Dobrze się wpisuje ta dzianina w początek września, ten przełom lata i jesieni, w nastrój refleksyjny i pogodny. Oto i ona:


















 

 


 


czwartek, 7 sierpnia 2025

Letnie za-pasy w bluzkach z papyrusa

Sierpień to miesiąc, pod każdym względem wyrażający pełnię lata. Trwa czas wakacji, urlopów, żniw, remontów, wyjazdów, przyjazdów, realizowania planów albo konieczności ich zmiany, przygód wytęsknionych i tych nieplanowanych, czas przyśpieszenia i czas zatrzymania. To wszystko dzieje się latem, choć u każdego inaczej, w innym rytmie i tempie splata się to w jedną wspólną tkaninę, złożoną z różnorodnych nitek. Dla mnie wyjątkowość sierpnia polega właśnie na tym zintensyfikowaniu wszelkich letnich doświadczeń, które samemu się przeżywa i obserwuje je wokół, ale   jest jeszcze coś więcej, jakby duża rama, szerokie, ale subtelne marginesy łączące letni obraz zarówno z wiosną jak i z jesienią. Jeszcze można pozwolić sobie na coś nowego, coś zrobić, gdzieś wyjechać, spotkać się z kimś dawno nie widzianym, albo wreszcie pobyć trochę z sobą. Można też finalizować sprawy, zbierać owoce - dosłownie i w przenośni – i zająć się prze-tworami. Taki obraz sierpnia widać nawet na placu targowym, gdzie wciąż można kupić sadzonki  młodych roślin, które jeszcze zdążą urosnąć, więc to jakby wiosna, nadzieja i nowy akcent życia, tuż obok warzywa i dojrzałe, soczyste owoce w wielkiej obfitości, są już też pierwsze wrzosy, są dynie… i chłodniejsze poranki.

Ma w sobie sierpień radość pełni lata, wiosenną nadzieję i dojrzałość jesieni. Można ogarnąć myślą cały obraz albo wybrać jedno pasmo i na nim się skupić, co kto lubi.

Zachodzą na siebie pory roku i podobnie dzieje się w moim dzianinowym świecie.

Dwie bluzki na lato zrobiłam  jeszcze wiosną, planowana, i to od dawna, była jedna,  ale wskutek eksperymentów wyszły dwie.  Miałam w swoich zapasach włóczkę Papyrus Fibra Natura szarą i trochę białej. Ciekawe, bo słowo „zapasy” dawniej kojarzyłam z półkami pełnymi słoików, będących zapasami na zimę, teraz zapasy oznaczają posiadane włóczki, nie tylko na zimę😉 Tego roku na włóczkowych targach Krakoski Yarnmark Wełny dokupiłam kilka moteczków, które zachwyciły mnie kolorami, dwa wrzosowe odcienie, róż i błękit. Dobrze wyglądały razem, wrażenie wizualne było równie przyjemne jak włóczka w dotyku. Papyrus jest bardzo miłą dla ciała mieszanką bawełny i jedwabiu.

Nie wiedziałam dokładnie jaką bluzkę zrobię, pewna byłam tylko co do linii ramienia zachodzącej do tyłu, od dawna marzyłam, by nauczyć się tego fasonu, zanim jeszcze dowiedziałam się, że nazywa się go ramieniem „europejskim” albo „japońskim”. Znalazłam wzór z taką techniką na stronie Garnstudio i po przeliczeniu ilości oczek do wymaganej próbki z ochotą zaczęłam letnią bluzkę od gładkiej, szarej góry, a potem miałam dodać pasma kolorów. Układało się świetnie, byłam bardzo zadowolona, tyle że gdy dodałam pierwsze pasmo kolory jakoś nagle przestały współpracować, no trudno, miałam nadzieję, że po dodaniu kolejnego koloru lub dwóch będzie lepiej. Nie było, po prostu mi się nie podobało, zabrakło tego poczucia, że kolory harmonijnie zagrały. Do sprucia  nie było wiele. Ale co dalej?  Zdecydowałam się na zastosowanie ażurowego wzoru, który zaciekawił mnie już dawno, ale jak dotąd nie użyłam go w żadnej dzianinie. Powstała jednobarwna szara bluzka, z gładką górną częścią, która będzie dobrze się sprawdzać również jesienią i zimą pod cieplejsze kardigany.  

Natomiast na letnią bluzkę w kolorowe paseczki, na którą wciąż miałam ochotę i wystarczającą ilość włóczki wykorzystałam dobrze mi znany i sprawdzony wzór Isabell Kraemer „On The Beach”. Tym razem paseczki zaczęłam robić od samej góry, a dodawanie kolejnych kolorów było ogromną przyjemnością, to samo mogę powiedzieć o noszeniu tej bluzki.

I na plaży, na początku tego lata obydwie bluzki zostały sfotografowane. Przygotowując zdjęcia do publikacji oczywiście patrzyłam jak prezentuje się dzianina, czy widoczna jest całość, detale, a przy okazji wpatrywałam się w to bałtyckie tło, piasek, fale, horyzont i mam wrażenie, że nawet patrzenie na te zdjęcia przynosi odpoczynek.




























 

sobota, 2 sierpnia 2025

Posplatane chabry

Ta niewielka dzianinowa torebka może pomieścić kilka niezbędnych przedmiotów: klucze, telefon, portfel, a nawet zeszyt lub książkę. Rozmiar określają konkretne parametry, tyle a tyle centymetrów na długość, szerokość, wysokość.

Rękodzieło ma także w sobie wiele elementów związanych z procesem tworzenia, które są niejednoznaczne i niewymierne. Gdy więc od takiej strony zaglądnie się do tej małej torebki to jej pojemność może okazać się zaskakująco duża. Ach, ile tego tam! Ile tematów, wrażeń, pomysłów, emocji, treści posplatanych i osobnych. Wystarczyłoby dotknąć jednej nitki i rozwinąć wątek…  Teraz jednak zamykam tę torebkę na moment,  a wszystkie dziewiarskie opowieści przychodzące mi do głowy na razie odkładam, jak książki, na półkę, na potem. A potem, po chwili namysłu znów sięgam do torebki i  wydobywam z niej dwa tematy do mottozmotkowego tekstu. Pierwszy o kolorach, a drugi o powstawaniu chabrowych wzorów. 

O moim zamiłowaniu do kolorów piszę w niejednym poście na tym blogu. Za każdym razem jest to ciekawa przygoda, bez względu na to, czy chodzi o etap poszukiwania włóczki, dobierania kolorów do charakteru dzianiny… i osoby, decydowania o odcieniu czy też odkrywania całkiem nowych połączeń z dobrze mi znanych, a nawet opatrzonych materiałów. Niesamowity jest ten moment, impuls, gdy pojawia się pewność, że „to jest to”, po prostu to czuję.

Na takiej samej zasadzie działa to też w drugą stronę, gdy „nie czuję” koloru to nie rozpoczynam pracy, no chyba że ktoś by mnie poprosił, ktoś komu bardzo by zależało, ale jakoś nie przypominam sobie takich sytuacji😉

Pracę na wzorem chabrów rozpoczęłam jeszcze w ubiegłym roku, pod wpływem inspiracji haftami kaszubskimi w ramach poszukiwań projektu Posplatane „Polskie wzory w dziewiarstwie. Ujęcie współczesne”. Opracowałam dwa wzory, zrobiłam nawet próbkę z jednym z nich, ale jakoś żadnego nie przeniosłam na dzianinę, między innymi dlatego, że w swoich włóczkowych zapasach nie znalazłam chabrowej wełenki nadającej się na planowane mitenki albo rękawiczki. Między ciemnymi jak noc granatami a bladymi błękitami brakowało bławatkowej niebieskości. Postanowiłam coś kupić, kiedyś, przy okazji. I tak chabrowy temat odłożyłam na wiele miesięcy. Aż tu nagle przyszło kolejne lato, na łąkach i w ogrodach zakwitły chabry, maki… Wcześniej jeszcze maki z mojego wzoru pojawiły się na torebce (klik), a w ślad za nimi przyszła wizja chabrów na innej torebce, a jako że miała to być rzecz dla osoby, która bardzo lubi te kwiaty i ich kolor, to poczułam motywację i powiew wiatru w skrzydła. Wzięłam się za opracowywanie wzoru całkiem od nowa, potem dobrałam trzy kolory bawełnianej włóczki i wykonałam torebkę według własnego pomysłu.

Co do kolorów, ten główny, będący tłem – jak go określić, miętowy, szałwiowy? A może wiatrowy, on jest taki lekki. Sprawdzam dokładnie – no nie jest to kolor wiatrowy, ani niebowy czy też niebowiutki, a już na pewno nie besowiuteńki. Jakże porywająco piękne są te dawny nazwy kolorów, ja sama poznałam je niedawno w związku z poszukiwaniami polskich wzorów regionalnych. Przeglądanie palety barw i nazw zamieszczonych na stronie Regionalna Grupa Barw (link) – projektu poświęconego badaniu kultury ludowej uświadamia jak bogate jest to dziedzictwo, jak mocno związane z przyrodą. Nazwy kolorów tak ważne przy farbowaniu, tkaniu, wyszywaniu odnoszą się do natury, do pogody, do konkretnych roślin i zwierząt. Są to określenia ciekawe, bardzo obrazowe, niektóre trochę dziwne, techniczne, ale w zdecydowanej większości są one poetyckie, pełne wrażliwości na otaczający świat i takiej czułości do natury. To jest dopiero czucie koloru! Dla mnie to także refleksja o uważnym patrzeniu na to, co wokół i zachęta by szukać wzorów piękna.

 

A oto torebka w chabrowe wzory. Z torebką makową łączy ją nie tylko kwiatowa inspiracja ale także ta sama tkanina, wykorzystana na podszewkę. 



















Edycja 20.08.2025
Poniżej zdjęcia torebki w użyciu, wszak to dzianina użytkowa. 












środa, 9 lipca 2025

Niezapisane, napisane...

Według prognoz i alertów miało być bardzo deszczowo i burzowo wczoraj, a u mnie zapowiadał się wyjątkowo spokojny dzień, z nadzieją na ciszę i bynajmniej nie ciszę przed burzą. Warunki wręcz idealne, by popisać w skupieniu, przejrzeć zdjęcia i przygotować wpis na bloga. Tym bardziej miałam na to ochotę, że przyszedł mi do głowy pomysł pokazania dwóch dzianin niekoniecznie letnich, a fakt, że mnie samą zaskoczył wzięłam za dobrą monetę. Dodatkową motywacją do „poblogowania” był niezwykle rzadki u mnie stan, że akurat nie miałam niczego na drutach. Usiadłam więc przed komputerem, by jeszcze rano na szybko zanotować kilka kluczowych myśli. Pisało mi się dobrze, szybko, stukając w klawiaturę obserwowałam jak na biel ekranu wypływała fala moich rozmyślań. Miałam potem do tego wrócić na spokojnie, raz jeszcze przeczytać, zastanowić się, poprawić. Jednak do domu wróciłam później niż planowałam, gotowanie obiadu też jakoś więcej czasu mi zabrało, a poza tym pojawiło się parę innych okoliczności, ot, życie. Pewnie bym nawet o tym nie wspomniała, gdyby nie fakt, że  tekst choć został napisany, to nie został zapisany. Zwyczajne niedopatrzenie, elementarny błąd. No cóż, to się zdarza. Trochę szkoda, ale nie wylewam nad tym morza łez, być może tak miało być,  by te wczorajsze „mądrości” rozpłynęły się w wirtualnym niebycie.  Tymczasem w moich notesach te wszystkie słowa i zdania zapisane kiedyś na szybko, jakieś cytaty i własne zapytania wciąż tam są. Czasem piszę odręcznie, czasem na klawiaturze. To tylko inne sposoby zapisywania słów,  bo one same, raz pomyślane, powiedziane czy zapisane mają pewną moc, wpływ na rzeczywistość, nawet te rzucane na wiatr, nawet te z niezapisanych plików, bo i one mogą być jakąś lekcją, albo pretekstem do zmiany planów,  przekierowania na inne tory.

Dzianiny, wybrane wczoraj jak gdyby nigdy nic czekają gotowe do prezentacji. Można by pomyśleć, że to taka przewaga materii, pewność, konkret i nic więcej. Akurat! Praca z tą materią dostarcza wielu różnych wrażeń i to na każdym etapie. Życie dziewiarki bywa burzliwe, zmienne i czasem nieprzewidywalne.  I ja tę zmienność lubię. Coś mi to przypomina…  Takie właśnie jest dla mnie morze Bałtyckie, piękne, dynamiczne, żywe, zmienne. Cieszę się, że udało się zrobić parę zdjęć dzianin na plaży. Ale zanim je pokażę jeszcze opowiem o ich powstawaniu.

Wiosną pracowałam nad ażurowymi, misternymi dzianinami, byłam z nich zadowolona, a moją satysfakcję wzmacniało zadowolenie osób, które zamówiły u mnie te rzeczy. Gdy skończyłam te projekty zaczęłam robić coś dla siebie, spontanicznie i bez wcześniejszych wyliczeń, mogłabym powiedzieć, że dla czystej przyjemności robienia na drutach, ale nie byłoby to prawdą. Po pierwsze miałam cel – długi sweter, prawie płaszcz, o którym marzyłam od dawna. Doskonale pamiętam wszystkie te długie kardigany w czasopismach dziewiarskich, do których wzdychałam z zachwytem, by zaraz potem usłyszeć w głowie ostrą krytykę – za dużo wełny, za dużo roboty… no i tak odkładałam mój pomysł aż do tego momentu, gdy olśniło mnie, że idealnie nadaje się na niego wełna, którą uzyskałam ze sprutego swetrzyska kupionego za bezcen. I tu dochodzimy do „po drugie” – ze względu na ograniczoną ilość materiału i brak możliwości dokupienia motka nie mogło to być całkiem beztroskie dzianie. „Czy wystarczy włóczki?”  Oto znany od pradziejów dziewiarski dylemat.  Wiedziałam, że wystarczy na sweter, lecz nie mogłam precyzyjnie określić na jaką długość, toteż robiąc raglan od góry tuż po rozdzieleniu korpusu zrobiłam rękawy, a cała resztę aż do zużycia tej pięknej, grubej, granatowej wełny.

Druga rzecz, którą dziś pokażę też zrobiłam dla siebie, też spontanicznie, też z grubej wełny i też z własnych zapasów włóczkowych. Gdy przyszedł maj i przypominał zimny październik zapragnęłam wesołych kolorowych skarpetek. Wyjęłam resztki wełny skarpetkowej  „Novita 7 brothers” , na pierwszy rzut oka zupełnie do siebie nie pasujących, ale tak je połączyłam, że utworzyły spójną całość. Z siedmiu kolorów z „siedmiu braci” powstały skarpetki, które bardzo lubię, lecz nad morze ich nie zabrałam😊













i jeszcze skarpety