czwartek, 5 czerwca 2025

Maki od podszewki

Maki. Ich widok przykuwa uwagę i wprowadza w dobry nastrój. Na mnie działają tak chyba od zawsze, a od kilku lat wydają mi się coraz bardziej fascynujące. Fotografując naturę, dostrzegam jak niesamowicie piękne są kwiaty, każdy może budzić zachwyt, wystarczy spojrzeć, zatrzymać się, pochylić...  Maków nie da się przeoczyć, one same przyciągają wzrok, a kiedy poświęci im się trochę więcej uwagi można odkryć, jak niezwykła to roślina i jak bliska, obecna od czasów dziecięcych zabaw.  Toteż nie dziwi, że maki wyrosły mi w dzianinie.

Pomysł na wzór maków zrodził się w ramach społecznego projektu „Polskie wzory w dziewiarstwie. Ujęciewspółczesne”  zainicjowanego przez Barbarę Kwater. Projekt ten ma w swoich założeniach nie tylko poszukiwanie i odtwarzanie istniejących wzorów czy też wplatanie ich we współczesne dzianiny, ale także tworzenie nowych wzorów inspirowanych kulturą, architekturą, naturą. itp. 

Makowy wzór opracowałam w ubiegłym roku, naturalnie w czasie kwitnienia maków. Ja kojarzę maki z dzieciństwem, z pejzażem rodzinnych stron, choć przecież wiem, że rosną niemal wszędzie, więc pomyślałam, że ten motyw może być bliski także innym. Chcąc wpleść te kwiaty w dzianinowy wzór przyglądałam się im jeszcze uważniej, a one podobały mi się coraz bardziej, choć  wydawały się trudne do uproszczenia i zamknięcia w kratki kartki czy oczka dzianiny. Pisałam o tym na początku lutego w poście „Posplatane maki”, w którym pokazywałam wykorzystanie wzoru w rękawiczkach. Zaraz potem, choć była jeszcze zima, zaczęłam robić letnią torbę z tym wzorem. Skończyłam ją dość szybko, ale naprawdę gotowa jest dopiero teraz, a to ze względu na podszewkę. Najpierw poszukiwałam pasującego materiału, znalazłam go na strychu u siostry, w postaci błyszczącej sukienki i wtedy już mogłam umówić się z zaprzyjaźnioną krawcową, jednak splot różnych okoliczności spowodował wydłużenie czasu realizacji. Przyznam, że chciałam zacząć nosić ją już w pierwszych dniach wiosny, ale musiałam jeszcze poczekać, nie narzekałam, miałam inne torebki i inne zajęcia😉 Gotowa makowa torba wróciła do mnie właśnie teraz, w idealnym momencie, w czasie kwitnienia maków. Czuję jakby zatoczyło się jakieś koło, albo zakręciła spirala. Rok temu wpatrywałam się w maki i próbowałam jak najprościej wpisać ich kształt do wzoru na druty, teraz znowu patrzę na maki, te żywe kwitnące i w pąkach i te z mojego wzoru i z nieskrywaną radością zauważam podobieństwo. Robiąc zdjęcia torby w towarzystwie maków zauważyłam coś jeszcze, szaro srebrno zielony pyłek bardzo podobny jest do cieniowanej szarości bawełny, z której zrobiłam dno torby i gałązki. Doskonale pamiętam moment wybierania kolorów włóczek na makową torebkę i ten błysk pewności, że to nie może być żaden inny kolor niż ta szarość, teraz już wiem dlaczego😊

Zdjęcia torebki w towarzystwie czerwcowych maków polnych powstały kilka dni temu, a dziś sfotografowałam jeszcze podszewkę i przy tej okazji odkryłam, że mam podwójną torebkę. Wnętrze nie ma kieszeni, a podszewka jest wszyta tak starannie, że mogę nosić ją w wersji błyszczącej, bez maków. Cieszę się więc, że tak niespodziewanie zyskałam kolejną torbę, ale nie byłabym sobą, gdybym nie wrzuciła filozofującej refleksji o tym, że wnikliwa obserwacja jest źródłem niezwykłych odkryć w codziennej rzeczywistości, trochę inne światło, inny kąt patrzenia na jakąś rzecz albo na słowo i chociaż obiektywnie nic się nie zmienia, to robi się ciekawiej, bardziej wielowymiarowo.

Kilka dni temu uśmiechnęłam się czytając z kartki kalendarza słowa Mirosława Bańko* o czerwcu – „Kwerenda dla słowa „czerwiec” w galerii Grafika Google przynosi obrazy czerwonych maków, które w czerwcu mienią się na polach, i truskawek, które wtedy dojrzewają. W świecie masowej wyobraźni czerwiec nadal jest więc czerwony”.  

  * Mirosław Bańko – polski językoznawca i leksykograf.   


A zatem jest to dobry czas na publikację torby w czerwone maki. Oto ona: 


















czwartek, 29 maja 2025

Moje dziewiarskie abecadło W jak witalność

Witam, witam i we wstępie wyjaśniam tytuł wpisu „W jak witalność”. Wyodrębnione samo słowo witalność wywołuje więcej skojarzeń z formą fizyczną, choć wiadomo, że wiąże się także z psychiką i w ogóle z szerzej rozumianą dobrą energią życiową.

Właściwie chodzi mi o czynności witalne, czyli codzienne działania, które sprawiają nam radość, dodają energii, wzmacniają poczucie sensu życia, sprawczości, kontaktu ze sobą i z innymi ludźmi, wspierają wewnętrzną równowagę i wzmacniają układ odpornościowy. Czy to jakieś wytwory mojej wyobraźni? Wcale a wcale. Wszystko to można wyczytać w książkach i w internetach, wyszukać wyniki badań, naprawdę warto. Termin „czynności witalne” wywodzi się z terapii Simontonowskiej, a ja poznałam go podczas warsztatów prowadzonych przez dr. Mariusza Wirgę, bliskiego współpracownika dr. Carla Simontona, a potem kontynuatora jego dzieła.

Z wielką wdzięcznością wspominam te warsztaty, wówczas wiele nowych wątków wplotłam do swojej wiedzy, do-wiedziałam się wtedy rzeczy ważnych dla procesu zdrowienia i większość z nich na stałe wprowadziłam do swojego życia. Wyjątkowe wrażenie wywarły na mnie te czynności witalne, zwłaszcza, że wcale nie muszą to być wielkie wyczyny, tylko zwyczajne rzeczy, które lubimy i robimy od serca, wg. Wirgi to „wewnętrzne witaminowe zastrzyki dla duszy i ciała”.  To mogą być różne zajęcia, na przykład  rysowanie, gotowanie, taniec, rozmawianie, uczenie, spacery, pielęgnacja roślin. Każdy wie i czuje co na niego tak działa.

Do dzisiejszego wpisu wybrałam ten wątek bowiem dzianina, którą wystawiam dziś na wirtualną wystawę na moim blogu bardzo wpisuje się te tematy. Po pierwsze jak każdy inny wytwór zrobiony przeze mnie na drutach jest wynikiem mojej dzianinowej pasji, która jest dla mnie właśnie taką czynnością. Kolejnym, jeszcze większym obszarem, z którego wypływają witalne wartości jest dla mnie kontakt z naturą,  źródło dobrego samopoczucia, inspiracji, dobrych myśli, dystansu, radości, wytchnienia i nieustannych zachwytów. Tak się składa, że w wiosenne ponczo dla Ani wykonane jest wzorem ażurowym w botaniczne motywy, a jako miejsce spotkania na przekazanie tej dzianiny, mimo wątpliwych warunków pogodowych, wybrałyśmy ogród botaniczny. Niespodziewanie wyszło wtedy słońce, więc oprócz wciągającej rozmowy miałyśmy wiele wspaniałych wrażeń botanicznych właśnie. Warto się tam wybrać, my na pewno tam wrócimy😊

Ponczo w zielonym leśnym kolorze zrobiłam z 7 motków  świetnej mieszanki  merynosa z wełną wielbłądzią Cam Wool Rosarios4 zakupionej w sklepie woolloop. Jeśli chodzi o formę to wzorowałam się na podobnej dzianinie, sprawdzającej się od dobrych paru lat na wszelakie wyjścia, w wersji zarówno wygodnej jak i wyjściowej, było to moje majowe ponczo (klik)  a teraz jest nowe majowe ponczo.

Wykorzystałam wzór na szal Hilaria autorstwa Anny Lipińskiej, w którym już wcześniej zachwyciły mnie te wijące się liście i kwiaty, wzór tym bardziej imponujący, że dwustronny, więc zamówiłam wzór. Zapłata  przeznaczona była na cele charytatywne. Wzruszyłam się i pomyślałam jak wiele jest wokół pięknych ludzi wnoszących do świata dobro.















I jeszcze zbliżenia samej dzianiny










poniedziałek, 12 maja 2025

Chusta w/z serca

Jakiś czas temu Elżbieta zapytała mnie, czy mogłaby zamówić u mnie chustę. Chciała zrobić dla siebie prezent, który w obecnym etapie jej życia symbolizowałby zadbanie o siebie i otulenie się miłością.

Po ustaleniu zarysu projektu, dobraniu wzoru i włóczki przystąpiłam do pracy nad chustą z motywami serc. Skończoną dzianinę sfotografowałam i wysłałam. Miodem na moje serce były słowa Eli i jej zdjęcie z chustą dopiero co wyjętą z paczki. I z mojej strony mógłby to być dziewiarski happy end tego projektu, ale jako że prowadzę bloga, to efekty swojej pracy pokazuję nie tylko nowej właścicielce, ale też publikuję je w Internecie, dzielę się też refleksjami związanymi z tworzeniem dzianin i nie tylko. Nie ukrywam, że w przypadku tej chusty towarzyszyły mi pewne obawy, żeby nie powiedzieć drżenie serca w związku z ubieraniem w słowa sercowego tematu. Zastanawiałam się jak napisać tekst, żeby nie wchodzić za daleko, ale i nie spłycić czyichś głębokich przeżyć, subtelnych wrażeń i doświadczeń. A dziś, gdy usiadłam do pisania wątpliwości odpłynęły, po prostu postanowiłam o tej przygodzie napisać zwyczajnie, od serca, nie przejmując się specjalnie, że to może zabrzmieć  banalnie,  że wkładałam serce w splatanie ażurowych serc. Bo tak było.  Zapowiadało się pięknie już od pierwszej naszej rozmowy i wspólnego wybierania tonacji kolorystycznej. Ja zadawałam pytania i odnotowywałam konkretne punkty, żeby trafić w upodobania i potrzeby Eli. Na początku żadna z nas nie miała konkretnej wizji, rozmawiałyśmy o kolorach, jak się je odbiera, jak czuje, z otwartością przechodziłyśmy przez różne warianty, z wielu możliwości wyławiając to co bliższe sercu. Nowych, ciekawych opcji jakby wciąż przybywało, a każda wydawała się interesująca aż nagle pojawiła się decyzja, „mamy to”, nie trzeba szukać dalej. Ostatecznie wyboru dokonała Ela, a ja bardzo się ucieszyłam z tej decyzji, bo jakoś czułam, że to najlepsza włóczka ze wszystkich wcześniej omawianych, jednak nie chciałam narzucać swojego zdania. Zachwycały mnie kolory wyłaniające się z kokonka. Była to cieniowana włóczka, co do której nie byłam w stanie przewidzieć jak ułożą się pasma barw. Zaczęłam od oranżu, energetycznego i słonecznego, który potem przeszedł w piękne różowe odcienie przypominające radosne kolory owoców trzmieliny, którą kiedyś nazywaliśmy biskupimi czapkami, potem ten nasycony róż przybrał inny odcień, przywołujący wspomnienie cudnych płatków jeżówki by wreszcie przejść w stonowaną czerwień.

Chustę tę zrobiłam z kokonka Liloppi Swing 50% merino wool, 50% Acrylic, w kolorze Unikat 198 łączącym trzy matowe niteczki z jedną połyskliwą, co dało świetny efekt bardzo subtelnego blasku w  gotowej dzianinie.

Skorzystałam z wzoru Garn studio Heart Me, (jak to wytłumaczyć - serce mnie?) zmieniłam jednak ilość powtórzeń dodając dodatkowy panel serc oraz wykończenie, zamiast prosto odciętej linii zastosowałam wykończenie pikotkami. 

Wszystkim czytającym życzę dużo Miłości -  do siebie, do innych, do życia i po prostu do tego co się robi…

A oto  chusta w/z serca: 






        






Powyższe zdjęcia to moja dokumentacja chusty, a poniżej zamieszczam zdjęcia zrobione przez Elżbietę, serce skradł mi obraz nieba prześwitujący przez wzór. 

 




A  najcenniejszą fotografię zostawiłam na koniec, 

To zrobione i wysłane na szybko zdjęcie bardzo mnie wzrusza, jest tak, wymowne, pełne ciepła i miłości. 



  

 

środa, 30 kwietnia 2025

Sesja z rozmachem

Zgodnie z zapowiedzią z poprzedniego wpisu „Ażurowe zaangażowanie” miałam ten post uzupełnić  i dodać zdjęcia kaszmirowego sweterka na właścicielce. Gdy jednak zobaczyłam fotografie, przysłane mi przez Kasię uznałam, że nie będzie to żadne uzupełnienie ani dodatek, bowiem tak wspaniała sesja zdjęciowa powinna mieć całkiem osoby post.

Poprzednio pokazałam sweterek na manekinie, zwróciłam uwagę na detale, przedstawiłam kwestie warsztatowe i podzieliłam się wrażeniami z pracy twórczej.

Gdy kilka dni po wysłaniu przesyłki otrzymałam wiadomość, że rozmiarowo jest idealnie i w ogóle sweterek bardzo się spodobał odetchnęłam z ulgą, tak – przyjemny oddech ulgi to trafne określenie na moją reakcję. Po kilku dniach wraz ze świątecznymi pozdrowieniami dostałam zdjęcie z rodzinnego spotkania, podczas którego Kasia miała na sobie nowy sweterek. Dla mnie było ono  potwierdzeniem, że rozmiarowo jest ok i dzianina układa się właśnie tak, jak chciałyśmy. Wtedy poczułam radość i dziewiarską dumę. Gdyby ktoś zwrócił mi uwagę, że uwierzyłam dopiero gdy zobaczyłam😉 mogłabym odpowiedzieć, że wiarę w swoje umiejętności warto czasem sprawdzać, a pasja dzianinowa nieustannie daje ku temu okazje.  

To jedno zdjęcie przyniosło łagodną falę radości i satysfakcji, zaś fala wrażeń, które przypłynęły wraz z nadmorską sesją z Hiszpanii zalała mnie mocą pozytywnych myśli i emocji.

Podsumowując przygodę związaną z tym projektem ujęłam ją w dwóch słowach – rozmach i dyscyplina.

Dyscyplina przydatna jest nie tylko podczas pracy na drutach ale także przy pisaniu, zatem kończę opowiadanie o swoich wzruszeniach i oddaje miejsce właścicielce dzianiny. Popatrzcie na te zdjęcia. Ależ to jest rozmach! 

        


 




















środa, 23 kwietnia 2025

Ażurowe zaangażowanie

Zaangażowanie w nowy dzianinowy projekt zaczyna się od decyzji, że chcę i że mogę coś zrobić. Ważne jest też pojawienie się takiego poczucia, jak to dobrze że mogę, bo właśnie odkrywam, że przecież tego chcę.To stan, w którym  wchodzę w nową dzianinową przygodę. Słowo „wchodzę” brzmi  dość spokojnie i pewnie, ale często bywa  tak, że daję się ponieść, porwać, otwieram się na nowe, chociaż nie wiem jak mi wyjdzie. Pewność czerpię z tego, co mam już opanowane, a są to oczka prawe, lewe, przekręcone, narzuty itp., zaś energii dostarcza mi ciekawość i chęć sprawdzenia czy to, co sobie wyobrażam da się przenieść na materialny konkret.

W przypadku tworzenia dzianiny na zamówienie „chcieć i móc” również mają kluczowe znaczenie, jednak sytuacja jest o wiele bardziej złożona. Byłaby ona znacznie łatwiejsza, gdyby chodziło o kolejne powtórzenie jakiegoś modelu, a nie samodzielne opracowanie projektu swetra w oparciu o znajomość czyichś upodobań, zarys oczekiwań i ustalone wspólnie wyobrażenia przyszłej dzianiny.

Porwałam się na tak wymagający i skomplikowany projekt, w dodatku na odległość, bez możliwości mierzenia i sprawdzania na żywo. Czy to było rozsądne? Niech to pytanie zostanie bez odpowiedzi, za to z dodatkowym pomocniczym pytaniem „jak wyglądałby ten świat, gdyby jedynym doradcą były racjonalne kalkulacje?” A poza tym - czyż nie zdarza się tak w życiu, że nawet wtedy, gdy wszystko zdaje się przewidywalne, sprawdzone i pewne to coś jednak wyjdzie inaczej, pójdzie w inną stronę? I znów nomen omem dochodzimy do kwestii związanej z chodzeniem. W wykonywaniu dzianin użytkowych najważniejsze jest by wyszły nie tylko ładnie, atrakcyjnie wizualnie, ale przede wszystkim tak, żeby lubiło się w nich chodzić😊 Kaszmirowy sweterek, który zrobiłam dla Kasi spełnił obydwa te kryteria😊 a moja radość jest wprost proporcjonalna to wcześniejszych obaw, niepewności i ekscytacji. Wróćmy jednak do tematu, od którego zaczęłam, czyli zaangażowania. Jest taki moment na początku pracy nad każdym projektem, gdy decyduje się o rodzaju włókna i kolorze. Na początku nie wiadomo jeszcze, w którą stronę podążać, ale po jakimś czasie z całego oceanu możliwości wyłania sie  pasmo wrażeń, które najlepiej rezonuje z własnymi potrzebami i przeczuciami. Tak wiem, to „czucie”  nie brzmi zbyt racjonalnie, nie przypomina instrukcji jak wybrać włóczkę na sweterek i nie jest radą udzielaną dziewiarskiemu światu. Jeśli jednak tak to wygląda u mnie, to zapewne zdarza się innym i też może być ważne.

Faza poszukiwań, przedstawianie różnych propozycji i wreszcie decyzja co kupić było szczególnym doświadczeniem. Wybór kaszmirowego włókna w nasyconym burgundowym kolorze wydawał się idealnym rozwiązaniem, ale przekonać się o tym można było dopiero wtedy, gdy przesyłka doszła (znowu mamy chodzenie!)  Na żywo kolor okazał się jeszcze piękniejszy niż na ekranie, szlachetny i głęboki. Sfotografowałam kaszmirową szpulę, założyłam nowy zeszyt do wyliczeń i notatek i rozpoczęłam pracę. Spodziewałam się czegoś wspaniałego, wyobrażałam sobie nawet, że bardzo często będę robiła jakieś zdjęcia, jakby ten proces był ceremonią wartą upamiętniania na każdym etapie. I faktycznie był taki, zaangażowałam się w niego całą sobą,  ale jednak nie odsłaniałam go fotografiami w trakcie pracy, poza sytuacjami, gdy konsultowałam z Kasią jakieś detale. 

Na początku jako sugestię dostałam zdjęcia fabrycznego, ażurowego sweterka, zapamiętałam wrażenie tej uroczej dzianiny, ale nie spoglądałam na niego żeby nie sugerować się technicznymi szczegółami, nie próbować odtwarzać, tylko znaleźć wzór  do zrobienia na drutach. Potem posunęłam się jeszcze dalej i postanowiłam nie korzystać z żadnych dostępnych projektów tylko opracować pomysł na sweter samodzielnie. Wiedziałam, że ma być bardzo romantyczny, pełen ażurów, z lekkimi, zwiewnymi rękawami, z szerokimi mankietami.

Gdybym teraz w dwóch słowach miała opisać powstawanie tej dzianiny to tymi słowami byłyby rozmach i dyscyplina. Rozmach w komponowaniu wzorów, a dyscyplina w takim ich zestawianiu aby pasowały do siebie wizualnie i pod kątem liczby oczek w raporcie i względem całości. Zeszyt okazał się w tych wyliczeniach i rysunkach bardzo przydatny😊 Ażury, które wybrałam do wzorzystego panelu przodu, do falbanek rękawów, dołu oraz do rękawów widać na pierwszy rzut oka. Niezwykle ważną kwestią było modelowanie fasonu, tak aby dzianina dobrze układała się na sylwetce. Oprócz odejmowania i dodawania oczek po bokach, wykorzystałam też inny sposób na taliowanie. Na bocznych szwach i po bokach wzoru na przodzie wplotłam ściągaczowe plisy z oczkami przekręconymi, to świetne rozwiązanie ułatwiające elastyczne układanie się dzianiny. Przy szyi zrobiłam na plecach zapięcie na guziczek, którego reliefowe zdobienia nawiązywały  kształtem do ażurowego wzoru. Takie rozwiązanie z łezką na szyi miało też uzasadnienie praktyczne, by dobrze dopasowana góra mogła luźno przechodzić przez głowę. Właśnie przeszło mi przez głowę, że ten projekt, ta najtrudniejsza dzianina jaką kiedykolwiek robiłam sprawia, że z drżeniem serca pokazuję ją światu. Czy zdjęcia które zamieszczam poniżej dobrze oddają i ogólne wrażenie i niuanse tego projektu? Cóż, posiadanie manekina jest pewną pomocą w fotografowaniu dzianin, jednak nie nazwałabym tego idealnym wyjściem.

Mam nadzieję, że niedługo uzupełnię wpis o zdjęcia tej dzianiny na nowej właścicielce.




                    


                        






środa, 9 kwietnia 2025

Inne impresje

Byłam w trakcie pracy nad bardzo wymagającym sweterkiem, następną większą dzianiną miała być chusta. Obydwie rzeczy ważne, absorbujące, ciekawe i zupełnie nie kwalifikujące się jako „robótka podróżna”, toteż wyjeżdżając na kilka dni te ambitne projekty zostawiłam w domu. Uznałam, że przerwa dobrze mi i im zrobi. Ale co w takim razie zabrać na drogę? Tyle kolorowych motków tylko czeka na taką okazję, zwłaszcza włóczki skarpetkowe kuszące kolorami i wizją wygodnej niewielkiej rozmiarowo robótki. Jednak bardziej niż uroku nowości potrzebowałam zdystansowania się do swoich wielu czekających pomysłów i narzucenia na druty czegoś, do czego będę miała głębokie przekonanie, że właśnie to chcę zrobić. Tym czymś okazała się zaplanowana już trzy lata temu dzianina z włóczki z odzysku. Nie przeszkadzało mi zupełnie, ani to,  że były to niemałe motki, ani niepewność czy wystarczy włóczki. Wystarczyło dobrze się przygotować. Najpierw zważyłam kłębki wszystkie razem i każdy osobno, podpisałam, do podręcznej kosmetyczki włożyłam jeden motek, druty i potrzebne akcesoria do większej resztę włóczki. Chwile z drutami były bardzo przyjemne, może z powodów o których pisałam wcześniej, takiego przekonania i przygotowania, a może po prostu dlatego, że to lubię. Nie za wiele zrobiłam w ciągu tych kilku dni, lecz przecież nie o efektywność dziewiarską chodziło😊

Spędziliśmy kilka dni w przepięknej Pradze, w słowie „spędziliśmy” ukryty jest „pęd”, cóż nie ukrywam że nasze nogi też to odczuły, choć tak naprawdę zachowywały się jak uskrzydlone i jakby same chciały pójść i tu i tam, gdzie tyle piękna i moc wrażeń. Każdą chwilę zachwytu chciałoby się wydłużyć, zatrzymać, dobrze, że robiło się zdjęcia, i dobrze że się do nich wraca. Bezpośredni kontakt z praskimi cudami był jak nagłe olśnienie, eksplozja zachwytu, a ponowne przypominanie sobie sprawia że wrażenia nie blakną, nie płowieją jak dzianina wystawiona na słońce i deszcz. Nawet jeśli zdjęcia nie są doskonałe to i tak utrwalają zauważone obrazy, są jak odżywka dzięki której rosną „pędy” inspiracji architekturą, sztuką, przypominają się obłędnie piękne zestawienia barw witraży, fresków, świateł, formy kamienne, roślinne, dawne i współczesne. I oczywiście twarze - ludzkie i boskie i bajkowe, na średnio- i - różnowiecznych malowidłach, na posągach, na mostach, w metrze… Lecz czas wracać do tu i teraz i odpowiedzieć na pytanie jak to się ma do tematyki bloga mottozmotka. Nie nosiłam z sobą drutów w Pradze, nie przywiozłam też  stamtąd żadnych materialnych pamiątek dziewiarskich. Pewnie gdybym na trasie trafiła do sklepu włóczkowego nie wróciłabym z pustymi rękami, a gdyby sklep był zamknięty to pewnie zrobiłabym sobie tam zdjęcie, ale takiej sytuacji nie było. Wcale nad tym nie ubolewam, bo ten wyjazd nie był ekspedycją dziewiarską. Przyznam jednak, że w jednym miejscu będącym po połączeniem kawiarni i kiosku z prasą nawet rozglądałam się za branżowymi pismami, ale niczego nie takiego wypatrzyłam, za to moją uwagę przykuł leżący w wygodnej pozycji Faraon Bolesława Prusa😉  

Choć nie kupiłam żadnej włóczki ani czasopisma, to spotkało mnie tam piękne dziewiarskie zaskoczenie. Wchodząc na zamek w Wyszehradzie w jednym z zabudowań zobaczyłam w oknach prace plastyczne wykonane wieloma technikami, szczególną uwagę zwróciłam na słoje z resztkami włóczek, w zupełnie nieprzypadkowych i miłych dla oka kolorach. Po paru godzinach spędzonych na tym malowniczym wzgórzu, z pięknym kościołem, niezwykłym cmentarzem i parkiem, gdy czułam że już jestem wysycona wrażeniami i potrzebowałam odpocząć nagle zobaczyłam na murach dzianiny. Niemało. Niebywałe. Nieoczywiste. Niesamowite. Zaskoczenie i zachwyt sprawiły że poczułam jakby przybyło mi sił. Zresztą zobaczcie sami, czyż to nie jest wspaniałe! Te wszystkie kwiaty, postaci, pojazdy zwierzęta, lis wychodzący z nory z rękawa i ta szpica z ogrodzenia tak naturalny sposób wpleciona kompozycję jako czubek wieży. Jak potem sprawdziłam Indigo Kids jest anglojęzycznym przedszkolem (materska skola) stawiającym na rozwój indywidualny i kreatywność dzieci. No proszę! Zaczęłam ten post od dwóch zamówionych dzianin, które odłożyłam wyjeżdżając do Pragi pod koniec marca. Dziś, gdy obydwie są już skończone, wysłane i mają zrobionych trochę zdjęć mogę znów je zostawić i ponownie wrócić do Pragi moich wspomnieniach i na zdjęciach.

                            







   

                                  




                                                                           





 Poniżej już nie dziewiarska, lecz książkowa niespodzianka:                                                  


 

A tak przygotowywałam "bułeczki" na drogę😊