środa, 9 kwietnia 2025

Inne impresje

Byłam w trakcie pracy nad bardzo wymagającym sweterkiem, następną większą dzianiną miała być chusta. Obydwie rzeczy ważne, absorbujące, ciekawe i zupełnie nie kwalifikujące się jako „robótka podróżna”, toteż wyjeżdżając na kilka dni te ambitne projekty zostawiłam w domu. Uznałam, że przerwa dobrze mi i im zrobi. Ale co w takim razie zabrać na drogę? Tyle kolorowych motków tylko czeka na taką okazję, zwłaszcza włóczki skarpetkowe kuszące kolorami i wizją wygodnej niewielkiej rozmiarowo robótki. Jednak bardziej niż uroku nowości potrzebowałam zdystansowania się do swoich wielu czekających pomysłów i narzucenia na druty czegoś, do czego będę miała głębokie przekonanie, że właśnie to chcę zrobić. Tym czymś okazała się zaplanowana już trzy lata temu dzianina z włóczki z odzysku. Nie przeszkadzało mi zupełnie, ani to,  że były to niemałe motki, ani niepewność czy wystarczy włóczki. Wystarczyło dobrze się przygotować. Najpierw zważyłam kłębki wszystkie razem i każdy osobno, podpisałam, do podręcznej kosmetyczki włożyłam jeden motek, druty i potrzebne akcesoria do większej resztę włóczki. Chwile z drutami były bardzo przyjemne, może z powodów o których pisałam wcześniej, takiego przekonania i przygotowania, a może po prostu dlatego, że to lubię. Nie za wiele zrobiłam w ciągu tych kilku dni, lecz przecież nie o efektywność dziewiarską chodziło😊

Spędziliśmy kilka dni w przepięknej Pradze, w słowie „spędziliśmy” ukryty jest „pęd”, cóż nie ukrywam że nasze nogi też to odczuły, choć tak naprawdę zachowywały się jak uskrzydlone i jakby same chciały pójść i tu i tam, gdzie tyle piękna i moc wrażeń. Każdą chwilę zachwytu chciałoby się wydłużyć, zatrzymać, dobrze, że robiło się zdjęcia, i dobrze że się do nich wraca. Bezpośredni kontakt z praskimi cudami był jak nagłe olśnienie, eksplozja zachwytu, a ponowne przypominanie sobie sprawia że wrażenia nie blakną, nie płowieją jak dzianina wystawiona na słońce i deszcz. Nawet jeśli zdjęcia nie są doskonałe to i tak utrwalają zauważone obrazy, są jak odżywka dzięki której rosną „pędy” inspiracji architekturą, sztuką, przypominają się obłędnie piękne zestawienia barw witraży, fresków, świateł, formy kamienne, roślinne, dawne i współczesne. I oczywiście twarze - ludzkie i boskie i bajkowe, na średnio- i - różnowiecznych malowidłach, na posągach, na mostach, w metrze… Lecz czas wracać do tu i teraz i odpowiedzieć na pytanie jak to się ma do tematyki bloga mottozmotka. Nie nosiłam z sobą drutów w Pradze, nie przywiozłam też  stamtąd żadnych materialnych pamiątek dziewiarskich. Pewnie gdybym na trasie trafiła do sklepu włóczkowego nie wróciłabym z pustymi rękami, a gdyby sklep był zamknięty to pewnie zrobiłabym sobie tam zdjęcie, ale takiej sytuacji nie było. Wcale nad tym nie ubolewam, bo ten wyjazd nie był ekspedycją dziewiarską. Przyznam jednak, że w jednym miejscu będącym po połączeniem kawiarni i kiosku z prasą nawet rozglądałam się za branżowymi pismami, ale niczego nie takiego wypatrzyłam, za to moją uwagę przykuł leżący w wygodnej pozycji Faraon Bolesława Prusa😉  

Choć nie kupiłam żadnej włóczki ani czasopisma, to spotkało mnie tam piękne dziewiarskie zaskoczenie. Wchodząc na zamek w Wyszehradzie w jednym z zabudowań zobaczyłam w oknach prace plastyczne wykonane wieloma technikami, szczególną uwagę zwróciłam na słoje z resztkami włóczek, w zupełnie nieprzypadkowych i miłych dla oka kolorach. Po paru godzinach spędzonych na tym malowniczym wzgórzu, z pięknym kościołem, niezwykłym cmentarzem i parkiem, gdy czułam że już jestem wysycona wrażeniami i potrzebowałam odpocząć nagle zobaczyłam na murach dzianiny. Niemało. Niebywałe. Nieoczywiste. Niesamowite. Zaskoczenie i zachwyt sprawiły że poczułam jakby przybyło mi sił. Zresztą zobaczcie sami, czyż to nie jest wspaniałe! Te wszystkie kwiaty, postaci, pojazdy zwierzęta, lis wychodzący z nory z rękawa i ta szpica z ogrodzenia tak naturalny sposób wpleciona kompozycję jako czubek wieży. Jak potem sprawdziłam Indigo Kids jest anglojęzycznym przedszkolem (materska skola) stawiającym na rozwój indywidualny i kreatywność dzieci. No proszę! Zaczęłam ten post od dwóch zamówionych dzianin, które odłożyłam wyjeżdżając do Pragi pod koniec marca. Dziś, gdy obydwie są już skończone, wysłane i mają zrobionych trochę zdjęć mogę znów je zostawić i ponownie wrócić do Pragi moich wspomnieniach i na zdjęciach.

                            







   

                                  




                                                                           





 Poniżej już nie dziewiarska, lecz książkowa niespodzianka:                                                  


 

A tak przygotowywałam "bułeczki" na drogę😊



piątek, 28 marca 2025

Mitenki z motywem kujawskim

Mijający się marzec dostarczył mi wielu wrażeń, dobre rzeczy działy się na różnych polach. Na działce dziewiarskiej, której poświęcony jest ten blog w marcu zajmowały mnie dwie dzianiny, zupełnie różne, a jednak połączone wspólnymi cechami, obydwie miały wysoki poziom trudności, jednak oczekiwany efekt i praca z kaszmirem mobilizowały mnie do nowych dziewiarskich wyzwań.

Te dwie dzianiny to kujawskie mitenki z włóczek skarpetkowych z dodatkiem kaszmiru oraz ażurowy sweterek ze 100% kaszmiru. Sweterek już prawie skończony, ale pokażę go dopiero wtedy, gdy dotrze do nowej właścicielki. Zatem dziś będzie tylko o mitenkach, wprawdzie rzecz to mała i nie pierwsze moje mitenki, za to pierwsze takie, w których zastosowałam ozdobny łotewski łańcuszek i dwubarwny ściągacz. Mitenki te powstały w ramach wspólnego splatania wzorów regionalnych, tym razem z wzorem kwiatowym inspirowanym haftem kujawskim w opracowaniu Barbary Kwater. Jako że sama jestem w grupie Posplatane to mogłam zobaczyć ten wzór na etapie powstawania, w formie schematu, już wtedy urzekł mnie układ płatków, miękki i botaniczny rysunek kwiatów. Gdy potem zobaczyłam zdjęcia mitenek wiedziałam, że na pewno chcę zrobić takie. Tu dodam, że w zabawie we wspólne splatania wzorów regionalnych, gdzie udostępniony jest wzór i opis, nie wymaga się od uczestników wiernego odtwarzania jednego modelu, mile widziane są własne interpretacje ludowych motywów. I ja, która zwykle lubię wprowadzać jakieś modyfikacje i wariacje to tym razem postanowiłam skorzystać z sugerowanego opisu i wzoru bukietu. Przy moim luźnym przerabianiu oczek 72 oczka w obwodzie stanowiły nie lada wyzwanie, ale poradziłam sobie z tym sięgając po mniejszy rozmiar drutów. Żakard z większymi odstępami to także coś wymagającego, pomocna jest w tym wypadku technika ladder back jacquard, oprócz tego że rozwiązuje ona problem nitek z tyłu to dodatkowo ociepla dzianinę, przez dwuwarstwowość. I wreszcie wisienka na torcie czyli dwubarwny łotewski warkoczyk, nauczyłam się go specjalnie dla tych mitenek i chętnie będę do niego wracać.

Zanim jeszcze narzuciłam włóczkę na druty przygotowałam kilka zestawów kolorystycznych (pokazałam je w tym poście) Zdecydowałam się na połączenie odcienia wrzosowo brązowego z bladoróżowym. Wykorzystałam włóczki, które miałam w swoich zapasach: Hot Socks Pearl mit Kaschmir Grundl w kolorze 5 oraz Schachenmayr Regia Premium Cashere kolor 31.

Tym konkretem zakończę krótki post, a poniżej zdjęcia mitenek.

















piątek, 14 marca 2025

Chusta z Madobo

Powstawanie dzianiny obejmuje znacznie więcej niż to, co się dzieje między nabraniem włóczki na druty a zamknięciem ostatniego oczka. Również to, co miało miejsce wcześniej i co wydarzy się potem także jest ważnym elementem tworzenia. Wejście w nowy projekt uruchamia szereg  procesów myślowych i decyzyjnych, a choć celem jest wykonanie jakiejś jednej, konkretnej rzeczy to najpierw trzeba dokonać wyboru spośród wielu różnych możliwości, zrobić przegląd pomysłów, poszukać włóczki, zdecydować się na kolory, wzory, formę. Gdy już dzianina zostanie skończona i to ostatnie oczko zamknięte to wcale jeszcze nie koniec, czeka nas przecież wykończenie, chowanie nitek, pranie, blokowanie oraz fotografowanie. To ostatnie nie jest elementem koniecznym, dzianina poradzi sobie bez tego, ale przecież warto mieć pamiątkę swojej pracy, zarówno dla siebie jak i po to, by móc ją pokazać innym. W takim ujęciu chusta dla Edyty powstawała ponad rok, w swoim tempie, bez pośpiechu, bez chwili zniecierpliwienia,  miałyśmy na to czas. Co ciekawe zdjęcia tej chusty również były rozłożone w czasie. Pierwsze podejście było po wyschnięciu zblokowanej dzianiny, na płasko, ze zbliżeniami. Jakoś w styczniu, planując plenerowe zdjęcia innych dzianin zabrałam też tę chustę, zawiesiłam ją na barierce świątecznych dekoracji świetlnych na krakowskim Rynku. Nie prezentowałam jej na sobie, gdyż czekałam na dogodną sytuację do sesji zdjęciowej na właścicielce.  I jakoś tak bez planowania okoliczności ułożyły się same. Parę dni temu, gdy akurat Edyta miała na sobie tę dzianinę zrobiłam kilka zdjęć na Małym Rynku w Krakowie.

Mając już zdjęcia mogę pokazać chustę na blogu. Po przejrzeniu zdjęć zaczynam pisać tekst, ale muszę wstać od komputera, bo jest trochę chłodno, narzucam coś na ramiona i ubieram wełniane skarpety. W mieszkaniu jest chłodnawo, za oknem pada, wyraźnie czuć zmianę pogody, jeszcze a wczoraj i przez kilka wcześniejszych dni było ciepło, bardzo wiosenne. Czuję, że to dobry moment dla chusty, która towarzyszyła mi przez zmieniające się pogody i pory roku.

Pamiętam bardzo dobrze pierwszą rozmowę z Edytą na temat chusty, natychmiastową moją decyzję, że oczywiście dla niej chętnie zrobię, ale nie pamiętam kiedy to dokładnie było, zresztą czy to ma jakieś znaczenie? Znam za to dokładnie datę wyboru i zakupu włóczki, bowiem kupiłam ją na targach włóczkowych w kwietniu ubiegłego roku. Poszukiwałam włóczki wielobarwnej, która byłaby zgodna z paletą barw Edyty, dobraną w ramach analizy kolorystycznej. Przyznam, że było to dla mnie przyjemne i ciekawe doświadczenie, oczywiście pamiętałam, a nawet czułam kolory, których szukałam, jednak posiłkowałam się wzornikiem ze zdjęcia. Najbardziej harmonijnie zagrała ręcznie farbowana wełna merynosowa Madobo Yarn w kolorze „brązy, fuksja”,  Wtedy też kupiłam włóczkę na szal dla Kasi, który pokazywałam w tym poście. Szal zrobiłam wcześniej, wiedziałam więc jakiego efektu mogę się spodziewać, jak ułożą się kolory. Zwykle patrzyłam dzianiny pod kątem dzianinowym, zwracałam uwagę na materię, na detale,  jakość zdjęć, kompozycję, tło.

Oczywiście na pierwszy plan wysuwały się zawsze kolory, ale tym razem pojawił się jeszcze jeden kąt patrzenia na nie, mianowicie dopasowanie koloru do typu urody. Przyznam, że ta subtelna, zgaszona chusta pięknie podkreśla urodę Edyty, koloryt cery, włosów i widać to na zdjęciach. Jest jeszcze jedna,  szalenie ważna  sprawa dotycząca kolorów, mianowicie wierność zdjęcia z oryginałem. Po zrobieniu zdjęcia dzianiny już w podglądzie widać na ile odbiega on od prawdy, można podejść bliżej albo dalej źródła światła. Osobnym tematem jest wybór kolorów przy zakupach internetowych i możliwe późniejsze zaskoczenia, na szczęście od dawna nie miałam tego typu niespodzianek. Wracając do chusty - na tych zdjęciach robionych w różnych warunkach widać pewne różnice, ale generalnie kolorystyka jest dobrze oddana. 

Chustę tę zrobiłam według wzoru „Migla” Inese Sang. Projekt ten tak bardzo mi się spodobał, że gdy go zobaczyłam od razu wydrukowałam wzór, co raczej mi się nie zdarza. Wiedziałam, że kiedyś zrobię taką chustę, nie wiedziałam z czego, dla kogo, a kartki z wydrukiem czekały cierpliwie przez kilka lat. Gdy z Edytą przeglądałyśmy wzory, nie narzucałam się z tą Miglą, zresztą od tamtego czasu mój entuzjazm ostygł nieco. Ale z wielu możliwych opcji wybór Edyty padł właśnie na tę chustę, więc widocznie tak miało być. Edytka zadowolona jest z chusty, pasuje jej wszystko, kolory, wzory, miękkość, lekkość, ciepło, ażur a nawet małe chwościki, pierwszy raz takie robiłam😊

I tak oto chusta z etapu powstawania przeszła w fazę używania, czyli prawdziwego życia dzianiny. 




















sobota, 1 marca 2025

Spontaniczna wystawa warsztatowa:-)

Wiele razy w moich dziewiarskich opowieściach pisałam o tym, jak bardzo lubię wybieranie kolorów. Ten ważny etap w tworzeniu dzianiny ilustrowałam co najwyżej słowami, a zdjęcia gotowej rzeczy pokazywały, jaką decyzję kolorystyczną podjęłam. Brane wcześniej pod uwagę opcje, dylematy, porównania, choć zajmowały całkiem sporo czasu i uwagi wraz z podjęciem decyzji przestawały być ważne, odchodziły w przeszłość. Liczyła się gotowa dzianina. Czasem robiłam zdjęcia samej włóczki, ale zwykle wtedy, gdy lada moment miała ona wskoczyć na druty albo już była rozpoczęta praca.

Dziś nadrobię tę lukę i pokażę więcej. Będzie to kilka zestawów kolorystycznych  na mitenki z motywami kujawskimi.

Gdy podobają mi się różne wersje, nie podejmuję decyzji od razu, lubię dłużej pobyć sobie z tymi kolorami, poprzyglądać im się, poczuć. W poprzednim poście pisałam o tym, że dobrze w takich sytuacjach mieć je w polu widzenia, by od czasu do czasu spojrzeć na nie, nawet jak jest się zajętym zupełnie innymi rzeczami. Tak właśnie było w czasie oczekiwania na „Wspólne splatanie wzorów regionalnych” – kolejną zabawę z zespołem Posplatane, tym razem kujawską, z piękną interpretacją kwiatowych wzorów opracowanych przez Barbarę Kwater.

Od początku cieszyłam się na wplatanie tych motywów. Ale co tu wybrać? Wierne odtworzenie kolorystyki białych kwiatów na błękitnym lub czerwonym tle, czy może zieleń, nasuwającą skojarzenie z opakowaniem kawy kujawianki, która od lat nie zmieniła szaty graficznej, a może coś zupełnie innego.  Gdy wpatrywałam się w ilustracje białych haftów na kujawskich zapaskach przyszły do mnie zupełnie nieoczekiwane kolory – wrzos i róż i poczułam, że mogłoby w tym projekcie dobrze zagrać.

Gdy to piszę mam już wybrane kolory, to właśnie ten wrzos z chłodnym, bladym różem, i nawet zaczęłam już ściągacz mitenek. Pozostałe zestawienia wciąż mi się podobają, do tego stopnia że uznałam, że warto zrobić im sesję zdjęciową. Przy okazji będzie to ilustracja mojego rozwiązania, o którym pisałam w poprzednim poście, mianowicie koszyków czy innych pojemników na konkretny projekt.














 

 

poniedziałek, 24 lutego 2025

Moje dziewiarskie abecadło – W - Wystawa w warsztacie😉

Co jest ważniejsze – warsztat czy wystawa? Kiedyś usłyszałam takie zdanie w odniesieniu do kuchni, w której dużo się gotuje i porównywaniu jej z nieskazitelnie czystymi, niemal pustymi wnętrzami prezentowanymi w pismach dla kobiet. I choć było to wiele lat temu, zanim jeszcze zadomowiliśmy się w mediach społecznościowych, wciąż wydaje mi się ważne i bardzo pomocne to rozróżnienie na warsztat i wystawę.

We włóczkowej pasji nie wyznaję wyższości żadnego z nich, wszak wiem, że wzajemnie się wzmacniają, więc i jedno i drugie jest ważne. Wypracowana, wyjątkowa dzianina zasługuje by ją „wystawić”, lecz niewyraźne zdjęcie niewiele pokaże, nie wydobędzie jej walorów. I vice versa – wspaniałe zdjęcia  bez włożonej weń treści, bez warsztatu właśnie – nie będą dobrą wystawą włóczkowych wytworów. Warto więc wiedzieć więcej o jednym i drugim, by mieć jakieś władanie nad własnym włóczkowym wszechświatem.

Dziś opowiem jak to wygląda u mnie, jak widzę warsztat i jak wyobrażam sobie wystawę oraz wyjawię  własny sposób ogarniania włóczkowych projektów.

Warsztatu rozumianego jako wyodrębnione wnętrze wprawdzie nie posiadam w swoich włościach, ale chyba jednak nie jest to cała prawda. Wciąż wyczuwam, jak w moje włókna nerwowe wplatają się wizje wzorów, wypełniają wyobraźnię i wreszcie wynurzają, wyrastają jak witki, jak włóczki, wypełniają wnętrze mieszkania, wpycham je we wnęki, ale one są wszędobylskie. Wtedy wmawiam im, że winny być bardziej wsobne, a one nie, bo wolą być na wierzchu, nie wierzą w wypłowiałe „siedź w kącie a znajdą cię”. Do włóczek będę jeszcze wracać, i to wielokrotnie, a teraz chcę wsłuchać się w słowo „warsztat”, skojarzone z dziewiarską pasją ma dobry wydźwięk, wyczuwam w nim energię, stanowczość i rzeczowość. Warsztat to nie tylko konkretne miejsce, ale także wyposażenie, jakże ważne do wykonywania rękodzieła, zarówno fizyczne przedmioty, narzędzia i akcesoria jak i umiejętności, techniki, wiedza oraz doświadczenie. Rzeczy wystarczy kupić, a wybór wcale nie jest prosty, bo wypadałoby wiedzieć co warto mieć, do czego będzie się to wykorzystywać, jakie się ma wymagania.

W tym drugim aspekcie wzbogacanie się warsztatowe wymaga więcej zachodu, więcej czasu. Ktoś mógłby powiedzieć, że manualne zdolności są wrodzone, wyssane z mlekiem matki czy wyniesione z domu. Nawet jeśli tak jest, to ta pasja wymaga wprowadzenia we własne życie i wiecznego wzmacniania, (nikt z zewnątrz tego nie wymaga, to ona sama tak wciąga, wchodzi w krew).  Wraz z wyplataniem wzorów wyrabia się większa wprawa, a pasja wciąż wzrasta i wcale z wiekiem nie wygasa. W wyniku wymuszonego wirem spraw czy wypadków wyeliminowania jej z codzienności staje się wielce wytęskniona i wyczekiwana. Czasem wystarczy jednak czyjeś westchnienie, by wrócić do wykorzystania swojej pasji, do wplatania jej w życie. Gdy wreszcie wyrób włóczkowy jest wykonany można wystawić go na widok: własny, właściciela dzianiny i w ogóle wszem i wobec. Wcześniej też można, nawet na etapie samego widoku włóczki, gdy nie wiadomo jeszcze co z niej wykreować, jakie wykorzystać wzory, albo gdy wizji jest zbyt wiele, a nie są to wcale rzadkie wypadki😉Weźmy jednak wersję prostą, gdy najpierw we własnym warsztacie wykonuję dzianinę, a gdy skończę, pokazuję, nie wcześniej. I nawet wtedy, wiele wcześniej zanim skończę to wplatam w tę dzianinę plany fotograficzne, zastanawiam się czy wchodzi w grę wyjście w plener, wyobrażam sobie jakie tło, myślę o detalach wartych wyeksponowania. Wychodzi więc na to, że i wystawa wymaga warsztatu i wyobraźni.  Choć rozróżniam warsztat i wystawę to nie traktuję ich jako całkiem osobnych, wyodrębnionych warstw. Wynika z tego taki wniosek, że wszystko to jest wymieszane, jak włókna wplecione w siebie nawzajem. By nie poprzestawać na samych wynurzeniach ani ich nie wydłużać przedstawię Wam niedawno odkryty sposób na ogarnianie właśnie wykonywanych projektów. Dotyczy on sytuacji gdy na drutach jest ich więcej niż jeden, albo gdy się zazębiają. Jest to forma organizowania rzeczy i pomysłów, właściwie to stosowałam ją wcześniej, ale tylko momentami, teraz zamieniłam to na zasadę. Co to za wynalazek, jeśli można się tak wyrazić? To po prostu wyznaczony dla konkretnego pomysłu pojemnik, worek, koszyk albo pudełko. Niby nic nowego, kosze, koszyczki, miseczki czy torby na robótkę to elementarne wyposażenie dziewiarskie. Chodzi o to, że każdy rozpoczęty czy nawet planowany projekt umieszczam osobno, jest tam włóczka, wydrukowane wzory, wykorzystywane gadżety. Gdy rzecz jest skończona druty i wszystkie akcesoria wracają na swoje miejsca, zwijam resztki włóczek. Jeśli wiem, że na pewno będę niedługo robiła mitenki, a waham się co do wersji kolorystycznej, to te, które wchodzą w grę wkładam do pojemnika i mam je na widoku. Jeśli wypada mi wyjazd, wyjmuję tylko jeden motek i robótkę, cała reszta zostaje. Taki system jest dla mnie ułatwieniem, porządkuje to co się dzieje, nie plączą się nitki, nie mieszają akcesoria dziewiarskie. Bardzo ważne jest też takie zamknięcie projektu i zrobienie porządku i … miejsca na nowe pomysły. Możliwe, że jest to jakaś oczywistość dla wielu osób, które tak jak ja najchętniej mają jednocześnie trzy rzeczy na drutach, ale ja wypracowałam to sobie niedawno i odkąd wprowadziłam w życie czuję zmianę na lepsze, więc może jest ktoś kto też skorzysta.

Przechodząc do części dzianinowych konkretów, bohaterem dzisiejszego odcinka jest wymarzony przez Kingę kot Pusheen na szaliku wykończonym włochatą włóczką i frędzlami. Na wstępie, zgodnie z opisanym wyżej wynalazkiem do jednego z większych koszyków włożyłam rysunek, pasujące włóczki, tę potrzebną do wykonania szalika oraz kolorowe moteczki do wyszywania Pusheena, na srebrny róg jednorożca znalazłam nawet srebrną włóczkę z cekinami. Była to okazja by wykorzystać różne techniki, sprawdzić swój warsztat zarówno pod kątem wyposażenia jak i umiejętności, no cóż nie wzniosłam się na wyżyny wyszywania. Techniki testowałam w trakcie pracy, największym wyzwaniem było dla mnie wyhaftowanie pusheenowego wizerunku z obu stron tak, aby nie było widać węzełków i ani końcówek włóczki.

Ważne, a nawet najważniejsze jest to, że wnuczka jest wielce zadowolona. Przyznam jednak, że teraz podeszłaby do tematu całkiem inaczej, ale właśnie na tym polega rozwijanie warsztatu:-)












 

 

środa, 12 lutego 2025

Czapki krakowskie inspirowane magierką

Wciąż trwa jeszcze zima i pora czapkowa, ale dni stają się już wyraźnie dłuższe, jakby poszerzając przestrzeń na coś więcej, na pogodę ducha, nowe pomysły i odwagę do działania. Uznałam więc, że to dobry czas by odważyć się pokazać czapki inspirowane tradycyjnym męskich nakryciem głowy, robionym na drutach. W ubiegłym roku wykonałam dwie takie czapki, jednak nieśpieszno mi było z pokazywaniem ich światu, temu internetowemu, bo na co dzień są one noszone, sprawdzone, lubiane i nic sobie nie robią z moich obaw. Skąd zatem te moje opory i jakieś takie onieśmielenie w związku z nimi? Może z takiego wyobrażenia, że skoro sięgnęłam po dzianinę historyczną, to trzeba by ją należycie potraktować, jej historię prześledzić, przestudiować liczne materiały źródłowe, potem streścić to rzetelnie, a po przygotowaniu teoretycznym przejść do działania, by wreszcie podjąć się wiernego odtworzenia. Choć prace badaczy, historyków, konserwatorów podziwiam i darzę wielkim szacunkiem to ja sama nie zajmuję się dzianinami w taki sposób, czy to teoretyczny czy praktyczny. Nie znaczy to, że tradycyjne motywy mnie nie obchodzą, wręcz przeciwnie, z przyjemnością zgłębiam wiedzę na ich temat i ogromną radość sprawia mi wplatanie tego w moje dzianiny, tym bardziej, że w wielu przypadkach czuję jak bardzo są bliskie, jak wiele rzeczy łączy się z sobą, na poziomie osobistym, prywatnym i kulturowych,  jak w tym obszarze uzupełnia się z sobą i czucie i wiara i mędrca szkiełko i oko. Gdy w ubiegłym roku zaangażowałam się w projekt „Polskie wzory regionalne  w dzianinie. Ujęcie współczesne” zainicjowany przez Barbarę Kwater zobaczyłam i poczułam jaka to wspaniała przestrzeń i jak ciekawe jest czerpanie ze źródeł naszej kultury i wplatanie tradycyjnych motywów w dzianiny, w ubrania do codziennego użytku. Podczas wspólnego dziania wzorów regionalnych organizowanych przez zespół Posplatane zrobiłam wzorowane łowicką pończochą podkolanówki (klik, inspirowane haftem kaszubskim getry (klik), opracowałam też własny wzór maków (klik).

Dziś pokażę dwie czapki, do zrobienia których zainspirowała mnie magierka, tradycyjne męskie nakrycie głowy, wykonywane na drutach, a następnie poddawane procesowi filcowania. Znajdujące się w zbiorach Muzeum Etnograficznego w Krakowie czapki magierki mogą posłużyć jako modele do odtworzenia zarówno kształtu jak i wzoru. Do dziś wykonywane są takie czapki na potrzeby zespołów ludowych czy teatrów. Pamiętam jakie zainteresowanie połączone ze swoistą mieszanką dumy dziewiarskiej i patriotycznej wzbudziły we mnie odtwarzające tradycyjne magierki autorki blogów dziewiarskich: "Wyszło szydło z worka" - w 2016 roku (link)  i w 2017 roku "Gabidrut" - post z opisem wykonania (link).

Mamy więc magierki wciąż obecne w kulturze i folklorze oraz obrazy i opowieści zapisane w historii. Na stronie Muzeum Etnograficznego w Krakowie przeczytać można o przygodzie, jaką miał z magierką Fryderyk Chopin.

W nieco nietypowy sposób posłużył się magierką młody, dziewiętnastoletni Fryderyk Chopin. Wspominał o tym w liście do rodziny opisując przygodę jaką przeżył gdy w drodze do Wiednia, po zwiedzeniu Krakowa, udał się wraz z kolegami do Ojcowa: „[...]nająwszy sobie wóz czterokonny, krakowski [...] kazaliśmy naszemu woźnicy prosto jechać do Ojcowa, sądząc, iż tam mieszka pan Indyk, chłop, u którego zwykle wszyscy nocują [...]. Nieszczęście chciało, że pan Indyk mieszka o milę od Ojcowa, a nasz woźnica, nieświadomy drogi, wjechał w Prądnik, rzeczkę[...]i nie można było znaleźć innej drogi, bo na prawo i lewo skały. Około godziny 9 tej wieczorem spotkało nas, tak koczujących[...] jakichciś dwóch ludzi; ci, ulitowawszy się nad nami, podjęli się przewodniczyć. Musieliśmy iść piechotą dobre pół mili, po rosie, pośród mnóstwa skał i ostrych kamieni. Często rzeczkę po okrągłych belkach potrzeba było przechodzić, i to wszystko w noc ciemną. Nareszcie po wielu trudach[...] zaleźliśmy przecie do pana Indyka. [...] Każden więc z moich kolegów rozbiera się i suszy przy ogniu roznieconym na kominku[...]. Ja tylko, usiadłszy w kąciku, mokry po kolana, medytuję, czy się rozebrać i suszy, czy nie; aż tu widzę, jak pani Indykowa zbliża się do pobliskiej komory po pościel. Tknięty zbawiennym duchem, idę za nią i spostrzegam mnóstwo wełnianych czapek krakowskich. Czapki te są podwójne, niby szlafmyce. Zdesperowany, kupuję jedną za złoty, rozrywam na dwoje, zdejmuję buty, obwijam nogi, a przywiązawszy dobrze sznurkami, tym sposobem oswobadzam się od niechybnego zaziębienia.”

(Fryderyk Chopin, List do rodziny, 1 sierpnia 1829. Korespondencja Tom I) 

Po tej ciekawej opowieści nie tak łatwo przejść do tematu dwóch czapek codziennych i zwyczajnych, bo te które zrobiłam są właśnie takie, i był to efekt zamierzony. Chciałam by wyraźnie nawiązać do tradycyjnej magierki, ale bardziej uwzględniając współczesne przyzwyczajenia i codzienną wygodę niż potrzebę rekonstrukcji dawnych form. Zgodnie z tradycją jest to czapka męska, składająca się z dwóch warstw, z odtworzonym wzorem żakardowym i zbliżoną kolorystyką. Zamiast bieli użyłam ciemnego beżu, również ze względów praktycznych. Moje czapki nie były folowane, czyli filcowane, gdyż nie mam doświadczenia w tej materii. Na pierwszy rzut oka widać też, że maksymalnie uprościłam też kształt, rezygnując z szerokiego beretopodobnego ronda na górze. Robiłam je od góry, kształt formowałam w trakcie pracy poprzez dodawanie oczek, a w części wewnętrznej przez ich ujmowanie, jak to w dwustronnej czapce.   Wykorzystałam włóczkę Mondial Tutto Merino (beż i czerwień) oraz resztki granatowej Baby Merino Drops.

Będę jeszcze pracować nad tą formą, może nieco zmodyfikuję kształt, ale to już w przyszłości, myślę o wersji granatowo białej, jako żywo przypominającej ceramikę bolesławicką, tak jak pisałam wcześniej wszystko się ze wszystkim jakoś splata, ważne by czasem zatrzymać się przy źródle… tak symbolicznie jak i dosłownie.

Poniżej linki do eksponatów muzealnych:

Czapka magierka - Muzeum Etnograficzne w Krakowie

Magierka - Muzeum Etnograficzne w Krakowie


A oto wykonane przeze mnie czapki krakowskie: 













I poniżej  pierwowzór, zdjęcie czapki magierki pobrane ze strony Muzeum Etnograficznego w Krakowie




Edycja: Komentarz Reni skłonił mnie do uzupełnienia tego wpisu i właśnie to zrobiłam.
Uświadomiłam sobie też, że odległość między wielką historią a współczesnością nie jest wcale jakąś abstrakcją. Znaczące wydarzenia, postaci, obrazy czy przedmioty wciąż żyją w naszej codzienności, a wspominanie ich porusza jakieś osobiste struny. Z wielu ciekawych informacji o magierkach najbardziej poruszyła mnie anegdota o Chopinie, gdyż te okolice znam bardzo dobrze, stamtąd pochodzi rodzina mojego męża. A skoro o nim mowa, to w szkolnym przedstawieniu występował jako Tadeusz Kościuszko:-) A Park Kościuszki w Krakowie, bliski w sensie fizycznym i sentymentalnym to od wielu lat miejsce spacerów, z dziećmi, z psem, z wnukami. Rośnie w tym parku stary dąb, pod którym Tadeusz Kościuszko odpoczywał w drodze do Racławic. Wpadłam właśnie na pomysł, by w tym miejscu zrobić zdjęcie kolejnej magierki, którą zamierzam zrobić w innej wersji kolorystycznej:-) 
Zamieszczam dwa obrazy, na których Tadeusz Kościuszko przedstawiony jest w czapce magierce, pierwszy to fragment Panoramy Racławickiej:


Drugi obraz to portret Tadeusza Kościuszki namalowany przez Kazimierza Wojniakowskiego. 



środa, 5 lutego 2025

Posplatane maki

W ten wzór makowy, choć całkiem nowy powplatało się wiele wątków zakorzenionych i w tym co wspólne, dla wszystkich oczywiste i tym co moje osobiste, co trwało od zeszłego lata i zarazem od bardzo, bardzo dawna.

Gdy starałam się odtworzyć wygląd maków i zaprojektować wzór na druty miałam wrażenie, że trwa to bardzo długo, bo rzeczywiście trwało, pracowałam nad tym w wolnych chwilach, dorywczo. Próbowałam rysować, potem przenosiłam to na kratki kartki albo Excela, odkładałam, a po jakimś czasie, zwłaszcza gdy dorwało mnie natchnienie, znów wracałam do pomysłu.

Teraz, gdy patrzę na skończone rękawiczki z wzorem maków wydaje mi się, że to tylko chwila w czasie, moment. A więc długo to czy krótko? I przyznam, że naprawdę nie wiem jak, tak jak ta baba, co siała mak😉 Wątpliwości co do czasu ani nie rozsiewam, ani nie rozwiewam, bo i po co. Trwało to tyle, ile trwać miało, nikt mnie nie poganiał, nawet ja sama.

Wiem też, że nie zdołałabym szczegółowo opisać wszystkich moich makowych doświadczeń, wrażeń i skojarzeń, nawet pisząc drobnym maczkiem i spożywszy uprzednio maczku paczkę wzorem słynnej kaczki Dziwaczki. Wczoraj przeglądałam zdjęcia zrobione latem, do osobnego miejsca skopiowałam wszystkie z makami, a że sporo ich było, więc rozpoczęłam selekcję, zostawiając tylko kilka, a tak naprawdę kilkanaście tych najciekawszych. To było ciekawe doświadczenie, bo znów poczułam się jak w środku lata, w środku łąki w słoneczny dzień, a przy okazji zrozumiałam, jaki sens miało to moje rozkładanie w czasie pracy nad makami, zobaczyłam, że wcale nie tak łatwo przenieść charakter tej wspaniałej rośliny na prosty dziewiarski wzór.

Polne maki przykuwają wzrok czystą, żywą i mocną czerwienią niesamowicie miękkich i delikatnych płatków. Choć kwiaty te składają się tylko z czterech płatków to tworzą bogate, pełne kształty, bardzo różniące się w zależności od etapu rozwoju, pory dnia. Najintensywniej kwitną rano i przed południem, a potem ich płatki opadają bezszelestnie, cicho. To fascynująca roślina o niesamowitej cierpliwości nasion, które potrafią czekać nawet 40 lat na sprzyjające warunki, najchętniej bowiem wyrastają na poruszonej ziemi, a więc na polach, ale i na placach budowy, przy remontowanych drogach.

Kiedy myślę o makach nasuwają mi się dwa całkiem różne obrazy. Pierwszy, to polna łąka, samotny spacer, kontemplowanie przyrody i cisza jak makiem zasiał, a na drugim obrazie kolorowa, głośna impreza, ludowe stroje, głośna muzyka. Czerwone maki przypominają mi w wyraźny, a nawet jaskrawy sposób, że jedno z drugim się nie wyklucza, że wszystko ma swój czas i swoje miejsce. Nie przypadkiem więc rękawiczki z makami sfotografowane zostały zarówno na łonie natury jak i w centrum miasta, wprawdzie podczas spokojnej bardzo pory dnia, bez tłumów ludzi, gdzie ja ze swoim naręczem maków na rękawiczkach zilustrowałam tylko część ludowej piosenki „Hej, na krakowskim Rynku maki i powoje”

Wzór ten powstał w ramach projektu "Polskie wzory regionalne w dzianinie. Ujęcie współczesne"(tu link do profilu na IG). Gdy w ubiegłym roku dowiedziałam się o tej inicjatywie poczułam, że byłoby wspaniale przenosić na dzianiny motywy regionalne, które gdzieś wyłaniają się z pamięci prywatnej i zbiorowej i stanowią część prawdy o mnie, o nas i jako motyw w ubraniach zostają na dłużej.

Moje makowe inspiracje splatają się mocno z innymi pasjami, z zamiłowaniem do przyrody, z fotografowaniem natury. Mam jeszcze jedną, osobistą inspirację, rzecz konkretną materialną, choć bardziej jest to wspomnienie. Pamiętam lnianą makatkę w maki, wiszącą na ścianie, a potem leżącą gdzieś w materiałach do szycia, dotykałam jej podczas zabawy, albo szukając guzików czy nici. Gdy w ubiegłym roku zaczęliśmy skanować rodzinne albumy, aby zapisać je w formie cyfrowej zobaczyłam tę makatkę na jednym ze zdjęć przedstawiających moją mamę trzymającą na ręku starszą siostrę. Na ścianie w tle widać te maki, które tak bardzo mi się zawsze podobały. Zdjęcie jest czarno białe, mama ma jakąś ciemną sukienkę, marszczoną przy karczku, jest w ciąży ze mną. Wzrusza mnie łagodny uśmiech mamy, wesoły uśmiech siostry, jakby czekała na towarzystwo do zabaw wszelakich, między innymi do robienia makowych panienek z otwierających się pąków, potem do rozmów.

 A w tle te maki, niezbyt wyraźne, więc nie mogę dostrzec, czy to może tam jest początek tego mojego wzoru.