piątek, 21 września 2018

Prucie i kocie dygresje

Ten post to właściwie post scriptum do postu poprzedniego. Okazało się, że sweter powinien być nieco szerszy i zdecydowanie dłuższy. Po skorygowaniu formy mogłabym po prostu uzupełnić wpis aktualnymi zdjęciami i krótką adnotacją o dokonanych zmianach, ale to wcale nie było takie proste. Skończony i nawet sfotografowany sweter musiałam przecież spruć po pachy, nie dało się inaczej. Nie uśmiechało mi się robić znowu tak samo. Wprawdzie nie ma w moim słowniku nudy, ale tym razem muszę przyznać, że się jej bałam i aby tego stanu uniknąć postanowiłam nauczyć się czegoś nowego. Zawsze podobały mi się swetry w których nieco dłuższy tył łagodnym łukiem łączy się z przodem, ale nie potrafiłam tego zrobić. Zwróciłam się o pomoc do Czarodziejek z wirtualnego świata a one objaśniły mi zasady i udzieliły bezcennych porad, mogłam więc zabrać się do pracy, dość emocjonującej, bo nie miałam pojęcia co też mi wyjdzie i na ile mogę sobie pozwolić, włóczki było wprawdzie więcej niż kot napłakał, ale wystarczająco mało do utrzymania stanu napięcia. Jako że użyta włóczka nie była ani cieniutka ani lejąca to zwyczajnie bałam się, że zrobiony  przeze mnie dół będzie odstawać jak koci ogon. Pamiętam z dzieciństwa, że tak określało się źle wykończony brzeg spódnicy, a ja niezbyt dobrze rozumiałam to porównanie, przecież koci ogon i jego całe ciało są żywe, miękkie i zmienne, zaś materiał sukienki sterczałby tak na stałe. Na szczęście obawy się nie spełniły, udało mi się osiągnąć zamierzony efekt, sweter zyskał  nową formę, rzec by można drugie życie, albo  nawet trzecie, gdyż robiony był z włóczki prutej. I tu nasuwa się kolejna kocia dygresja o tym, że podobno koty żyją dziewięć razy. Niewykluczone, że tę legendę stworzyła jakaś dziewiarka próbująca ogarnąć wszystkie swoje plany, pomysły i zapasy. Wymyśliła tę projekcję gdy spojrzała na kota, a ten kot jak to kot nieważne czy prawdziwy czy narysowany beztrosko bawił się kłębkiem wełny. Jednego życia nie wystarczy, a tu jeszcze czasem trzeba się cofać, tzn. pruć.
A o pruciu było już w starożytności, w Odysei jest przedstawiona taka oto historia, mąż wyjechał w długą podróż, pełną przygód i wyzwań, a jego żona przez wiele lat czekała wiernie. W ciągu dnia tkała, a w nocy pruła. Według Homera to był podstęp, by spławić licznych zalotników, mówiła że najpierw musi skończyć całun. Nie będę odwracać kota do góry ogonem i twierdzić, że było inaczej, Homer rozumiał Penelopę, sam przecież utkał tę postać, a dramaturgię jej czekania zaakcentował pruciem.  A może ona pruć musiała, bo najzwyczajniej się myliła? Zaś zalotników odprawiała, bo raz że męża to już miała, a dwa że po prostu była zajęta. Samo tworzenie tkaniny musiało ją absorbować, a choć nie plątała się po sklepach internetowych jak Odys po różnych wyspach, to na pewno zmagała się z mnóstwem pokus. I nie mogła tak tkać  całymi dniami, oprócz tego musiała też dbać o różne inne sprawy, o to by koty  z kątów powymiatać, by dom nie zmienił się w stajnię Augiasza. Dobra, nie brnę już dalej, bo mi jeszcze ktoś zarzuci, że na punkcie dziergania mam kota. Niespecjalnie by mnie to zmartwiło, tym bardziej że powiedzenie „mieć kota” mocno trąci myszką. A to że z egzotycznych ziół szczególnie cenię una de gato, czyli koci pazur to już zupełnie czysty przypadek. Prezentuję więc optymistyczny sweterek po spruciu i korekcie a także mój nowy dziewiarski nabytek, torebkę na robótkę. Wydana całkiem niedawno korespondencja Wisławy Szymborskiej i Kornela Filipowicza nosi tytuł „Najlepiej w życiu ma twój kot”. Cóż moja robótka też nie może narzekać mając taką torebkę! 



















sobota, 8 września 2018

Optymizm wrześniowy

Z nadejściem nowego roku szkolnego ogarnia mnie fala niepoprawnego jesiennego optymizmu. Nasycona latem nie tylko nie boję się jesieni, ale nawet cieszę się z nadchodzących zmian, nie wybiegając zanadto w przyszłość, w chłód i długą ciemność.
Wrześniowa zmiana  scenografii jest wyjątkowa, szykuje nas na nowe, trudniejsze zadania, ale hojnie wyposaża w potrzebne zapasy. W tej obfitości można wybierać i przebierać, lubię ten czas. Spełniona przyroda się uspokaja, już nie musi nikomu nic udowadniać. Nastroje nabierają subtelności i jednocześnie głębi. Możliwym staje się taki stan, że nostalgia nie gryzie się z entuzjazmem. Dobrze jest poczuć to u progu jesieni. Jeszcze trwa bieganina, spotkania, terminy, twory i przetwory, ale już niebawem czas spowolnieje, nadejdą znane tylko z opowieści długie, jesienne wieczory, godziny rozmów, lektur, rozmyślań, a jeśli umysł znuży się tym błogim spokojem wtedy czmychnie gdzieś w nieznaną stronę i kto wie, może stworzy coś ciekawego. Że to nie tak? Rozum kpi ze mnie: - Ty nadal wierzysz w te iluzje? W niespieszny czas długich wieczorów? Ależ ja wiem, że będzie inaczej, lecz to ani trochę mi nie przeszkadza  snuć takich wizji jak cienkich nitek babiego lata.
W ludzkim świecie chyba nic nie jest dokładnie takie, jak wcześniej założono.
I tu nasuwa się znane powiedzenie – jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach, i to by nawet pasowało, tylko że ja po prostu nie lubię tej sentencji. Po pierwsze dlatego że zniechęca do wyznaczania sobie celów, do planowania. Człowiek może sobie marzyć, może coś planować potem rzeczywistość go wykiwa, a na koniec stwórca wyśmieje. Po drugie ten rozśmieszony pan bóg został najwyraźniej stworzony na obraz i podobieństwo mało życzliwego człowieka, który odczuwa zawistną satysfakcję z cudzych potknięć i niepowodzeń.
Efekt zwykle różni się od planu, ważne by zanadto nie przywiązywać się do swoich wyobrażeń, bo być może to co przyniesie życie będzie lepsze i ciekawsze. Ja na przykład zaplanowałam sobie, że w czasie ponad tygodniowego wyjazdu zrobię sweterek. Zamierzenie jak najbardziej realne, bowiem projekt całkiem prosty, rozmiar mały, druty grube, czasu więcej, bo i podróż i ten czas uwolniony od codziennych zadań. Wyliczenia, początek i formowanie dekoltu przygotowałam jeszcze przed wyjazdem, by potem spokojnie i relaksowo kontynuować pracę, od czasu do czasu dokonując przymiarek na przyszłej właścicielce sweterka. Właśnie z powodu jej towarzystwa miałam z sobą tę, a nie inną robótkę. Plan dobrze przemyślany, codziennie będzie przybywać dzianiny, potem gotowy sweterek trzeba uprać i zblokować, uwzględniłam nawet możliwą nieprzychylność pogody, tak by jeszcze przed powrotem do domu zdążyć zrobić zdjęcia w pięknych okolicznościach przyrody. Taki był plan. Nie udało mi się go wykonać, za to cały wyjazd był nadzwyczaj udany. Cieszę ze wszystkiego, co się działo, z tego czasu spontanicznie planowanych wycieczek i spacerów, nawet tego najdłuższego, cieszę się z każdego dnia, kiedy nawet nie chciało mi  się myśleć o dzierganiu. Nie powiem, że nie tknęłam drutów, parę rzędów przerobiłam, udało się też zmierzyć, w którym miejscu rozdzielić tułów od rękawów, ale resztę zrobiłam już w domu. Historia tego sweterka nauczyła mnie, że plan nie musi być przymusem, tylko wskazaniem możliwości, a to już zupełnie coś innego. Przypominam sobie z czasów szkolnych, jak cieszyły mnie nowe zeszyty, na czystych kartkach chce się ładniej pisać, cieszy samo pisanie i wszystko inne.
No to szczęśliwego nowego roku szkolnego!

A oto sweterek do szkoły, który miałam zrobić dla Eli na wakacjach, a zrobiłam po powrocie.