czwartek, 26 września 2024

Uzupełnienie

Ucząc się obsługi nowego programu do przechowywania i obróbki zdjęć przeglądam moje zasoby, doceniam nowoczesne możliwości i wszystkie zatrzymane dzięki nim chwile. Z   tej ogromnej obfitości zdjęć wyłaniają się różne obszary życia, wracają wspomnienia, obrazy ożywają, pulsują kolorami, nastrojami, zmieniają się miejsca, pory roku, dzieci rosną, serce rośnie.

Jako, że ta strona poświęcona jest mojej dziewiarskiej pasji to na tym wątku zatrzymam się na chwilę. Choć to chyba nie jest odpowiednie słowo, bo wątek można pociągnąć, prześledzić, rozwinąć, lecz ja w to nie wchodzę, nie tym razem. Podczas przeglądania zdjęć z posplatanej dziewiarskiej materii wyławiam rzeczy niekonkretne, lecz prawdziwe, jak refleksy światła na wodzie. Nie mam dystansu do zdjęć związanych z dzianinami i to nie chodzi mi o te sesje na bloga tylko nawet bardziej o zdjęcia robocze w trakcie pracy, jakieś motki, próbki, niby to były zdjęcia na chwilę, a potem do wyrzucenia, a ja patrzę na nie z wielkim zaciekawieniem i wyrzucić nie pozwalam, sobie oczywiście😉

W poprzednim poście pisałam o „użytkowaniu”, o tym jakie to miłe uczucie, gdy widzę zrobione przeze mnie dzianiny w akcji. Cieszą mnie zarówno te rzeczy, które zrobiłam dla siebie i często je noszę, jak i te które poszły w świat. Wspomniany wyżej brak dystansu przejawia się także w tym, że moje prace nie są mi obojętne. Traktuję je tak,  jakby to były dzieci, które choć opuściły już dom, to nadal mają w nim swoje miejsce i swoją przestrzeń. I nie faworyzuję któregoś z nich, ani żadnego nie nie umniejszam, są jakie są. A że architektura Internetu nie ma typowych materialnych ograniczeń to nawet niewielka dzianina może mieć osobny pokój. I choćby potem ślad po niej zaginął, choćbym sama ją spruła i zamieniła w coś innego to na blogu pozostanie ten jej pokój jako post na blogu.

Zatem dziś urządzam pokój dla dwóch dzianinowych dodatków zrobionych tego lata dla Ani.

Powstały one z nadmiaru włóczki zakupionej na większą rzecz i choć nie były wcześniej planowane, okazały się świetnym uzupełnieniem kompletu. Pierwsze zrobiłam ponczo a z pozostałej włóczki wyszła jeszcze niewielka chusta i czapka. Ponczo działo się z rozmachem (pisałam o nim w tym poście) a że miałam sporo  włóczki to obyło się bez obaw, czy aby na pewno wystarczy. W przypadku dodatków musiałam liczyć się z ograniczoną ilością przędzy, za to wybrałam proste i sprawdzone wzory.

 Apaszka miała być całkiem gładka, lecz w trakcie pracy zdecydowałam się urozmaicić jersejową powierzchnię rzędami oczek lewych, efekt jest ciekawszy, ale wciąż bardzo prosty i przy zestawieniu z warkoczowymi wzorami poncza nie wprowadza zamieszania. Z tego samego powodu również na czapkę wybrałam prosty wzór, w oparciu o świetny patent Joli Mazurek na czapkę beanie robioną w poprzek. Zmodyfikowałam jednak o brzegową plisę szydełkową, którą pozwala lepiej trzymać formę i daje dwie opcje noszenia, dłuższą z opadającym tyłem, albo wywiniętą, krótszą,  za to lepiej ocieplającą.

Zastanawiałam się, czy krakowskie zdjęcia czapki po prostu dołączyć do wpisu z bałtycką sesją poncza, ale uznałam, że lepiej będzie zamieścić te rzeczy osobno, raz że zgodnie z kolejnością powstawania, a dwa bardziej spójnie stylistycznie. Ani czapka ani chusta nie załapały się na sesję zdjęciową nad morzem, bo robiłam je dopiero po powrocie. Miałam wrażenie, że powstawały błyskawicznie, zwłaszcza, że poprzednio na drutach miałam zamaszyste ponczo na paru długich żyłkach. Nie tylko ekspresowo się robiły, ale i momentalnie suszyły. Gdy w upalny wakacyjny dzień dopinałam kolejny róg świeżo upranej chusty do słupka, ten pierwszy był już prawie suchy.

 I tak oto pod koniec września, w środku zupełnie innych działań znajdując chwilę na uzupełnienie bloga przywołuję całkiem sporo wakacyjnych wspomnień, nie tylko dzianinowych.