Gdybym miała tworzyć sennik
zamieściłabym w nim takie hasło:
Czapkę czarną wyczarować – blask ujrzysz w oczach obdarowanej
osoby.
I choć z tą czapką się
sprawdziło, nie będę szukać prawdy w sennikach. Powiedzmy, że przyśni mi się
słoń, cóż to będzie znaczyć, czy dokładnie to samo, co ten sam słoń we śnie
pracownika zoo, który codziennie go karmi? Albo jeśli tenże słoń przyśni się żyrafie?
Uproszczenia niewątpliwie
ułatwiają życie, a pewne słowa klucze mogą dodatkowo zwalniać z myślenia. I nie
byłoby w tym nic złego, gdyby się miało wiedzę albo chociaż jakieś wyobrażenie,
co też może być za tym kluczem. W ostatnim czasie w niejednej wiadomości
wysłanej do mnie, do miasta i całego świata, w mailach, w Internecie i na
reklamowych plakatach przewijały się
słowa magia, magiczne, magicznych.. a ja uprzejmie się zapytam co to
znaczy, magicznych świąt to znaczy jakich? Innych niż rzeczywistość? Bajecznie
lśniących, bo mieszkanie zostało uprzednio wypucowane magiczną ściereczką? A
może zjawi się coś czego nie było, jak królik z cylindra wyskoczy szczęście, dobry
nastrój nastanie i miłe chwile? I cudnie, pięknie, jestem za, tylko na tym
seansie po chwili królik znów znika w cylindrze magika, a ja bym chciała czegoś
więcej, a może mniej, ale naprawdę i konkretnie, choćby i wróbla, byle w garści.
Dawniej na wszystkie święta i
okazje mówiło się lub pisało słowa: „zdrowia, szczęścia, pomyślności”. Życzenia
proste i dla wszystkich zrozumiałe, czasem spóźnione ale szczere i zwykle mocno
oklepane. Wtedy jeszcze zdrowie i
szczęcie zdawały się banałem. Lubiłam życzyć po-myślności, bo brzmiało ładnie i
dorośle, a jak wsłuchałam się w jego brzmienie mogłam za myśl się złapać jak za
sznur i beztrosko pohuśtać się na nim. W zestawie słów okolicznościowych były
też powinszowania. Nie podobały mi się i potrafiłam sobie nawet wyobrazić, że
mówię komuś „winszuję”, cóż to za słowo! Prawdopodobnie oderwało się z obcego
świata sztywnej elegancji, a że było dziwne jakieś nie zostało już przyjęte z
powrotem i przyszło mu wyblaknąć razem z pocztówką za kratami kiosku gdzieś na
zapomnianym przystanku PKS.
I jak nigdy nie składałam nikomu powinszowań,
tak i teraz nie przyczyniam się do rozkwitu słowa „magiczny” i do czarta z wiarą w czary, a cała ta magia pusta w
środku.
Rzeczywistość jest znacznie ciekawsza.
Wystarczy spojrzeć na ostatni liść na gałęzi szarpany wiatrem, na topniejący w
dłoni płatek śniegu albo popłynąć wzrokiem za najmniejszą chmurą by poczuć, jak
bardzo ten realny seans jest
fascynujący, ile piękna i sensu odsłania, wystarczy popatrzeć i poczuć to. Bez
instrukcji, bez tłumacza, bez sennika.
A czarna czapka? Wcale jej nie
wyczarowałam, na drutach zrobiłam, prostym ściegiem. A żeby nie była banalna wplotłam fantazyjną błyszczącą włóczką nieregularne pasma. Jako że miał to być
prezent, dziergałam ją bez żadnych konsultacji i przymiarek, miałam do dyspozycji
druty, włóczkę i swoje wyobrażenia, o czapce, o Ewie, o tym co ona lubi, co
może jej się podobać i w czym będzie jej dobrze. To wystarczyło by trafić nawet
z rozmiarem. Poniżej zdjęcia na płasko i mojej głowie, a jak się okazało na głowie Ewy czapka wygląda
jeszcze lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz