Udało mi się skończyć szary
beret, którego początkowy etap pokazałam w poprzednim wpisie. Zdjęcia i słowa
poszły w świat, a w mojej głowie brzmiało jeszcze pytanie o miarę umiaru i
dopisywał się ciąg dalszy. Jeden z wątków nieznośnie domagał się zwrócenia na
siebie uwagi. Temat zamknięty, mówię do niego, trzeba myśleć o czymś nowym, a
ten ani trochę nie zrażony spławieniem podchodzi mnie z innej strony,
skończyłaś czapkę i pasuje ją pokazać, a o czym niby zamierzasz napisać przy
okazji jak nie o mnie, jestem przecież idealnym tematem. Jeśli nie wspomniałam
wcześniej chodzi o minimalizm, to ten wątek tak natarczywie namawiał mnie, by
go zaprezentować. Ja do niego, wybacz, ale jeden berecik to za mało na tak duży
temat jak minimalizm. Ten drąży dalej – a jeden moteczek? A małe druciki? Coś
ci się chyba pomyliło, minimalizm to nie miniaturyzacja. Ten dialog przypomina sceny z życia domowego,
gdy dziecko żąda uwagi zajętego rodzica i zdawać by się mogło, że ostatnie
słowo należy do rodzica, a tu proszę, na czyim stanęło? Przecież ja już o tym
minimalizmie piszę. Niech więc będzie.
W gruncie rzeczy minimalizm to wspaniała
idea, w której znalazł wytchnienie świat przytłoczony przesytem. Idee mają to
do siebie, że są piękne, do tego jeszcze idealne, chętnie przyświecają, choć
bywa też, że sięgają bruku. Nie zamierzam wypowiedzieć na temat minimalizmu
złego słowa, żadną miarą. Nie będę też tego nurtu entuzjastycznie zachwalać
jako najnowszego odkrycia ludzkości. Zwyczajnie nie potrafię podzielić świata
na dwie części, z wyznawcami minimalizmu po jednej stronie, a po drugiej z tą
resztą, która z braku świadomości bądź ulegając słabości do nadmiaru rzeczy
idei minimalizmu nie wdraża. Jakoś trudno się opowiedzieć za określoną opcją. Nie znalazłabym sobie stałego miejsca na
żadnym froncie, nie interesuje mnie też nijaka i bezpieczna strefa pomiędzy i
zajęcie takiego stanowiska, żeby nie narazić się jednym, ani nie podpaść tym
drugim. Jednego dnia ochoczo pozbywam
się niepotrzebnych rzeczy, innego z radością wprowadzam nowe. Wynoszę, wnoszę.
Życie to ruch. Przypływ, odpływ.
Jeśli chodzi o porządek, to nie
ulega wątpliwości, że minimalistyczna kuchnia z jedynym sprzętem w postaci
wyciskarki do cytrusów, równie głośno niegdyś wychwalanej co potem wyśmiewanej,
jest to przestrzeń uporządkowana w sposób tak dalece doskonały, że nie
wypadałoby jej zhańbić trywialnymi czynnościami związanymi z gotowaniem, ze
wszystkimi tymi garami, chochlami, chlapaniem, kipieniem. Spierałabym się też
co do tego, kto lepiej sobie radzi z utrzymaniem porządku, czy mieszkaniec
minimalistycznego wnętrza czy może jednak ktoś otoczony mnogością przedmiotów,
bo albo dobrze czuje się wśród zgromadzonych przez siebie rzeczy, albo ma do
ogarnięcia gromadkę dzieci lub trzech panów w łódce nie licząc psa, a salą
gimnastyczną, hallem i oddzielną jadalnią jakimś zbiegiem okoliczności akurat
nie dysponuje.
Okazało się że wcale nie jestem
osamotniona w takim podejściu. W książce Juliana Barnesa pt. „Pedant w kuchni” narrator podaje
hipotetyczną ankietę dla amatorów gotowania z pytaniem „Ile masz książek
kucharskich?” a. za mało; b. w sam raz; c. za dużo i odpowiada, że dla niego prawdziwe są
jednocześnie dwie odpowiedzi, za mało i za dużo. Taka odpowiedź wydaje mi się
trafna nie tylko w odniesieniu do poradników kulinarnych, ale i do wielu innych
obszarów. Ja mam tak z włóczkami, jednocześnie za dużo i za mało. Trudno przy
zakupie precyzyjnie przewidzieć ile zużyje się na daną dzianinę, pozostaje albo ryzyko że zabraknie, albo reszta włóczki. Raz tak się wahałam ile mam kupić,
pani powiedziała żebym kupiła z zapasem, a jeśli pozostaną jakieś całe motki
mogę wrócić z paragonem i je zwrócić. Ona tak traktuje swoje klientki.
Spotykałam się też w Internecie z akcjami „oddam w dobre ręce”, albo przekaż
coś w dobre ręce, np. do domu pogodnej jesieni. Z resztek można też tworzyć
ciekawe mniejsze formy, można je łączyć w zaskakujących zestawach i
jednocześnie podejmować bardzo ważne decyzje dotyczące nowej włóczki na
następny ekscytujący projekt.
Miłośnik książek choćby miał ich
nie wiem jak wiele to i tak będzie sięgać po kolejne. Czy jest sens wyznaczać
limity? Że niby ograniczeniem jest miejsce i pieniądze? W przypadku książek obydwa
można obejść idąc do biblioteki, oddając część księgozbioru robi się miejsce na
półkach, a wypożyczając książki nie obciąża się budżetu.
Tylko idąc do biblioteki nie zapomnij ubrać czapki, jest zimno.
Beret ten jest dwustronny. Na prawej stronie wyrazisty przypomina koronę, więc gdyby okazała się ona w jakiś sposób uciążliwa i zbyt uroczysta można wywinąć na drugą stronę, gdzie wzór jest łagodniejszy.
i jeszcze zbliżenie na wykończenie, które nie ściska ani nie gryzie.
Książka pod ręką jest jak włóczka w szufladzie - zawsze można sięgnąć... ;)
OdpowiedzUsuńTo chyba Achmatowa powiedziała, że ten kto czyta książkę jest również jej współautorem.
OdpowiedzUsuń