W rozpędzonym, zabieganym świecie dobrze jest znaleźć chwile oddechu i skupienia na czymś, co samo w sobie jest przyjemne i ciekawe, dające trochę wytchnienia i zdrowy dystans do rzeczywistości. Dla mnie jednym z takich obszarów jest pasja dziewiarska. Zdawać by się mogło, że robienie na drutach prowadzi do izolacji, odklejenia od świata i zamknięcia w sobie. To tylko tak może wyglądać na pierwszy rzut oka, bo gdy spojrzy się bliżej, przez oczka dzianiny, nawet te oczka zgubione przypadkiem czy celowo spuszczane na potrzeby wzoru, wówczas zyskuje się inną perspektywę. Z zadziwieniem odkrywa się jak bardzo wszystko ze wszystkim jest połączone, konkretnie i symbolicznie, dosłownie i w przenośni, w czasie i w przestrzeni. Z tej ogromnej sieci powiązań wybieram dziś wątek współzależności, który jakoś tak dobrze mi się splata z prezentowanymi dzianinami, sweterkiem i mitenkami. Mitenki powstały niedawno, a sweterek jeszcze wiosną. Nie przejmuję się rozbieżnością między czasem dziergania a publikacją. Prezentowanie zrobionych rzeczy na bieżąco wiązałoby się z pewną presją no i z zabieganiem, jako że bieżąco i bieganie są to słowa z tej samej rodziny. A skoro mowa o rodzinnych powiązaniach to dzisiejsze dzianiny powstały na życzenie Kingi i obydwie są zrobione w oparciu jej pomysły. Po prostu uwielbiam zamówienia mojej wnuczki, które bywają swojego rodzaju wyzwaniem, sprawdzeniem czy uda mi się zrealizować jej wizję. Miałam kiedyś zamówienie na czapkę „w misie i różne postaci” (klik), sukienkę „w esy floresy”(klik) , sweterek „w lawendy”(klik) i jeszcze parę innych. Zrealizowanie dziecięcego pomysłu nierzadko wymaga ode mnie podniesienia poziomu umiejętności technicznych, ale zawsze dostarcza ogromnej satysfakcji i jest też lekcją prawdziwej kreatywności, rozmachu, konsekwentnego realizowania planu, bez przedwczesnego naginania się do realnych możliwości.
To dla mnie jednocześnie zabawa,
rozwój i przestrzeń do refleksji. Wspomniałam wcześniej o współzależnościach.
To, że robię na drutach zawdzięczam mojej mamie, ona też od kogoś się tego
nauczyła, potem jeszcze wiele innych osób przyczyniło się do tego co jestem w
stanie zrobić dzisiaj. Coś otrzymałam i mogłam to wziąć i rozwijać dalej . W Sieci
jest mnóstwo inspiracji, lekcji, instrukcji, czerpię z tej skarbnicy i jestem
ogromnie wdzięczna tym, którzy uczą, dzielą się swoją wiedzą, doświadczeniem. Mogę
bez zobowiązań korzystać z tego bogactwa na własny użytek, mogę wybierać z
jakiego materiału skorzystać, który bardziej mi odpowiada.
W przypadku testu dziewiarskiego jest
inaczej, dostaję coś więcej, szczegółowy opis, niemal gwarancję efektu,
zobowiązuję się jednak do przestrzegania pewnych zasad, terminowości,
skrupulatności i realizowania projektu zgodnie z zamysłem autora.
Zupełnie inne są reguły gry gdy
przychodzi do mnie z pomysłem moja ulubiona projektantka Kinga, nie dostaję
opisu tylko wizję, bardzo konkretną i wydaje mi się wówczas, że moje zasoby i
umiejętności są niewystarczające, przypominam sobie wówczas bajkę o kocie w
butach i finał z zamianą Czarodzieja w myszkę. Ale to tylko chwila zawahania,
zaraz potem przystępujemy do ustalania szczegółów, czasem do negocjacji i gdy tylko
zabieram się do pracy nad dzianiną czuję dziecięcą radość i wdzięczność za to,
że mogę realizować całkiem nowy projekt. Zielony sweterek z dyndającymi
listeczkami, i gałązkami czereśni w dwóch różnych odcieniach nie stanowił
wyzwania pod względem technicznym, kluczowe było tutaj dobranie dwóch jaskrawych
zieloności i wykonanie owocowo listkowego motywu. Sweterek zrobiony został od
dołu, z kawałków, które potem pozszywałam, dorobiłam plisę i dekoracyjny motyw.
Sama nie sięgnęłabym po te kolory, ale gdy zobaczyłam je w dzianinie wręcz
poczułam jak w harmonijną całość zgrały się ostre tony zieleni z mocnymi
akcentami czerwieni i ciemnego różu. Nieźle to wymyśliła!
Mitenki są naszym wspólnym
projektem, Kinga narysowała jak mają wyglądać, a ja zaproponowałam kolorystykę dopasowując
ją do kurteczki.