Oczywiście każda rzecz jest inna,
powstaje z innej przędzy, z innego wzoru, w innym czasie, o każdej mogę coś
napisać, i tak powstaje ten blog, trochę
konkretu, trochę skojarzeń dowolnych. Zawsze jednak punkt wyjścia stanowi jakaś
dzianina, to wokół niej snuję rozważania.
A dziś w temacie dzianinowym nieco
inaczej, pokazuję jedną rzecz, a więcej czasu poświęcam innej, nieskończonej i
niefotografowanej.
Gdy pewnego popołudnia sięgnęłam
po druty z nadzieją na dobrze znany stan lekkiego odprężenia i przyjemne
poczucie sprawczości stało się coś wręcz przeciwnego. Praca, której poświęcałam
wiele wolnych chwil od stycznia, czyli patchworkowa narzuta z resztek włóczek
to rzecz technicznie dość prosta. Wydawało mi się, że będzie przybywać sama i
ani się obejrzę a powstanie kolorowy pled i puste przestrzenie w miejscach po
zapasach. Chociaż nie bałam się śmiałych zestawień to jednak moje poczucie
koloru nie pozwalało na miksowanie włóczek „jak leci”. No i zaczęły się schody.
Mogłam ułatwić sobie sprawę nowym zakupem, ale byłoby to sprzeczne z pierwotnym
pomysłem.
O każdej wykonanej ręcznie pracy
można powiedzieć, że jest niecodzienna, ale pod tym określeniem może ukrywać
się zachwyt, zazgrzytanie zębami albo tylko
lekkie uniesienie brwi. Takie reakcje to
nie tylko ocena gotowego wytworu, one pojawiają się jeszcze przed powstaniem
dzianiny, wyobrażam sobie projekt, wzór, łączę kolory i albo podążam za pomysłem
albo się z niego otrzepuję. Czasem to
drugie rozwiązanie wchodzi w życie później, gdy już jest więcej dzianiny. Wtedy
trochę boli.
Dziergając któryś kolejny kwadrat
zdałam sobie sprawę, że mam za mało materiałów na harmonijne zestawienia
kolorów, odłożyłam więc tę pracę. Gdy jednak pojawiła się ochota na
dzierganie znów zajęłam się patchworkiem. Robiłam właśnie czerwony kwadrat i z
całą jasnością uświadomiłam sobie że nie mam już zapału do tego projektu. Straciłam
entuzjazm, ale nie straciłam serca, wiec co dalej? Odłóż to, podpowiedziała mi Weronika
i tak też zrobiłam. Nie schowałam zrobionych kwadratów zbyt głęboko. Po prostu odłożyłam, jednocześnie dając sobie
przyzwolenie na inne projekty. Myślę, że kiedyś do tego patchworku wrócę,
niewykluczone, że po kolejnym przeglądzie stanu posiadania jakiś zaplanowany i nie
zrobiony jeszcze sweter idealnie uzupełni jego kolorystykę.
Z okazji tego wspomaganego olśnienia,
żeby nie robić nic na siłę, postanowiłam
pokazać zrobiony na drutach abażur do starej, sprawnej jeszcze lampy. Już
dobrych parę lat temu stan zużycia papierowego klosza przypominał kloszarda, nie
wysłałam go jednak na śmietnik, tylko do piwnicy. Gdy okazało się, że właśnie
tego typu lampa jest potrzebna zaproponowałam właśnie ten egzemplarz, choćby na
okres przejściowy. Wystarczyło tylko kupić taki sam abażur, niestety nie było
to możliwe, w tym samym sklepie były wymienne klosze w różnych kształtach i
rozmiarach, ale żaden nie nadawał się do
naszej lampy.
Zrobiłam więc ażurowy abażur z
nieregularnej bawełny. Dobieranie włóczki, ściegu i samo dzierganie było miłym
doświadczeniem. Po przymocowaniu góry okazało się, że światło bezpośrednio z
żarówki jest zbyt ostre i trzeba go czymś rozproszyć, wstawiłam więc warstwę
białego bristolu. Nie jest to idealna forma, ale jeśli ktoś zechce to poprawić
nie będę zabraniać, a nawet chętnie pomogę, w części dzianinowej ma się
rozumieć.
A oto abażur, w świetle dziennym oraz wieczorową porą
z zapaloną żarówką.