Czasami mam wrażenie, że coś dziwnego dzieje się ze słowami, którymi opisujemy rzeczywistość. Dawniej idealne, dobrze dopasowane i tak wygodne, że w ogóle się o nich nie myślało z czasem zaczęły się gdzieniegdzie przecierać, tu i ówdzie uwierać, stawać za ciasne albo za wielkie.
Czas wciąż płynie, choć częściej mówi się, że leci, a chyba najczęściej,
że pędzi. Patrząc na płynący w oddali statek nie widzimy jego ruchu, wnioskujemy
o nim dopiero po zmianie położenia na horyzoncie. Właśnie tak uświadamiamy
sobie upływ czasu, porównując jakieś punkty, dni, miesiące, wydarzenia. Dopiero
była sobota, a już kończy się kolejna. W mgnieniu oka minął tydzień! Czas
płynie, jak rwący strumień, jak leniwa z pozoru rzeka, płynie, wciąż płynie. Lubię
zatrzymać się nad wodą i popatrzeć w jej nurt, wsłuchać w jej szum, zauważyć
refleksy światła i zmianę kolorów na tafli, czasem rzucić kamyk albo patyk i
obserwować co się dzieje. To wszystko wpływa kojąco na ciało, umysł i duszę. Wpływając
obmywa zmęczone zgiełkiem myśli, wlewa spokój, nadzieję i radość. To dopiero
siła! Opisując chwile zadumy nad wodą, w wyobraźni odtwarzałam tę scenerię i
choć nadal siedziałam nad klawiaturą poczułam dobroczynne działanie natury.
Od dawna wiedziałam, że to działa, że mamy wpływ na swoje
myśli, że ważne jest, czym karmimy umysł. W zasadzie nic nowego, a jednak znów się
zdziwiłam, co innego wiedzieć o czymś, co innego to przeżywać.
Usiadłam do pisania z zamiarem
podsumowania ostatniego miesiąca. Chodziło mi nie tyle o wyspowiadanie się co
do jednego oczka z popełnionych lub zaniedbanych dzianin, co o aktywności dziewiarskie z
akcentem na trudne do opisania wrażenie upływu czasu. Ten kwiecień minął mi jakoś
tak szybko, bardzo szybko. Jak struś pędziwiatr? Jak z bicza trzasnął? Jak to
opisać? Nie umiem znaleźć odpowiednich słów, dobrze znane zwroty zdają się nie
nadążać za tym tempem, a za wzmacniaczami typu totalnie, mega, turbo, hiper, super,
na maksa, ekstra jakoś nie przepadam. Zwrot „czas płynie” zdaje mi się za
słaby, lecz gdy przypatruję mu się bliżej dostrzegam jego siłę i głębię, bo
nawet wolno płynący czas drąży rzeczywistość. Samo myślenie o upływie czasu
może powodować odczucie jego spowolnienia. Więc zamiast rozkręcać się z
narzekaniem na nienadążanie skupiam się na bieżącej chwili.
A tymczasem mija kwiecień, miesiąc co przeplata. Mógłby być miesiącem
dziewiarstwa. Czasem ktoś mnie zapyta, co dziergasz, co robisz, co szydełkujesz,
czasem co szyjesz. Nie przypominam sobie jednak pytania co ty pleciesz?
Mogłabym odpowiedzieć trzy po trzy, albo dwa na dwa, zwykły ściągacz, w
zależności od tego, co miałabym na drutach😊 Lecz chyba dobrze, że nikt tak nie pytał, bo
w podtekście byłoby podejrzenie, że gadam bez ładu i składu. Tego roku w
kwietniowej pogodzie było dużo zimy, nieco wiosny i ani trochę lata.
Kolorowy patchworkowy koc zaczęłam robić wiele miesięcy temu. To mój drugi włóczkowy
patchwork, pierwszy był łączony z mniejszych kwadratów, pokazywałam go tutaj.
Tym razem postanowiłam dziergać od razu całość, gdyż uznałam, że lepiej będą wyglądać
zarówno łączenia kwadratów jak i skośne linie ujmowania oczek. Takie rozwiązanie
jest trochę trudniejsze, gdyż nie można zmieniać
układu elementów, a poza tym z każdym przybywającym kwadratem dzianina robi się
coraz większa i cięższa, mniej mobilna. Pod koniec to nawet przemieszczanie się
po mieszkaniu było nieco uciążliwe, bo o zabraniu tej robótki do torebki dawno
zapomniałam😊 Dobierając na bieżąco kolory musiałam mieć
pod ręką różne włóczki, i choć paleta była od początku określona to jednak
objętościowo zajmowała sporo miejsca i trochę mi to przeszkadzało. Gdy tak ten kwiecień
mijał szybko, a chłody mijać jakoś nie chciały ja postanowiłam, że do końca
miesiąca koc będzie gotowy. Skończyłam go wczoraj, a dziś przy pięknej wiosennej
pogodzie udało się zrobić zdjęcia.