W pierwszych słowach mojego listu donoszę, że nie brakuje mi letnich atrakcji, dobrej pogody, jeszcze lepszego towarzystwa, zmian tych planowanych i takich znienacka, pracy koniecznej i nie tylko takiej, nowych pomysłów i dawnych smaków. Po prostu pełnia lata. Chociaż jakoś tak wcześniej robi się ciemno. Zmrok zapada jak kurtyna, choć nikt nie chce końca przedstawienia.
Dni już wyraźnie zaczynają się
kurczyć, lecz przez obfitość owoców i bujność kwiatów nie rzuca się to jeszcze
w oczy. Te krótsze dni łatwo wyjaśnić rytmem pór roku, ale co z tym kurczącym
się czasem? Czy to obiektywne zjawisko astronomiczne czy może sami sobie
gotujemy ten los ilością zadań do zrobienia i nadmiarem bodźców wszelakich? Tak
wiele się dzieje wokół, tyle jest rzeczy do przejrzenia, przeczytania,
przemyślenia, przegadania, przebrania, przełożenia, przeliczenia, przekopania,
przesadzenia, przetworzenia, przemeblowania… prze… prze.. przepraszam, czy to
aby nie przesada? Może warto przestać czasem, tak po prostu, bez obawy, żeby
czegoś nie przespać. Swoją drogą SPAnie jest niezwykle cenne, cudownie działa
też SPAcer. Jedyne w swoim rodzaju, ekskluzywne SPA.
Gdy ostatnie upały dawały się już
dość mocno we znaki postanowiliśmy wybrać się za miasto. Obawiając się, że w
wielu miejscach może być również gorąco, zdecydowaliśmy się na spacer po
chłodnej dolinie. Przyjemnie było tak iść wzdłuż szumiącego strumienia, dziwić
się wciąż mocno mokrej trawie, zachwycać barwami i kształtami kwiatów, słuchać śpiewu
ptaków. Nigdy nie traktowałam spacerów jako „pokonywania dystansów”, to raczej
dystans sam do mnie przychodził. Idąc do lasu czy do parku zostawiałam swoje i
nieswoje sprawy, dystansując się do nich, zapominając nawet na czas jakiś, a bywało
też, że samo spojrzenie z innej perspektywy pomagało znaleźć rozwiązanie.
W tych spotkaniach z naturą lubię
też to, że uspokajam umysł i uwalniam się od wielu spraw. Wiem, że zaraz potem
do nich wrócę, ale póki mogę chłonę ten
bezcenny spokój. Przychodzą myśli albo pytania, po których świat wydaje się
inny, jeszcze ciekawszy. Wsłuchując się w szmer płynącej wody zastanawiam się,
czy strumień wie, że są to najczystsze tony, najlepiej dobrane do tego miejsca
i czasu a także przemywające umysł i duszę tego, kto tych brzmień posłucha.
A pająk zajęty tkaniem sieci, bez żadnego wzoru i schematu, czy on zdaje sobie sprawę z naszej obecności i głośno wyrażanego podziwu? Żwawo uwija się z kolejnym okrążeniem i nie wygląda na to, by popisywał się swoją wirtuozerią i w duchu kpił z wszystkich moich dziewiarskich zasobów, pudeł zapasów, drutów, pism, instruktaży. Całe szczęście, że nie pokazuję dziś ażurowej chusty, bo po tych pięknych pajęczynach w lśniącej rosie, które wyglądały jak drogocenne naszyjniki albo żyrandole rozświetlone porannym słońcem nie ośmieliłabym się prezentować pajęczynopodobnych wytworów moich rąk.
Nie jestem w kwestii splotów tak pewna, precyzyjna i niezależna jak pająk, natura nie wyposażyła mnie w gruczoły przędne, ale mam dość szeroki wachlarz możliwości, mogę sięgać po odmienne materiały, wzory i faktury. Mogę uczyć się nowych rzeczy, choćby na początku wychodziło nieporadnie. Mogę eksperymentować, albo powtarzać to co sprawdzone, dziergać bezrefleksyjnie albo bawić się w meta refleksję.
Lubię mieć coś na drutach, tak by
w dowolnej chwili sięgnąć po tę relaksującą czynność i przerobić choć parę
rządków. Żeby to jednak było możliwe, trzeba mieć jakąś zaczętą pracę. Nie
wystarczy mi jednak jeden projekt, często mam w trakcie dwa albo więcej, poza
tym lubię myśleć już o kolejnych.
Tak się złożyło, że w ciągu ostatnich tygodni o wielu dzianinach tylko myślałam, ale na drutach miałam jedną jedyną rzecz. Dzięki temu udało mi się skończyć dawno już zaczęty kardigan z miękkiego kaszmiru. Z tej włóczki, tylko w innym kolorze robiłam już jasnoszary sweterek - klik.
Cienkie druty, cienka włóczka z jeszcze cieńszą dodatkową nitką i nieśpieszna praca. To miał być bardzo prosty kardigan, bez bogatych wzorów, ale też nie gładki jersey, wybrałam spokojny wzór, wykorzystywany przeze mnie już wielokrotnie andalusian stich. Wykańczanie swetra bezszwowego robionego od góry jest szybkie i przyjemne. A na koniec jeszcze wisienka na torcie - guziki. Tak bardzo lubię dobierać guziki do dzianiny, że zastanawiam się czemu częściej nie robię zapinanych rzeczy. Tym razem ze wszystkiego co oferowała moja domowa puszka z guzikami i dwie okoliczne pasmanterie wybrałam niewielkie guziczki w kolorze dojrzałych wiśni, zasuszonych na słońcu. Jadłam takie kiedyś. Z kwestii technicznych - sweter robiony w całości od góry, a plisy zapięcia i dekoltu dorabiane na końcu, rękawy zakończone sposobem włoskim.
A oto i sweter, sfotografowany na
zupełnie innym już spacerze.