Pierwszy listek tej niezwykłej chusty zaczęłam w przeddzień wyjazdu nad morze. Miałam nadzieję, że skończę go w przednoc i zdążę wyspać się przed podróżą, podczas której, jak gdyby nigdy nic, wyciągnę druty i nastąpi ciąg dalszy dzianiny. Sam początek pracy, pierwsze czytanie opisu, własne pomyłki i ich szukanie a potem poprawianie, zajęły mi znacznie więcej czasu niż przewidywałam. Nawet nie przyszło mi wtedy do głowy, że będzie dotyczyło to całej pracy nad chustą. Tamten brak skupienia tłumaczyłam sytuacją, przypominaniem sobie czy wszystko spakowane, tym dziwnym stanem gdzieś pomiędzy, właściwie już nie tu, a jeszcze nie tam i dziecięcą radością, że naprawdę jedziemy nad morze! Ta myśl mnie rozpraszała i zarazem osładzała skutki tego rozproszenia.
W taki dzień nawet
drobne potknięcia w dzierganiu mają
posmak beztroski. Nic przecież nie muszę, i nikt mnie nie goni, no może tylko ten
wewnętrzny poganiacz, a może hipnotyzer przekonujący, że skoro jadę na tak
długie całotygodniowe wakacje to spokojnie mogę zrobić dla siostry tę chustę,
jeszcze przed pandemią obiecaną.
Choć uwierzyłam, że to jest możliwe i nawet wyobrażałam sobie
zdjęcia gotowej chusty na plaży, to jednak będąc nad morzem dałam się pochłonąć
aktywnościom innym niż dzierganie i do dziś czuję ich wszystkie dobre skutki,
ale też niedosyt. Wydaje mi się, że w nieskończoność mogłabym iść wzdłuż plaży,
wsłuchiwać się w łomot fal albo ich łagodny szum, wpatrywać w bezkres błękitów i zieleni oraz wdychać
tę świeżość i głęboki, żywy spokój. Dobrze jest przywoływać takie obrazy, by
poczuć odprężenie, lecz gdy dopada człowieka zmęczenie wówczas morze wydaje się
jeszcze bardziej odległe, a wakacyjny luz jakąś abstrakcją. Tego roku oprócz
muszelek i kamyków znalazłam na plaży ciekawą myśl. Napierające, wzburzone fale
najpierw zamieniały ciemny błękit wody w rozpryskaną, bujną, jasną pianę, energicznie
unosiły się wyżej i opadając stamtąd wylewały na plażę, by za chwilę wycofać
się spokojnie i zrobić miejsce dla kolejnej fali. W tym miejscu powierzchnia
plaży stawała się idealnie gładka, bez żadnych śladów. Muszelki i kamyki dałam moim
wnuczkom, ale ten obraz zostawiłam sobie jako cenną pamiątkę. Popatrzeć na
swoje wzburzone myśli jak na tę falę, pozwolić im pobuzować i potem zobaczyć ich
wygładzoną powierzchnię.
Innym wspomnieniem z tych wakacji jest chusta, którą skończyłam
parę tygodni po powrocie.
Powstała ona w oparciu o projekt Alfaknits "Greenhouse knits 7 shawl". Na pierwszy rzut oka ta oryginalna dzianinowa forma wydaje się niezbyt skomplikowana do wykonania, ot francuz z dodatkiem ażurowych motywów. Okazuje się jednak, że jest to wzór czasochłonny i nieintuicyjny. Teraz już wiem, dlaczego tak urzekł mnie ten projekt, z pozoru prosty i bezpretensjonalny. Jego tajemnica tkwi w tym, że liście nie są symetryczne i właśnie dzięki temu wyglądają tak naturalnie. W dzierganiu oznacza to potrzebę większego skupienia uwagi na wzorze, w połowie jednego listka pojawia się początek drugiego, toteż nie jest oczywiste kiedy motyw się kończy, a kiedy zaczyna. Nie da się robić tego automatycznie, więc licznik rzędów okazuje się bardzo pomocny.
Wykorzystana włóczka to Karina - ręcznie farbowana wełna merynosowa
z dodatkiem kaszmiru i nylonu.
Włóczki Warmii dotychczas znałam tylko z widzenia a i to
jedynie przez szybę monitora. Wystarczyło to jednak, żeby się czasem
pozachwycać czy to włóczką w nowych motkach czy we wspaniałych pracach innych
dziewiarek. Ucieszyłam się ogromnie, gdy Kasia wybrała na swoją chustę Włóczki
Warmii właśnie, w kolorze Tymianek. Ta piękna włóczka stała się dodatkiem do
moich wakacji, na tyle luksusowym, że nie ryzykowałam zabierania jej z sobą na
plażę, aby między szlachetne włókna nie nawpadało piasku. Zaglądnęłam właśnie
na stronę producenta, by sprawdzić czy poprawnie zapisałam nazwę i moją uwagę
przykuły słowa „włóczka niewiarygodnie miła
w dotyku, z delikatnym puszkiem i jedwabistym połyskiem”. To prawda. Puszek
i połysk być może da się zauważyć na zdjęciach, ale tę niewiarygodną miłość w
dotyku warto poczuć. Gdyby jeszcze ta wspaniała wełenka była na tyle domyślna,
że leżąc obok wydrukowanego opisu sama zamieniałaby się w chustę to miałaby
jeszcze nadmorską sesję zdjęciową na tle tańczących fal. Od początku do końca
chustę zrobiłam jednak sama i gdy była już gotowa znów zabrałam ją nad wodę.
Tym razem nad jezioro, niedaleko miasta.