środa, 29 grudnia 2021

Moje dziewiarskie abecadło. K jak kocham, L jak lubię.

 Kogo kocham, kogo lubię temu coś na drutach robię😊

Moim wnukom wydziergałam na gwiazdkę kolorowe skarpetki, robiłam je z przyjemnością, bez pośpiechu, bawiąc się łączeniem kolorów i ucząc się niewidzialnego łączenia naprzemiennych paseczków. Od początku wiedziałam jakie wybrać kolory, czerwony połączyłam z różowym i pomarańczowym, a jodłową zieleń z omszałym błękitem. Ciepłe, ogniste barwy jakoś tak same działały rozweselająco, a w tonacjach zielonych dla zabawnego efektu zrobiłam skarpetki różniące się kolorami pięt i palców. Na jednym z jesiennych spacerów po lesie udało się zrobić zdjęcia, na sesję i na niniejszy wpis załapały się także dwie pary skarpet, które zrobiłam dla siebie. Jedne z wielokolorowej włóczki skarpetkowej Alize w odcieniach różu i fioletu a drugie z mieszaniny dziwnych resztek. Koniecznie chciałam nauczyć się pięty metodą bumerang, akurat wtedy potrzebowałam ostrych kolorów, a zwłaszcza pomarańczowego akcentu, bazową włóczką, z której zrobiłam ściągacz, piętę i palce była novita nalle w agrestowym kolorze, a reszta to resztki resztek.  W trakcie dziergania trochę obawiałam się kontrastów, ale czułam że to dobry zestaw - beż, bordo i granat  w połączeniu z kolorem pomarańczowo rudym przypominającym ziarna kukurydzy. Skarpety stwarzają ogromne pole możliwości w łączeniu wielu barw w nieoczywiste i nieoczekiwane zestawienia, a to daje wielką frajdę.

Wszystkie te skarpety cieszą oczy kolorami. Zdjęcia kojarzą się z kalejdoskopem, z karnawałowym korowodem. W moim dziewiarskim abecadle koniec roku zastaje mnie pomiędzy literami K i L. Kolekcja skarpet, którą dziś pokazuję ilustruje jak bardzo lubię robić skarpety. Nadal lubię większe formy, ale teraz coraz częściej między innymi projektami dziergam skarpety.

I to byłoby na tyle tego roku.

Wszystkim czytającym życzę, aby kolejny rok wypełniony był kochaniem i lubieniem😊




























poniedziałek, 27 grudnia 2021

Pierniczki

Przygotowywane przed świętami, jeśli tylko nie zostaną wcześniej zjedzone, mogą przetrwać jeszcze długo nie tracąc swoich walorów. Mogą być pierwsze albo ostatnie wśród świątecznych słodyczy i dekoracji. Wydziergane przeze mnie pierniczki choć polukrowane błyszczącą włóczką nie skusiły nikogo do konsumpcji, ale też nie takie było ich przeznaczenie. O zrobienie pierniczkowego ludzika poprosiła mnie wnuczka kilka tygodni temu, gdy ściany jej przedszkola zaczęły się wypełniać niewiarygodną wręcz obfitością świątecznych dekoracji. Z samego tylko licznika zamontowanego prawie pod sufitem w przedsionku zwisało kilku Mikołajów, a jeden z nich miał taką minę, jakby chciał mnie zapytać, czy wiem ile diabłów zmieści się na główce od szpilki, drugi również wydawał się filozofem, a gdy spojrzałam na minę trzeciego zawstydziłam się moim ograniczonym pojmowaniem fizyki, uzależniającym ilość przedmiotów w danym pomieszczeniu od powierzchni owego lokalu. W fizyce kwantowej nie takie rzeczy się dzieją bez dylematów i sprzeczności. Przegryzając smakowitego pierniczka zastanawiam się czemu wchodzę w takie tematy, przecież nie znam się na fizyce, ani na zakrzywieniach czasoprzestrzeni ani teoriach strun, ba.. nawet wiele podstawowych zjawisk fizycznych przyjmuję na wiarę. Być może kiedyś zasypię luki mojej ignorancji (nie ma to jak optymizm w odniesieniu do własnych możliwości😉) a tymczasem zamknę ten temat i drzwi przedszkola, przepraszając wcześniej  Mikołaja, że nie podyskutujemy, w każdym razie nie w tym wymiarze.

Kinga poprosiła mnie o włóczkowego, pierniczkowego ludzika, którego mogłaby powiesić na swoim wieszaku w przedszkolu, narysowała jak ma wyglądać, a ja za pomocą szydełka zrealizowałam jej pomysł. Udało mi się odtworzyć kolorowe detale, a nawet wyraz twarzy ludzika😊 Z rozpędu zrobiłam jeszcze dwa brązowe, lukrowane pierniczki – serduszko i ludzika. A oto cała trójka:










niedziela, 19 grudnia 2021

Albatross

Realizowanie pasji wynika z własnych wyborów, podjętych decyzji i konkretnych działań. Podoba mi się to, ja wybieram, ja decyduję, ja kupuję, ja uczę się, ja tworzę, ja, ja. Jednak kiedy rozwija się pasję można przekonać się, że to „ja” jest częścią większego systemu. Owszem to ja wybieram, często dla siebie, w zgodzie z sobą, ale jednak często dla kogoś, po coś, moją wiedzę i doświadczenie zawdzięczam wielu innym ludziom. Rozwijając pasję umacniam relacje międzyludzkie, lepiej poznaję siebie i poznaję nowe osoby. To jest coś wspaniałego, coś co daje mi wiele radości. Cieszy mnie, gdy mogę dać innym trochę twórczej radości i realnego ciepła w postaci dzianiny. Pasja dziergania ma oczywiście materialny włóczkowy wymiar, zdawać by się mogło całkiem konkretny, łatwy do określenia, przewidywalny. Zdziwilibyście się! To dżungla możliwości, wciąż niepoznana do końca. Ta sama wełna cudowna w jednym projekcie w innym może okazać się krnąbrna i wredna, czasem nitka z pozoru szorstka w dzierganiu staje się uległa, a w samej dzianinie rozkwita. W mojej podróży z drutami doświadczyłam wielu przygód, często ponosiła mnie dzika radość, ale i niejeden raz musiałam zawracać z drogi. Warto było, dzięki temu nauczyłam się całkiem sporo, na dobre oswoiłam wiele technik, które niegdyś wydawały mi się przerażająco trudne. Realizując różne projekty poznawałam nowe przędze i przy okazji udomowiłam sporo gatunków włóczek.

Zdawać by się mogło, że teraz po omacku mogę poruszać się w gąszczu pomysłów i inspiracji, naturalnie w zakresie swoich możliwości. Z pewną taką śmiałością podchodzę do nowych projektów, wiem jednak że nawet na znanym gruncie mogą pojawić się niespodzianki, toteż zawsze potrzebne są uważność i skupienie.

Moja ostatnia przygoda dziewiarska ma za sobą dwa przełomy, jeden związany z włóczkami, drugi z warunkami atmosferycznymi. Wiadomo, że na pogodę nie mamy wpływu, nawet nieodległe prognozy nie zawsze się sprawdzają, ale i w świecie włóczek działają dziwne żywioły.

Stadko młodych motków w kolorze koralowym wydawało mi się idealne na nowy sweter zaprojektowany przez Elaine Welsh z WoolyCottage. Nabrałam oczka łącząc dwie różne włóczki, zrobiłam próbkę idealnie pasującą do wymogów projektu i ochoczo przystąpiłam do pracy. Cieszyły mnie stonowane i zarazem żywe barwy oraz lekkość dziergania. Z przyjemnością czytałam staranny i pięknie opracowany opis swetra Albatross, wchodziłam w każdy załączony link, bardziej z ciekawości, czy robię tak samo niż z potrzeby instruktażu. Zazwyczaj dziergam tak jak zostałam dawno temu nauczona, ale proces ten nie został według mnie zakończony, wciąż uczę się nowych rzeczy i bardzo wiele wciąż przede mną. Rozwijam warsztat bazując na utrwalonych nawykach, a te jak wiadomo mają ogromną siłę. Co jakiś czas lubię zweryfikować te nawyki, przyglądnąć się swojej pracy z boku. Doskonałą okazją do tego jest udział w teście dziewiarskim. Już sam fakt zobowiązania się co do terminu jest mobilizujący, jednak najważniejsze jest dzielenie wspólnej pasji i skupienie na własnej pracy. Jak już wspomniałam, zaczęło się lekko, gładko i przyjemnie, pierwsza przymiarka podtrzymała ten stan. W pewnym momencie spostrzegłam, że jednej z włóczek trochę za szybko ubywa, nie martwiłam się jednak, bo miałam jakiś zapas, a gdyby i tego było mało mogłam dokupić parę motków dostępnej i popularnej marki.  Dziergałam więc na luzie, aż przyszło mi zmienić motek, a że był on z innej serii farbowania to poniżej pasa pojawiła się wyraźna różnica. Jeszcze nie płakałam. Mogłam zastosować metodę naprzemiennego łączenia różnych nitek, nawet spróbowałam robić tak rękaw, było to jednak zbyt męczące. Miałam nadzieję, że motki które zdecydowałam dokupić będą takie jak zrobiona już część swetra. Czekając na dostawę przesyłki, którą spowolnił żywioł handlowy „black Friday” uświadomiłam sobie, że nie mam planu B. Gdybym robiła ten sweter tak sobie zwyczajnie bym go zostawiła. Ale test to termin, zatem od nowa zaczęłam buszowanie we własnych zapasach i zadziwiająco szybko znalazłam nowy zestaw włóczek, które od dobrych paru lat wylegiwały się w szafie. Puszystą wełenkę z delikatnym połyskiem każdego roku zamierzałam zamienić na sweter, pomysły się zmieniały, a precel leżał i czekał. Wreszcie przyszła jego pora, do tej wełenki dodałam ultracienką niteczkę ze szpuli i zaczęłam Albatross od nowa, tym razem w błękitach. A róż? Cóż, musi poczekać na swój moment, na właściwy projekt, może letni ze względu na sporą zawartość bawełny. Cała ta zmiana ta wyszła swetrowi na dobre, bo z nowych włóczek powstała dzianina dużo milsza i lżejsza. Może też taka jest natura tych moich włóczek, że potrzebują  długiego czasu inkubacji. Jeśli o mnie chodzi to nie boję się zwrotów akcji, nawet jeśli towarzyszy im spora dawka adrenaliny. Jak napisałam wcześniej podczas pracy nad Albatrossem zaskoczyły mnie dwie rzeczy, włóczka i pogoda. Udało mi się przed terminem skończyć sweter i zostało jeszcze ostatnie ważne zadanie czyli wykonanie dobrych zdjęć. Na tym etapie kluczową rolę odegrała pogoda. Przygotowałam się do sesji plenerowej jak umiałam, ubrałam pod sweter dwa długie rękawy, ciepłą spódnicę. Zdjęcia nie wyszły źle, nawet zostały skomplementowane przez projektantkę, ale mnie jakoś nie dawały one spokoju. Z mężem zaaranżowaliśmy na szybko tło i powstało kilka zdjęć, na których nie kulę się z zimna. 

Dziękuję serdecznie Elaine za zaproszenie do testu, a wszystkim testerkom za sympatyczną współpracę i dobrze spędzony czas. A oto mój Albatross.






 










 


sobota, 4 grudnia 2021

Komu komin?

Kiedy latem wybierałam się w myślach w niedaleką dziewiarską przyszłość, wszelkim ciepłym wełenkom, alpakom i kaszmirom rezerwowałam miejsca na czapki. Miękkie i puszyste motki wyglądały na zadowolone z takiego przeznaczenia, a ja wyobrażałam sobie jakie zastosuję wzory, z czym będę łączyć kolory. Kiedy przyszła jesień, zrobiłam sobie dwie czapki, jedną trochę wariacką, drugą elegancką (obydwie można zobaczyć w tym poście) po czym druty zapomniały o czapkach.  Tematem wiodącym stały się kominy, będące najpraktyczniejszym rozwiązaniem do ocieplenia szyi. Niemal prosto z drutów szły do użytkowania, tylko najpierw prałam je i suszyłam, nie było czasu i sytuacji na  specjalne zdjęcia. Wyjątkiem w tej kolekcji był komin dla Kubusia, który sfotografowany został na Karolu przed wysłaniem przesyłki. Kubuś to kuzyn Karola i mój uroczy klient, któremu zrobiłam kiedyś ten kocyk. Komin dla Karola nie miał sesji naczłowieczej, tylko szybkie zdjęcia na płasko.

Kolejny Komin zrobiłam dla siebie, potrzebowałam czegoś pasującego do dwóch ciepłych sukienek, co pozwoliłoby mi częściej z nich korzystać bez obawy, że szyja zmarznie, bez szukania szarej apaszki czy szalika. Zaspokoiłam też przy okazji ciekawość nowego wzoru ażurowego, który spodobał mi się już dawno temu. A sam komin jak się okazało pasuje nie tylko do sukienek.

Komu jeszcze komin? Wojtkowi, on wprawdzie ma mozaikowy komin z ubiegłego roku (pokazywałam go tutaj), ale na niego jeszcze za ciepło, a na gołą szyję za zimno, toteż postanowiłam zrobić coś nieco lżejszego, również w kwestii koloru. Miłym zaskoczeniem było połączenie ciemnej, cieniowanej bawełnianej włóczki z jasnym beżem. Ta ciemniejsza nitka to egipska bawełna w kolorze birch bark, czyli kora brzozy. Zastosowałam mój ulubiony strukturalny ścieg na rosyjskich stronach zwany „polskim ściągaczem” i otrzymałam bardzo naturalny efekt, rzeczywiście przypominający korę brzozy.

I na koniec komplet dla Oskara, komin i czapka.  Kluczowe w tym komplecie było znalezienie koloru pasującego do kurtki. Udało się, ale jak okazało się już po opłaceniu zamówienia, w sklepie nie było tyle włóczki, nie było też zainteresowania problemem klienta😉 musiałam więc zmienić koncepcję, postanowiłam dołożyć jakieś paski, ale pasującą parametrami czarną włóczkę dokupiłam już w dużo milszym sklepie.

Utkwiłam w tych kominach, mogłabym zakończyć dziewiarską przygodę, zostać zdunem i literą „z” zamknąć dziewiarski alfabet😊 Na razie jednak nie mam takich planów, póki co zakończyłam tych kilka dzianinowych kominków i kronikarsko je pokazuję.

I tak kolejno: Komin dla Kubusia zrobiłam z włóczki Lanas stop prima merino superwash col 924.  Wykorzystałam nową linię raglanu, a do zdjęć zabawę Karola i wspaniałe październikowe kolory😊

Komin dla Karola zrobiłam tak samo, z dwóch dropsowych włóczek w kolorze granatowym – Baby Merino oraz BabyAlpaka Silk. Te dwie nitki bardzo dobrze się z sobą zgrały, myślę że warto wracać do tego połączenia również w innych kolorach.

Komin koronkowy  zrobiłam z jasnoszarej BabyAlpaka Silk, od góry, bez jakiegoś schematu, dolną część poszerzałam dodając co jakiś czas lewe oczka między panelami ażurowymi. Wprawdzie nie było okazji do jakiejś sesji plenerowej, ale zamieszczone zdjęcia mają dla mnie kronikarski walor, w tle remontowana ściana łazienki i nomen omen komin, tyle że wentylacyjny.

Krótki komin dla Wojciecha zrobiłam z dwóch włóczek, połączyłam beżową merino baby dropsa i egipską bawełnę Earth Golden Fleece Carders w kolorze 115. Wyszło po jednym 50 gramowym motku, bez resztek😊

Komplet dla Oskara wydziergałam z merynosowych włóczek Sublime extra fine merino wool dk kolor 0379 oraz Performance Simply wool 100% merino superwash kolor 01. Zarówno czapkę jaki i komin zrobiłam prostym wzorem ściągaczowym, w poszerzaniu dolnej części komina zastosowałam ten sam patent jak w kominie koronkowym

Zapraszam do obejrzenia zdjęć:

























 

wtorek, 16 listopada 2021

Krótko, kronikarsko

Dziś bardzo krótki, kronikarski wpis, a w nim dwa różne dziewiarskie motywy, które łączy to, że obydwa są prezentami, jeden ode mnie, drugi dla mnie.

Pierwsza rzecz to ażurowa chusta z kilku kolorów szlachetnej, miłej włóczki babyAlpaca Silk, dodałam jeszcze dwie inne włóczki pasujące do całości. Kolory dobierałam do urody i stylu ubierania przyszłej właścicielki. Na brzegu chusty zrobiłam ażurową bodiurę dzierganą w poprzek. Chustę tę  zrobiłam aby wyrazić wdzięczność za wszystkie dobre rzeczy, które otrzymałam od Anny.

Druga rzecz to niespodziewany prezent przywieziony z wakacji – miska na włóczkę ze specjalnymi otworami. Ten dziewiarski gadżet kupił mąż mojej siostry. Nie tylko kupił, ale sam go wypatrzył, w dodatku wiedząc do czego to służy! Ja nigdy wcześniej nie miałam takiego naczynia. Z przyjemnością wrzuciłam do niego świeżo nawinięty motek malabrigo i przy dzierganiu eleganckich skarpet Lanckorona sock mogłam przekonać się o jego funkcjonalnych walorach, bo o walorach estetycznych przekonałam się od pierwszego wejrzenia. Miska świetnie stabilizuje skłonny do ucieczek motek i utrzymuje nitkę w dyscyplinie, a urocze, rozbrykane koty nie plączą żadnej włóczki, tylko umilają pracę.


















 

 

środa, 3 listopada 2021

Konstruktywne kombinacje

To jeszcze nie koniec kwestii związanych z dzierganiem, które można ująć w słowach zaczynających się na literę „k”. Wypełniły one gęsto poprzedni odcinek, wypłynęły do komentarzy a teraz kleją się do kolejnych moich prac. Trzy dzianiny, które chcę dziś pokazać mają wspólną cechę, każda z nich powstała jako efekt kombinowania. Nie mam tu na myśli żadnego knucia, krętactwa ani kanciarstwa, tylko kombinacje konstruktywne, dopasowywanie formy do konkretnych potrzeb i możliwości. Każdą z tych dzianin mogę krótko opisać jednym kluczowym słowem na literę „k” - kolor, kiecka i kaszmir.

Kolor zawsze był dla mnie ważny w dzianinie, a w przypadku zaplanowanej już w ubiegłym roku zimowej czapki miał znaczenie kluczowe. Mimo konkretnej kolekcji posiadanych nakryć głowy brakowało mi ciepłej czapki, ale takiej pasującej do kurtki, do kufajki, na wycieczki w knieje. Myślałam, że będę kombinować z resztkowych kawałków, ale kiedy zobaczyłam włóczkę w kolorze „jesienny wieczór” wiedziałam już, że to jest właśnie to, czego potrzebuję na zimowe dni. Włóczka skarpetkowa Novita 7 brothers łączyła dwa kluczowe w tym przypadku kryteria – żywą kolorystykę i ciepło jak z kaloryfera. Wcześniej dziergałam skarpety z tej włóczki i bardzo ją polubiłam, zrobiła wrażenie takiej mocnej, konkretnej wełny i jednocześnie przyjemnej w dzierganiu. Skarpety, które z niej robiłam powstawały szybko i lekko. Czapka w zasadzie też, ale zanim doszłam do tego etapu musiałam wykombinować jaki nadać czapce kształt aby jak najlepiej wykorzystać przejścia kolorów. Próbowałam robić tradycyjnie poziomo, niby nie było brzydko, ale jakoś banalnie, postanowiłam więc zmienić ścieg, szeroki ściągacz zastąpiłam ryżem, lecz nadal było „tak se”. Uznałam więc, że trzeba robić w poprzek. Po raz kolejny wykorzystałam rewelacyjny patent Joli Mazurek. Czapkę zszyłam starannie, tak aby była dwustronna, z czterema wariantami ubierania, dłuższe wersje na ciepło i krótsze z wywinięciem na bardzo ciepło. Jedna strona z ciemnym kółeczkiem na czubku, druga z dyndającymi sznureczkami. Kurczę, to ma coś koguciego w sobie, i fajnie😊

Kolejna rzecz to włóczkowa spódnica. Dość długo uważałam, że to nie dla mnie, że mało praktyczne, ale gdy przychodziły chłody chciałam coś takiego mieć. Z czasem zmieniłam zdanie w kwestii kiecek na drutach, teraz uważam, że każdy może w nich dobrze wyglądać, a przede wszystkim są ciepłe. W kategorii dzianin dla mnie niepraktycznych pozostają kalesony. Nie przeszkadza mi to jednak podziwiać takich ekscentrycznych form w dzianinowych żurnalach😊 Zamiast białych spodni wolę ciemną spódnicę. Tej jesieni wpadłam na pomysł, by spódnicę przerobić z kamizelki i to niewielkim nakładem czasu i pracy. Kamizelkę tę rzadko nosiłam, gdyż była za szeroka i wbrew pozorom niewygodna, ale naprawdę ją lubiłam. Podobał mi się kolor włóczki, kilka odcieni ciemnej szarości z burgundem, wykorzystany wzór andaluzyjski i szereg perłowych guzików. Kształt szeroki i prosty, który w kamizelce był wadą okazał się plusem przy przeróbce. Wystarczyło spruć część do rozdzielenia rękawów, a do pozostałej reszty dorobić gładko górę, zwężając na oko, w talii zrobić pasek ściągaczem i gotowe. Jeszcze tylko nakładające się na siebie podwójne warstwy dzianiny z guzikami zszyć tak, by lepiej przylegały do siebie. Guziki i rozcięcia mogły być po bokach, ale uznałam że lepiej z przodu i tyłu. 

Do kompletu do spódnicy ubrałam kaszmirowy sweterek, w którym również wykorzystałam ścieg andaluzyjski, ale to nie ten kaszmir miał oznaczać trzecią kombinowaną dzianinę. Kiedyś dostałam motek cudnego kaszmiru i zrobiłam z niego męską opaskę (pokazywałam ją tutaj). Okazała się ona niepraktyczna, więc wróciła do mnie. Zamierzałam zamienić ją w czapkę, dorabiając gładką górę do podwójnej warkoczowej plisy, wystarczyłby kolejny motek. Kolor był ciągle dostępny, ale z powodu bariery portfel-mózg trudno mi było go zamówić. Zresztą mało to innych włóczek w domu, ano niemało, tylko jakoś tak żadna nie chciała pasować. Uznałam w końcu, że to nie ma sensu, by opaska leżała w kufrach, lepiej dopłacić i zrobić czapkę, która będzie używana. Zamówiłam więc moteczek, zamknęłam oczy, zapłaciłam i zrobiłam ciepłą czapkę, z której jestem bardzo zadowolona😊 Dorobiłam gładką część dżersejem, a sam czubek uformowałam trochę „kanciasto”, tak aby pasował  stylistycznie do reliefowego wzoru opaski.

I to byłoby już wszystko  w tym odcinku, jednak podczas wklejania zdjęć rzuciłam okiem na i kolczyki i naszyjnik z korali, co przypomniało mi, że dzianina lubi kamienie i w ogóle biżuterię, nie tylko korale koloru koralowego. Swoją drogą kolor koralowy kocham. Koniec. Kropka. 😊