piątek, 27 grudnia 2019

Botaniczna chusta i nowy element w dzierganiu

Ostatnio dużo robię na drutach. To czas przypominający żniwa. Dziergam dużo i szybko, choć i tak mniej niż bym mogła, mniej niż bym chciała. Gdy tylko taka myśl pojawia się w mojej głowie po prostu odkładam robótkę i wstaję, właściwie to najpierw dochodzę do końca rzędu i dopiero wtedy robię sobie przerwę.  Nie ścigam się z czasem, nie mam targetów, choć targają mną dziewiarskie żądze i zachłanność na kolejne dzianinowe wyzwania. I to bym chciała sprawdzić i tamto spróbować, trzeba też skończyć to co zaczęłam. Gdy do głosu dochodzi natarczywość i pośpiech mówię sobie stop! Odkładam druty, włóczkę, a nawet myśli o dzierganiu. Taka świadoma pauza to nowy element w mojej dziewiarskiej pracy. Wyczuwając jakiś pośpiech i natarczywość po prostu wstaję i robię sobie przerwę. Zastosowałam to dobrych parę razy i muszę przyznać, że bardzo mi się podoba, wprowadza bowiem pewien dystans i przypomina że nie muszę, a mogę. A to zupełnie zmienia postać rzeczy. Znając siebie wiem, ze nadal będę żywiołowo zabierać się na nowe pomysły, ale mam nadzieję, że uda mi się poskromić mojego wewnętrznego poganiacza. W każdym razie będę mu przypominać o nowych zasadach. Ciekawe jak nam się ułoży;-)

Mija kolejny rok.  Wraz z czasem zmieniają się nasze ciała, ubrania i upodobania. Najciekawsze wydają mi się zmiany powolne, subtelne, na początku niezauważalne, a potem już trwałe i być może nieodwracalne. Nie zawsze można uchwycić konkretny moment, od kiedy coś się zmieniło. Jest tak wiele czynników, które wpływają na drobne, codzienne decyzje, cóż dopiero mówić o kolejach życia. Jestem jednak przekonana, że poprzez dokonywanie takich, a nie innych wyborów można kształtować swoje życie i nadawać mu smaku i wypełniać kolorami.

Jeden ze swoich rysunków zawartych w książce „PLUS MINUS podręcznik do myślenia” Janusz Kapusta podpisuje „Im szybsza podróż, tym bardziej zamazany obraz”. W pośpiechu umyka wiele ciekawych szczegółów, a zarazem cały obraz traci na ostrości. Czy zawsze trzeba się spieszyć? Nawet gdy robi się na drutach? Nie, nie zawsze, choć oczywiście czasem trzeba.

Jako przyczynę gonitwy uznaje się zwykle brak czasu. A może właśnie z uwagi na ten brak czasu wypadałoby trochę zwolnić? Po prostu uszanować ten czas który nam dano, docenić go, sensownie wypełnić, a nie szaleć jak owad zamknięty w słoju.

W obawie aby moje myśli i słowa nie nabrały melodii dydaktyczno motywacyjnej zamykam te rozważania i przechodzę do prezentacji jednej z moich ostatnich dzianin. Zostałam poproszona o zrobienie chusty na urodzinowy prezent. Wybór padł na projekt Botanical Garden Shawl autorstwa Kristen Finlay. Decydujący był właśnie ten botaniczny, łagodny motyw. Pisząc wcześniej o zmianach upodobań miałam na myśli między innymi odejście od kanciastych, ostrych wzorów i poszukiwanie łagodniejszych form. Co ciekawe sam wzór to jeszcze nie wszystko, na ostateczny wygląd dzianiny ogromny wpływ ma też wybrany materiał. W tym wypadku rysunek ażuru przykryty jest puszystością moherowej wełny i zmiennością kolorów. Mam już na drutach kolejną wersję tej chusty i sama jestem ciekawa jak wyjdzie z innej włóczki.

A oto chusta Botanical Garden Shawl wykonana z włóczki Sheepjes Stardust, w kolorze Orion. Lśniąca nitka dodaje tej dzianinie blasku, subtelnego, lecz zauważalnego.

Sesja zdjęciowa  w środku lasu, w środku zimy, bez stresu, bez pośpiechu…














niedziela, 15 grudnia 2019

Wydziergane pod choinkę


Tworzenie dzianinowych rzeczy może odbywać według jednego z trzech sposobów. Pierwszy to podążanie za gotową instrukcją, drugi to realizowanie wyobrażonego projektu, w trzecim nie ma instrukcji, a projekt powstaje w trakcie pracy. Żadna z tych metod nie jest ani lepsza, ani gorsza, ani łatwiejsza, ani trudniejsza od innych, w końcu każdy dzianinowy wytwór ma niepowtarzalny charakter. Każdą z tych trzech ścieżek przechodziłam, lecz o żadnej nie powiem „nigdy więcej”, na pewno będę do wszystkich wracać, z nadzieją że kiedyś zboczę gdzieś przypadkiem i  znów odkryję coś nowego.

Pierwszy sposób na gotowy przepis z pozoru zdaje się najprostszy, bo wszystko podane jest na tacy, atrakcyjne zdjęcia i opis wykonania. Problemy mogą się pojawić przy rozkodowywaniu instrukcji, czasem nie wystarczy samo rozumienie skrótów i technik, pewne rzeczy trzeba sprawdzić, przećwiczyć, opanować. Wymaga to czasu i uwagi, a w efekcie wzbogaca się swój warsztat i robi krok do przodu. Z tego powodu lubię gotowe projekty. To nie tylko pomysł na czapkę czy sweter ale też możliwość poznania nowych rozwiązań. Gorzej, gdy w opisie są błędy, człowiek tego nie widzi, czas traci i myśli że się pomylił, podchodzi raz i drugi, potem jeszcze na spokojnie trzeci i dopiero wtedy zauważa byki. Raz nawet zastanawiałam się, czy nie napisać do redakcji pisma, ale nie miałam na to czasu, poprzestałam na wyrzuceniu gazety. Jakby nie było wtedy też czegoś się nauczyłam.
Instrukcja może pochodzić z Internetu, z książki, czasopisma albo z głowy. Raz nauczony sposób dziergania bywa powielany czasem przez lata, zmienia się tylko kolor włóczki i rozmiar skarpet.

Drugi sposób – zrobisz sobie coś takiego, wiesz jak powinno to wyglądać, jak się układać lub jak leżeć. Czując się coś już tam umiejącą dziewiarką porwiesz się na taką pracę bez wahania. To tylko czapka, szal, czasem sweter, nic trudnego, prawe, lewe, musi się udać. Jeśli jesteś w gorącej wodzie kąpana natychmiast nabierzesz oczka. Co z tego wyjdzie? Cóż… Czasem dokładnie to, co miało wyjść, a czasem lekcja pokory. A może by tak z włóczkowych zapasów wydziergać zasłonę, za którą skryłyby się  projekty tak nieudane, że aż wstydliwe i tak ambitne, że aż nieskończone.

I w końcu trzeci sposób. Nie wiadomo jak się za to zabrać, zobaczy się co wyjdzie. Wydaje się wariackie, ale powiem szczerze że bardzo lubię takie dzierganie. Jest ryzykowne, ale i ekscytujące. Nie ma gotowego projektu, bo nie wiadomo jaki miałby być. W przypadku dziergania odzieży w trakcie pracy mierzy się i w zależności od efektów modyfikuje. Spróbuję, zobaczę, okaże się.

To podejście zastosowałam przy dzierganiu zabawek. Maskotka jak maskotka, trudniej z pacynkami na rękę. Oczywiście próbowałam znaleźć graficzne podpowiedzi, jednak po tym jak ukazały mi się same miniaturki na paluszki zdałam się na siebie. Chciałam zrobić wilka i Czerwonego Kapturka, nie bardzo wiedziałam jak. Najlepszymi doradcami są w takich sytuacjach druty i włóczki, nabiera się oczka i patrzy co powstaje. Znałam mniej więcej charakter wilka i usposobienie Kapturka, dobrałam pasujące do siebie kolory i zaczęłam dziergać. Nie miałam pojęcia co z tego wyjdzie, dziergałam w skupieniu jakbym słuchała nieznanej bajki, bardzo byłam ciekawa jak się ona skończy.

Po tej przygodzie, tak pełnej napięcia potrzebowałam jakiegoś luzu, nieśpiesznego ruchu, spokoju. Zrobiłam szydełkową maskotkę - żółwia.

Dla wnuczki wydziergałam pacynki z jej ulubionej ostatnio bajki, a dla wnuczka maskotkę. Tylko proszę im tego nie pokazywać przed Gwiazdką.





















ps. Ten żółwik  zgodnie z żółwimi zwyczajami nie jest zbyt dynamiczny, ale fajnie się z nim bawić, ma granulowane wnętrze i miło brzmiący dzwoneczek w główce. 


piątek, 6 grudnia 2019

Czapki niebieskie

Czas drobiazgów, czas czapek, czas z brakiem czasu. Mam wrażenie, że wiruję wokół różnych osi. Przechodząc z jednej konstelacji w drugą zatrzymuję się na chwilę i jeśli akurat mogę to sięgam po druty. Czuję wtedy, jak krążące w myślach życiowe tematy uspokajają się i nabierają łagodniejszych kształtów. Możliwe też, że tak mi się tylko zdaje. Zwyczajnie robię na drutach, najczęściej w okrążeniach i chcąc nie chcąc sama się wyciszam. Podążając za włóczką i rytmem ściegu cieszę się zarówno powstającą dzianiną jak i wypełniającym mnie spokojem. Zdaję sobie jednak sprawę, że to rzecz ulotna, że w kosmosie życiowych spraw wszystko wciąż się zmienia. Nawet takie beztroskie i błogie dzierganie może czasem zmienić się w smutek i frustrację. Nie tym razem. Trzy niebieskie czapeczki dla dzieci to od początku do końca dzierganie przyjemne.

Pierwsza czapka jest moim drugim podejście do projektu Armley Beany and Slouch Woolly Wormhead. Wykorzystałam 50 gramowy moteczek dropsowego merino extra fine w kolorze szaro zielonym. Ta niebieska wersja wyszła mi lepiej niż wcześniejsza wrzosowa. A to już powód do zadowolenia.

Dwie kolejne czapeczki dla dwóch braciszków różnią się tylko rozmiarem. Zrobiłam je z podwójnej nitki Baby Alpaca Silk Dropsa w kolorze szaro niebieskim. Wykorzystałam prosty, sprawdzony ścieg, który znałam od dawna. Szukałam w sieci nazwy tego wzoru i na rosyjskich stronach przeczytałam, że jest to ściągacz polski. Przychodzą mi do głowy ruskie pierogi i ryba po grecku, a to przypomina mi, że już czas przygotować kolację.

Poza tym to miał być rekordowo krótki post. Usiadłam by napisać jakieś jedno zdanie, w którym pojawiłyby się czapki, czas i brak czasu, ale gdy dotknęłam klawiatury, stukot klawiszy sprowokował myśli i słowa do wirującego tańca. Nie zmieściłam się w jednym zdaniu, ale i tak to chyba najkrótszy mój post. 


A oto trzy niebieskie czapki, jeszcze bez główek które będą ogrzewać: 







po dwóch miesiącach dorzucam zdjęcie na dziecięcej głowie


niedziela, 1 grudnia 2019

O! Torus

To nie była pilna potrzeba, to nie była prośba. Padło tylko pytanie czy zrobiłabym coś takiego na drutach. Model matematyczny. Dwuwymiarowa powierzchnia, na której znajduje się 7 punktów połączonych ze sobą, każdy z każdym, a linie łączenia się nie przecinają.  

O! pomyślałam. Nie było to „o” jak zwykłe oczka lewe albo prawe, ani „o” jak symbol narzutu, tylko „o” jak obsesja, której wtedy jeszcze nie przeczuwałam, a która za chwilę miała mnie wessać, prawie na tydzień. Powiedziałam Michałowi, że oczywiście zrobię, choć nie miałam pojęcia jak się za to zabrać. Kształt łatwy do zapamiętania, wiadomo o co chodzi, tylko jak go wydziergać? W poprzek i rzędami skróconymi? A może przez dodawanie i odejmowanie oczek z dołu do góry lub odwrotnie, tylko co dalej? Różne formy nadawałam już swoim dzianinom, od najprostszych do bardziej zaawansowanych, ale podobnego kształtu nigdy nawet nie próbowałam uzyskać. I im trudniejsze się to wydawało tym bardziej mnie wkręcało.  Jak ja lubię ten stan!

A ileż tematów do rozważań pociąga taki obiekt! Wszystko łączy się ze wszystkim, nic tylko siąść i pisać, zacząć od banalnej frazy „co ma piernik do wiatraka”, przez młyn i mąkę połączyć wiatrak z wypiekiem i zdziwić się brakiem logiki w znanym powiedzeniu. Mogłaby to być woda na młyn mottozmotka, ale nie ma czasu na lanie wody. Dziergam torus. Wypływają wspomnienia związane z moim zamiłowaniem do matematyki, pozwalam im uprzyjemniać czas dziergania, lecz nie zamierzam ich opisywać, przynajmniej teraz. Proces dziergania nowej formy jest tak ciekawy i burzliwy, że sentymenty muszą poczekać.

Powstaje torus, już prawie gotowy. Prawie. Jest już oponka, potrzebne jeszcze punkty i linie, żeby model przedstawiał  „zanurzenie grafu pełnego o 7 wierzchołkach w torus”.

Nie po raz pierwszy największym wyzwaniem okazuje się nie tyle uzyskanie właściwego kształtu, tylko to co zawsze – wykończenia.  Początkowo wydaje mi się to banalne, wystarczy przecież połączyć linie wyszywanymi liniami, znam prosty sposób. Etap pierwszy – uzyskanie podstawowej formy wyszedł nieźle. Potem kluczowe było połączenie powierzchni brzegowych. Za pomocą szydełka zamykam je kontrastową nitką, tuż przed końcem wypełniam oponkę silikonowym granulatem, zaszywam resztę i czuję, że duma wypełnia mnie jak ten miękki granulat. Czas na haft. Niestety zarówno igła jak i nitka tańcują brzydko. Uznaję że to wina nitki, bo za gruba. Znajduję więc cieńszą wełenkę w tym samym kolorze. Wcześniej jednak trzeba wypruć tę grubą. Cóż, są i takie momenty w pracy twórczej. Jeszcze nie płaczę, choć ładnej oponki już nie widać zza paskudnych krzywizn. Odczuwam na sobie jak rękodzieło może poruszać, a nawet szarpać emocjami, przypuszczam też, że może rozśmieszać. W każdym razie do pokazania ludziom ten torus zupełnie się nie nadaje. Przypominam sobie o Cecilii Jimenez, która zniszczyła fresk Ecce Homo i stała się sławna, ale nie, nie o to mi przecież chodzi. Zaczynam więc od nowa, robię jeszcze jedno kółko, tym razem haft zastępuję łańcuszkowym sznureczkiem, który bezboleśnie przyszywam cieniutką igłą. Oczywiście nie jest to ideał, następny byłby z pewnością lepszy. Ileż ja się nauczyłam w ciągu tego tygodnia!

Na koniec jeszcze zdanie z Wikipedii, żeby wyjaśnić co za hokus torus zrobiłam na drutach:

Torus – dwuwymiarowa powierzchnia obrotowa zanurzalna w przestrzeni trójwymiarowej, powstała przez obrót okręgu wokół prostej leżącej w płaszczyźnie tego okręgu i nieprzecinającej go.
Wyobrażeniem torusa może być napompowana dętka rowerowa lub powierzchnia obwarzanka.

Ps. Mam przed sobą ten gorszy model z krzywymi liniami i wiecie co.. lubię go. A tak wygląda drugi, poprawiony.