środa, 5 czerwca 2019

Stary singer, sentymenty i dzień dziecka

Idąc w pośpiechu przez miasto zauważam w kawiarnianym ogródku stolik na żelaznej podstawie ze starej maszyny do szycia Singer. Ten popularny patent na piękny stolik do domu, ogrodu czy pracowni  zawsze na mnie działa, budzi emocje i przywołuje wspomnienia. Myślę, że nawet gdybym nie miała z nim żadnych skojarzeń też by mi się podobał, bo to wspaniała forma, zresztą cała maszyna była doskonale zaprojektowana, od solidnej i jednocześnie subtelnej podstawy aż po złote litery harmonijnie łączące się czernią. 
Gdy patrzę na ten kawiarniany stolik widzę nie tylko dolną część starego Singera, widzę całość maszyny i część mojego dzieciństwa. Moja babcia miała taką maszynę. 
Maszyna wyglądała jak piękne zwierzę, miała kształtny, lśniący tułów, była niezależna od wszelkich prądów i zawsze niezawodna. Szyła też na niej moja mama, gdy zawiodła ją maszyna elektryczna. 
Gdzie drwa rąbią tam wióry lecą, a gdzie się szyje tam spadają różne ścinki, nitki, skrawki, czasem przykleją się do ubrań, częściej opadną na podłogę, niektóre odfruną jak motyle, by zanim wszystko się zamiecie ukryć się cicho gdzieś w pamięci i tam pozostać na długie lata. Pamiętam dobrze kształt maszyny, energiczny turkot, charakterystyczny dźwięk wydawany podczas pracy i ciszę, co pozwalała wysunąć maleńkie szufladki i spojrzeć na ich tajemnice. 
W dzieciństwie miałam jako takie pojęcie o tkaninach. Wśród materiałów często pojawiał się kreton i etamina. Co za nazwy! Mocne i konkretne. Jak antyczni bohaterowie albo filozoficzne pojęcia, opisujące świat jednym słowem. Flanela i jej miękkość na co dzień, a zwłaszcza na noc, a na ekstrawagancje żorżeta. I jeszcze jedwab z Milanówka z trudną do ujarzmienia delikatnością. Choć nie szyłam, to sporo wiedziałam, czułam tkaniny i ich właściwości. Zupełnie inaczej było z ubraniami bohaterów książek, opisywane stroje i tkaniny mogłam sobie tylko mgliście wyobrażać. Krynoliny, woale, muśliny. Dlaczego o tym wszystkim piszę na dziewiarskiej stronie? I przy okazji prezentacji dziecięcych drobiazgów zrobionych na drutach?  Z kilku powodów. 
Po pierwsze po raz pierwszy moja wnuczka poprosiła mnie, żeby zrobić jej coś na drutach. Babciu, zrób mi różową spódniczkę. Ona sama wybrała wełnę, nie ważne że było jej bardzo mało i że proponowałam coś innego, była zdecydowana na róż i już. Ja zostawiłam wszystkie inne projekty i wydziergałam spódniczkę zupełnie spontaniczną, bez wzoru, bez projektu. Gdy okazało się, że ażur z dość dużymi dziurami to nie jest najlepszy pomysł na spódniczkę postanowiłam dorobić haleczkę.
Po drugie ta wewnętrzna halka z cieniutkiej bawełny nasunęła mi skojarzenia z tiulem albo muślinem. Tak naprawdę to przypomina serwetkę lub firankę. Ale ani jedno ani drugie słowo nie oddaje miękkości i delikatności. Wybrałam więc ów muślin.
Po trzecie może najmniej logicznie i najtrudniejsze do wyrażenia ta refleksja dotycząca mijającego czasu, tego co pamiętam o mojej babci, tego co zostało z niej we mnie.  Dzisiaj patrząc na solidną konstrukcję starodawnej maszyny do szycia zastanawiam się jak nasze czasy opisywane będą w przyszłości, czy dla dzieci i wnuków będą jakimś oparciem. I tu pozwalam sobie na optymizm. Bo choć minęła epoka tak trwałych sprzętów, nie ma już maszyn służących kilku pokoleniom, to wcale nie znaczy że wszystko jest dziś nietrwałe, szybko wychodzi z mody i z pamięci. Ważniejsze od sprzętów są relacje, wspólne przeżycia i doświadczenia.

Co się zaś tyczy aktualności dziewiarskich to z moich drutów zeskoczyły dwa drobiazgi na dzień dziecka i przez pomyłkę jeszcze trzeci. Wspomniana już spódniczka z różowych resztek, do których musiałam dodać trochę kremowej nitki. Wykorzystałam popularny ścieg pawie oczko,  który co jakiś czas dość nonszalancko poszerzałam dodatkowymi oczkami dla uzyskania kształtu spódnicy. Druga rzecz to niemowlęca czapeczka. Czapeczka po upraniu bardzo się powiększyła, zrobiłam więc kolejną mniejszą, a tę zbyt wielką częściowo sprułam i z tego co zostało wykombinowałam jeszcze jedną. Wzór nazywa się ziarno jęczmienia i pochodzi z książki niewiele młodszej ode mnie. O tej książce i paru innych napiszę innym razem.   
Spódniczka ma szeroki pas zrobiony francuzem, który można wywinąć

lub rozwinąć


poniżej zdjęcie z haleczką, na którym dobrze widać też dziury ażuru uzasadniające potrzebę dodatkowej warstwy


i dwie błękitne czapeczki z cotton merino dropsa







4 komentarze:

  1. NO tak- dokladnie pamietam te sama maszyne, byla w moim domu rodzinnym. Moja mama byla krawcowa i szyla co nieco. Niemniej jednak nie znosila tego szycia. Zupelnie ja to nie bawilo.Dosc szybko porzucila ten fach, zamieniajac go na inny. Ja zas wychowalam sie od malutkiego przy tej maszynie, bardzo szybko zaczelam sama szyc, bo mimo prosb o konkretny fason, mama zawsze uszyla po swojemu i zazwyczaj nie bylam z tego pozniej zadowolona. Pamietam, jak Tata komentowal- a daj spokoj, nie szyj juz dla niej, jak jest niezadowolona. Dosc, ze sie meczysz, to ona ma mine skwaszona.Sama niech sobie uszyje.
    No i tak sie stalo, zaczelam sama szyc, glownie dugie, szerokie spodnice, lub krotkie, proste sukienki. Poza tym podbieralam Tacie jego bawelniane koszule i swetry.
    W domu bylo bardzo duzo, pieknych materialow. Teraz nawet zabralam niektore z nich do swojego domu, po smierci moich rodzicow.
    NO ale maszyna to faktycznie byla piekna. Pamietam tez te male szufladeczki, tez uwielbialam w nich grzebac. Nie wiem, co sie stalo z ta maszyna. Musze zapytac siostre, moze ona cos wie na ten temat.
    Mielismy tez maszyne elektryczna, ale ta sie czesto psula. Moja mama potrafila sama wszystko naprawic, ale czasem tracila do tej "nowej" maszyny cierpliwosc.
    To tyle wspomnien.
    Twoj spodniczka jest przepiekna, czapeczki rowniez.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję. Cieszę się, że wywołałam tyle wspomnień. Ciekawa rzecz, że wtedy prawie każda kobieta szyła i dziergała, choć niekoniecznie wszystkie to lubiły, to była raczej konieczność. Ciekawa jestem czy nadal szyjesz, jeśli tak to jestem pełna podziwu. Ja też miałam epizody krawieckie, pamiętam proste spódnice z farbowanej tetry. Potem też trochę szyłam przez pewien okres, ale jakoś nigdy nie opanowałam maszyny, zresztą nigdy nie miałam dobrej maszyny. A o taki zabytkowy okaz warto podpytać. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Obecnie nie szyje,glownie z powodu braku czasu. Po latach wrocilam do drutow i szydelka. W calosci to mnie pochlonelo. Mam jeszcze inne zainteresowania plus prace na pelen etat. Ale to chyba norma.
    Uwielbiam wszelkie rekodzielo. Mam do tego ogromna cierpliwosc. Pruje czasem i probuje po pare razy, gdy mi cos nie wychodzi, tak jakbym chciala. Zupelnie mnie to nie zniecheca.
    Fajnie jest miec mloda panienke w swojej rodzinie, ktora mozna obdarowywac swoimi dzielami. Ja narazie jestem otoczona chlopakami, ktorzy zupelnie nie sa zainteresowani moimi robotkami.
    Pozdrawiam pieknie.
    Asia

    OdpowiedzUsuń
  4. Powrót po latach! Też tak miałam, przy czym do drugie wejście w rękodzieło już zupełnie inne, jakoś bardziej pasjonujące i świadome. A co do panienki w najbliższym otoczeniu, tak to prawda, to miłe doświadczenie, takie maleństwo a już zwraca na pewne rzeczy uwagę, no i wie czego chce. Skoro masz samych chłopaków to bardzo możliwe, że kiedyś w Twoim otoczeniu pojawi się jakaś dziewczyna, potem dziewczyneczka, wszystko przed Tobą. Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń