czwartek, 22 lutego 2018

Użyć zwoju do rozwoju


Na każdym kroku zetknąć się można z zaproszeniem do kupna, natarczywie dosłownym lub bardziej subtelnym, zawsze jednak dającym do zrozumienia, że musisz to mieć, nawet lekarstwo na nienazwane wcześniej dolegliwości. Wiadomo, nastały czasy pompowania konsumpcji, producenci prześcigają się w coraz skuteczniejszych sposobach docierania do portfeli odbiorców w taki sposób, aby stale podsycane pragnienie kupowania stało się niekwestionowaną koniecznością. Kojarzące się z materializmem hasła jeszcze więcej, jeszcze lepiej, jeszcze bardziej  zagościły również w sferach mentalnych, duchowych i bujnie rozkwitły wraz z modą na samorozwój. Wystarczy się przyłożyć i możesz jeszcze więcej, jeszcze lepiej, jeszcze bardziej. Ruchy, ruchy, wyłazimy ze strefy komfortu i hop do przodu! Nie podoba się komuś? Że to niby presja? No wstyd, wśród tylu rozwojowych ofert na pewno znalazłoby się też coś dla opornych osłów. Tyle możliwości, każdy może osiągnąć najwyższy stopień oświecenia i prawie jak w sporcie im młodszy, tym szybciej, czyż to nie robi wrażenia?
 Na mnie parę lat temu wrażenie zrobiły słowa Janusza Kapusty, że aby się rozwijać, trzeba się najpierw zwinąć. Taki żart z modnych trendów, mocno dający do myślenia. Czy to przypadek że nasz najbardziej rozwinięty i zarazem najmniej poznany organ składa się ze zwojów? Dziewiarce zwoje będą kojarzyły się również z wełną, i nie tylko teoretycznie, ona będzie chciała zwinąć się z bezsensownej imprezy i nie przeoczy pasmanterii, która nawinie się na trasie wycieczki.
Czekałam kiedyś w kolejce na szpitalnym korytarzu z rękami zajętymi koralowym swetrem i to moje robienie na drutach nie dawało spokoju jednemu panu. Głową to kręcił to kiwał i wzdychając głęboko szczerze się dziwił: - naprawdę chce pani sama zrobić sweter? – odpowiedziałam, że nie tylko chcę ale już robię, oczywiście sama, nie mam pomocników. - No ale to strasznie dużo roboty. - Nie przeczę, ale sam pan widzi ile już przybyło. - Przecież można kupić gotowy, niedrogo, nawet za parę złotych. -Wiem, ale wolę sama. O tym, że zdarzało mi się kupić gotowy sweter tylko po to, żeby spruć już mu nie powiedziałam, co go będę narażać na przeżycie szoku, wprawdzie byliśmy w szpitalu i mógł liczyć na szybką pomoc. Ten sympatyczny starszy pan miał wiele racji, robienie na drutach to zajęcie pracochłonne, czasochłonne, ale przecież nie chodzi o samo posiadanie swetra a już na pewno nie o szybki efekt. Przecież w wartość rękodzieła wpisany jest też poświęcony czas. Nie wszystko musi być na już, natychmiast i na wczoraj, czasem warto działać powoli. Pośpiech kojarzy się z poganianiem i z presją, a powolność nomen omen z wolnością. Wiele lat temu Ryszard Kapuściński odniósł się krytycznie do kursów szybkiego czytania, tłumacząc że napisanie jednej strony jest owocem lektury wielu książek. A każdy wydziergany sweterek ma w sobie ślad wcześniejszych doświadczeń, i mozolną naukę podstaw i zdobywanie kolejnych umiejętności, a nawet zapowiedź przyszłych  projektów.

Takie to myśli przyszły mi do głowy, gdy znalazłam w szafie pewien nieudany sweter zrobiony w bawełny w kolorze dojrzałego zboża albo jesiennych traw. Prosty fason z prostokątów i kwadratów. Najpierw zadałam sobie pytanie, czy jest sens pokazywania w Internecie czegoś, co okazało się pudłem dosłownie i w przenośni. Uznałam, że jednak warto choćby dla samego zdefiniowania pewnych trudności, w tym przypadku dwóch. Pierwsza to kwestia dopasowania fasonu do własnej sylwetki. Teraz już wiem, że kwadraty nie są dla mnie dobrym rozwiązaniem. Kwadratowe pudło zarzuciłam więc na smukłą dziewczynę. Wolno mi;-)
Druga trudność jest natury technicznej, choć zachwycają mnie ażury to nadal nie potrafię wyplatać ich w bardziej skomplikowanych formach. Daję radę z chustą czy z panelem ażurowym w swetrze, ale chciałabym pójść po całości z elegancko wymodelowaną linią ramion. To może jednak będę się rozwijać?





















niedziela, 11 lutego 2018

Pytanie o dzierganie


W mojej dziewiarskiej pasji rzadko zadaję sobie pytanie co za tym stoi. Czy to jest przyjaźń czy to jest kochanie? Nie ma po co pytać, gdy wiadomo że to jedno i drugie i nawet jeszcze więcej, i czucie i wiara i szkiełko i oko i całe mnóstwo oczek, prawych, lewych, brzegowych, przekręconych, spuszczanych. Może jednak powinnam postawić to pytanie, skoro wieszcz zapytał, Grechuta wiersz „Niepewność” zaśpiewał, a melodie i wersy wplotły się w niejedno pokolenie i rozrosły poza grządki romantycznych wzruszeń. I tak oto dziedzinie niepozornego hobby pojawiają się dylematy opisane w wielkiej literaturze. W kwestiach tragicznych nie da się obejść bez sparafrazowania Szekspira – pruć albo nie pruć, oto jest pytanie. Według mnie jeśli już pojawiła się jakaś wątpliwość to zdecydowanie pruć, wróćmy jednak do pierwszego pytania– czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?
Pod moją strzechą z drutami i z wełną jest i miłość i przyjaźń. Jestem przekonana, że tak samo mają inne dziewiarki. Czemu więc chcę to roztrząsać? Ano z powodu miotających mną uczuć na dziewiarskim polu. Po zrobieniu całej serii drobnej galanterii zimowej, czyli pracy dość szybkiej i wdzięcznej serce znów rwało się do większych form. Z mieszaniny marzeń, posiadanych zapasów i z nowych zakupów wyłoniły się trzy różne wizje, i to takie, że nie wiadomo jak się za nie zabrać. No i sztorm,  ja jedna sterem, żeglarzem, okrętem, poza tym nie wiem gdzie chcę dopłynąć i czy aby wystarczy mi wełny.
Do pierwszego pomysłu na żakiet nie wystarczyło i jednego z kolorów dokupić już nie można. Od początku czułam to ryzyko, ale jakoś miałam nadzieję, że materia podda się idei, zachwyci się pomysłem, zestawieniem kolorystycznym i wszystko zakończy się cudownym happy endem. Niestety. Dziś schowałam do pudła niedokończony żakiet z drutami i  resztą włóczki. Gdy zranione serce wizjonera nieco się uspokoi podejmę decyzję co dalej, albo znajdę rozwiązanie albo to co zrobiłam bez żalu wyrzucę za burtę. Nie porzucam jednak wizji, bo pomysł nadal mi się podoba. Czy straciłam czas? Niekoniecznie, sporo się nauczyłam, nie tylko tego że materia nie chce naginać się do moich planów.
Drugi pomysł, który za mną chodzi wymaga nauczenia się nowej techniki, posiadania specjalnej włóczki i opracowania lub znalezienia wzoru. Aż trzy niewiadome nieco hamują żarliwe pragnienie i ciekawość.
Na trzecią dużą formę mam już zarys projektu i długo wyczekiwaną włóczkę, jest to kaszmir tak cieniutki, że wykonanie sweterka może mi chyba zająć parę lat, więc przy wyborze ostatecznej wersji fasonu i wzoru pośpiech niewiele zmieni.

Tak to się wciąż bujam, a w tle całej tej szarpaniny romantycznych wzlotów pewne pocieszenie daje mi jedna mała robótka. Właściwie odtwórcza, do dziergania na spokojnie, bez emocji. Kiedy parę miesięcy temu zakończyłam taką chustę od razu na druty nałożyłam kolejną wersję z bliźniaczej włóczki, tyle że w innym kolorze. Była zwykle pod ręką, czasem sięgałam po nią, ale robiłam bez szału uniesień, bez wysiłku, ale z przyjemnością , czasem wręcz z ulgą. Oczka chusty zamykałam w tego dnia, w którym mój niedokończony szalony żakiet  ujawnił całą prawdę o sobie czy raczej o mnie i musiałam usunąć go z pola widzenia. Dobrze mieć na drutach taką bezpieczną, zapasową pracę, która nie zawiedzie i nawet nieproszona pocieszy tak jak prawdziwy przyjaciel.
Oto kolejna wersja chusty Close to you.
















sobota, 3 lutego 2018

Liczenie do dwóch

W roztargnieniu, w zmęczeniu gubię rękawiczkę. Trudno. Mam lekcję, że trzeba uważać, przecież wystarczy jedna myśl albo zaledwie rzut oka na rękawiczki zdjęte z dłoni. Bardzo proste.  Tymczasem przychodzi kolejny zabiegany tydzień, udaje mi się załatwić parę ważnych spraw, jednak w kwestii ulubionych rękawiczek nie mogę doliczyć do dwóch. No nie!

Szczęśliwie po zwariowanym tygodniu zapowiada się nieoczekiwanie spokojna niedziela. Dobry czas by zmienić pościel i niektóre swoje przekonania. Na przykład to, że ręcznie robione rękawiczki służą wyłącznie do podziwiania czyjejś pracy albo  do wydawania westchnień głębokich „gdybym miała więcej czasu! ” i cichych „może kiedyś…”. A dlaczego nie miałabym sama zrobić rękawiczek, skoro ich potrzebuję? Wyciągam więc komplet drutów pończoszniczych, wybieram odpowiednią wełenkę, która wygląda jakby dostała rumieńców z radości i próbuję sobie przypomnieć jak to się zaczynało. Skarpet i rękawiczek uczyłam się robić w dzieciństwie, lecz nie rozwijałam tych umiejętności, gdyż  uważałam, że to coś żmudnego i czasochłonnego. Jednak teraz trzymając w dłoniach jednocześnie kilka drutów zachłysnęłam się tą pracą, wymaganą precyzją, której być może nie podołam i na moment znów poczułam się jak mała dziewczynka. Zdecydowałam się na włóczkę w kolorze intensywnej, ciemnej czerwieni i gęsty warkoczowy wzór, gdyż wiadomo że zimą nawet od patrzenia na tego typu ściegi robi się cieplej. Pierwszej rękawiczki powoli przybywało, spokojnej niedzieli ubywało, a na jej horyzoncie zaczęły się wyłaniać kontury trudnych zadań nadchodzącego tygodnia. To już nie pora na sentymenty, trzeba myśleć raczej o teraźniejszości. Zamieniam komplet drucików na druty z żyłką, wierząc że „magic loopem” będzie się robiło znacznie szybciej. Jeszcze dwa dni i obydwie rękawiczki gotowe. Patrzę, patrzę i zdaje mi się, że gdzieś coś takiego już widziałam. Już wiem. Sweter dla Zosi. Wypisz, wymaluj, wydziergaj. Bardzo podobny odcień, prawie taki sam motyw. Nie powinno mnie dziwić to podobieństwo, przecież podoba mi się ten kolor i lubię tego typu wzory. Ciekawi mnie jednak, jak to się dzieje, że wracamy do niektórych motywów, świadomie lub bezwiednie powtarzamy jakieś schematy i nie mam tylko na myśli dziergania. To, na co zwracamy uwagę na pewno będzie do nas wracać, choć może w innej formie.

Oto moje pierwsze w dorosłym życiu własnoręcznie zrobione rękawiczki dziwnie przypominające ubiegłoroczny sweter.